Czy narcyzm to bolączka współczesności? A może w czasie kryzysu empatia zaczyna wygrywać ze skupieniem na sobie? Filipka w wielkim mieście zastanawia się, jaką postawę warto kultywować.
W walentynki, jak co roku, udałam się do kwiaciarni po bukiet różowych tulipanów. Następnie wróciłam do domu, rozpakowałam kwiaty z folii i zamiast wręczyć ukochanej osobie, wstawiłam je do wazonu. Bukiet przez następne dni odzwierciedlał etapy rozwoju miłości, a ja w milczeniu obserwowałam, jak ze sztywnej kompozycji przeradza się w zaczerwienioną ekstazę rozwartych płatków z lekko wysuszonymi liśćmi. Podobnie jak w poprzednich latach, mojej obserwacji nie towarzyszyły smutek ani nabożna adoracja przemijania. Wręcz przeciwnie, odczytywałam ją jako rytuał miłości do siebie czy może nawet element tzw. filozofii self-love.
Narcyzm lepiej zdusić w zarodku, niż nieświadomie pielęgnować przez lata?
W ramach obchodów święta zakochanych wybrałam się też na przejażdżkę rowerową ulubioną trasą wzdłuż Wisły, która na wysokości Żoliborza przechodzi przez tereny cruisingowe. Nie korzystam z nich, ale podoba mi się istnienie alternatywnej przestrzeni dla przygód seksualnych. Jest w tym coś z frywolnego stylu życia na dworze Ludwika XVI, kiedy to w Lasku Bulońskim porzucano pruderyjne oblicze. W trakcie przejażdżki, kiedy kolejno przemykały w mojej głowie wspomnienia związane z twórczym, aczkolwiek samotniczym losem, nagle pojawiła się niepokojąca myśl – skąd wiem, czy przypadkiem nie przekraczam właśnie granicy miłości do siebie i nie popadam w narcyzm?
Z pojęciem narcyzmu najczęściej mam do czynienia, gdy dociera do mnie informacja o rozstaniu długo zakochanych w sobie ludzi. Nierzadko powodem rozpadu relacji w takiej sytuacji jest zarzut, że jedna ze stron dostrzega w osobie partnerskiej nadmierne skupienie na sobie. W mojej opinii nie potrzeba wieloletniego doświadczenia, żeby wiedzieć, że kiedy dwójka ludzi zaczyna żyć ze sobą naprawdę blisko, to koncentrowanie się tylko na jednej połówce oznacza zadawanie bólu. Na tej podstawie interpretuję narcyzm jako rodzaj przypadłości, którą lepiej zdusić w zarodku, niż nieświadomie pielęgnować przez lata.
Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby artystyczne wolne od szczypty samouwielbienia
Jak jednak zjawisko to ma się do życia singielek? Żeby spojrzeć prawdzie w oczy, zatrzymałam rower, wskoczyłam na przewrócony pień, który częściowo brodził w korycie rzeki, i pochyliłam się nad taflą wody. Przyjaciele sygnalizują mi czasem, że moja uwaga odpływa zbytnio w moim własnym kierunku, co powinnam traktować jako powód do niepokoju. Nie chciałabym stać się osobą, która psuje atmosferę niekończącym się monologiem, w którym obsadzona w każdej roli jestem tylko i wyłącznie ja. Na palcach jednej ręki mogę jednak policzyć osoby artystyczne, które wolne są od szczypty samouwielbienia. Ta kapryśna i zmienna kariera bez silnej wiary we własną osobę szybko może zakończyć się fiaskiem. Jednocześnie kiedy porównam siebie z własną matką, która jak wiele innych kobiet, poświęciła się dla dobra rodziny, wydaję się modelową narcyzką. Uwaga mojej matki jest niemalże zawsze skupiona na tym, co wokół – to pomyślność bliskich ludzi przynosi jej największą radość. Wątpię, czy umiałabym przenieść tę umiejętność na własne życie.
Nastał czas na indywidualizm, a rzeczywistość zachęca do koncentrowania się na sobie
Ubłocona ruszyłam dalej, zastanawiając się, na ile to przypadkiem kultura, w której żyjemy, nie rzuca nas nieuchronnie w sidła narcyzmu. Być może przed laty Joanna Szczepkowska zamiast oznajmiać koniec komunizmu, powinna była dodać, że nastał czas na indywidualizm. Konsumpcyjna rzeczywistość, w której uczestniczymy od tego czasu, zachęca przecież na każdym kroku do koncentrowania się głównie na sobie. Z drugiej jednak strony rozmaite kryzysy uwrażliwiają na drugiego człowieka. Sam Instagram, który został obmyślany jako narzędzie służące do upubliczniania własnego samouwielbienia, dzisiaj często staje się także platformą, dzięki której docierają do nas informacje o wojnie i cierpieniu.
Ludzie uświadamiają sobie swoją kruchość, współzależność i potrzebę empatii
Wieczorem, wbrew moim walentynkowym przyzwyczajeniom, udałam się do kina z dwójką przyjaciół. W otoczeniu par obejrzałam zbierających w ostatnim czasie dobre recenzje „Dobrych nieznajomych”, film o miłości na miarę naszych czasów. Choć sama fabuła nie przypadła mi do gustu, to dostrzegłam w nim coś innego. Ludzie coraz bardziej uświadamiają sobie swoją kruchość, współzależność i potrzebę empatii. A narcyzm? Niczym wiele innych cech, które od starożytności krążą w ludzkim krwioobiegu, zapewne nigdy nas nie opuści. Dobrze żyć w czasach, w których w końcu promuje się dla niego alternatywę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.