Filipka Rutkowska w cyklicznym felietonie pisze o przypadkowym spotkaniu z nieznajomym w pociągu, które otworzyło ją na nowe doświadczenia. „Jednym ze sposobów, żeby nie zwariować, jest obudzenie w sobie pożądania do takiej wersji siebie, którą rzadko praktykujemy”, pisze autorka.
Od zawsze fascynowało mnie to, jak dużo mówią do siebie obcy ludzie w amerykańskich filmach. Czasem wynika to ze swobody, z jaką mimochodem dostrzegają wspólny temat, czasem stoi za tym zwykła nadpobudliwość. Ulotna rozmowa nie musi niczego oznaczać – jest po prostu potwierdzeniem, że dzielimy z drugim człowiekiem tę samą przestrzeń. Jest trochę jak zerkanie we własne odbicie na szklanej fasadzie biurowca, żeby zaktualizować swoją obecność w krajobrazie innych przechodniów. Przez lata, kiedy podejmowałam się spontanicznych rozmów z nieznajomymi, często napotykałam ścianę. Tak jakbym przez swoją otwartość stawała się jeszcze bardziej obca. Ludzie z reguły nie odpowiadali na moje zaczepki, a jeśli już, to szybko stawali się interesowni. Jedna z rozmówczyń napotkana w restauracji nagle znikła, zostawiając mnie w głębokim zakłopotaniu, które wylało się z mojej kieszeni, gdy zajrzał do niej zezłoszczony kelner. Ku mojemu zaskoczeniu kobieta na odchodne poinformowała go, że za rachunek płacę ja, co w tamtym czasie poważnie zdestabilizowało mój tygodniowy budżet. Obcy ludzie od razu wciągali mnie w pokrętne historie, podczas gdy ja naiwnie próbowałam doszukać się w tym wszystkim jakiejś głębi.
Frywolno-neurotyczna gra, która prowadzi donikąd
Kiedy w zeszłym tygodniu podczas podróży pociągiem pewien chłopak skierował w moim kierunku kompulsywny potok słów, zrażona przykrym doświadczeniem z przeszłości, w pierwszej sekundzie zbudowałam wokół siebie zachowawczy dystans. Odruch ten uruchomił się niczym poduszka powietrzna chroniąca przed impulsem, który próbuje wydobyć nas z zapętlonych myśli. Zapętlenie tego dnia było szczególnie silne, bo wracałam z trzydniowego wesela, na którym nagromadziłam wiele wspomnień. Pierwszy raz czułam się na takim przyjęciu dobrze, może dlatego, że jego oprawa artystyczna była modyfikacją tradycji do tego stopnia, że zamieniła je w wydarzenie spod znaku Miesiąca Dumy. W końcu nieczęsto widuje się na takich uroczystościach pana młodego przebranego za diablicę! Zamroczona powidokami tego pięknego świata potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zrozumieć, że współpasażer nie zamierza odpuszczać okazji do konwersacji. „Widzę, że już nie śpisz!”, wykrzyczał, kiedy przypadkowo otworzyłam oczy, nieumiejętnie udając, że zapadłam w sen.
Moja decyzja, żeby ściągnąć z siebie pancerz niedostępności, uruchomiła błyskawiczną serię scenek, w których chłopak nadał mi mimowolnie rolę osoby poszukującej opieki. Najpierw zostałam złapana na przynętę w postaci zimnego hamburgera, którego zjadłam trochę z łakomstwa, a trochę z głodu. Gdy przełknęłam ostatni kęs, mój kolega przeprowadził mnie wesołym krokiem przez wspomnienia o trudnym dzieciństwie w domu dziecka, puentując, że teraz pracuje jako steward i może poleci do Teksasu. Wzbudziło to moje uznanie, bo nie koncentrował się w swojej opowieści na traumie.
Moja sympatia zamieniła się w uznanie, kiedy oznajmił, że jego linie lotnicze mają umowę z koleją, przez co posiada klucze do służbowej toalety PKP. Nie wzbudzi to w nikim zdziwienia, jeśli powiem, że takiej wygody nie mogłam sobie odmówić. Nie spodziewałam się jednak, że w toalecie spotka mnie kolejna niespodzianka. A jednak! Mój kolega zablokował nogą domykające się drzwi, wymownie próbując pokazać mi coś więcej. Jego plany rozwiał komunikat o zbliżającej się stacji końcowej, która pojawiła się w najbardziej kluczowym momencie, dopełniając filmowego charakteru narracji.
W pośpiechu, na pożegnanie, próbowałam namówić go, żeby zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie z moją torebką w kształcie ludzkiej szczęki. Lubię wspominać ludzi przez pryzmat rekwizytów, a ten pasował idealnie do jego rozgadanych ust. Mój towarzysz powstrzymał jednak tę sytuację, po czym wyznał, że tak lubi mój urok, że mogłabym pracować jako statystka na widowni w telewizyjnych programach rozrywkowych. Po tym, jak wymówił słowa medium, którego nijak nie skojarzyłam z jego wiekiem, zostałam sama w ciszy.
Chaos, w który mnie wrzucono, ulotnił się. Pomimo że zostało mi jeszcze trochę do tzw. wieku dojrzałego, nauczyłam się już ucinać cudzy temperament. Z jakiegoś powodu tym razem pozwoliłam jednak, żeby mnie poniósł.
Ćwiczenia z tożsamości: Stać się sobą i jednocześnie kimś obcym
Poczułam się wolna w tej frywolno-neurotycznej grze, która finalnie zaprowadziła nas donikąd. Oddałam rozdawanie ról komuś, kogo nie znam. Ta jednocześnie zwykła i niecodzienna sytuacja przypomniała mi o znaczeniu rozmów z przypadkowymi osobami. Ludzie, którzy nas nie znają, potrafią ubierać nas w kostiumy, których sami nie nosimy. Na ogół stawiamy opór takim sytuacjom, domagając się, żeby od razu traktowano nas tak, jak sami wyobrażamy sobie naszą społeczną funkcję. Jednym ze sposobów, żeby nie zwariować w codziennym myśleniu o tym, kim jesteśmy, jest umieć je na moment zawiesić. I to niekoniecznie w trakcie weselnej zabawy. Obudzić w sobie pożądanie do takiej wersji siebie, którą rzadko praktykujemy. Stać się sobą i jednocześnie kimś obcym.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.