Znaleziono 0 artykułów
05.06.2023

Film z przeszłości: „American Psycho”

05.06.2023
(Fot. Getty Images)

Christian Bale stworzył jedną z najlepszych ról w karierze, grając psychopatycznego japiszona, który po godzinach morduje kobiety. W 2000 roku Mary Harron nakręciła film „American Psycho” na podstawie powieści Breta Eastona Ellisa. Teraz powstaje serialowa adaptacja. Czy tak jak obraz sprzed 20 lat obali amerykańskie mity?

Wydaje się, że Patrick Bateman, 27-letni absolwent Harvardu, to człowiek sukcesu. Gdy akurat nie podpisuje umów w renomowanym biurze maklerskim na Wall Street, spędza czas na siłowni, pielęgnacji ciała w gabinetach kosmetycznych lub karmieniu muzycznej pasji spektaklami „Nędzników” na Broadwayu. Trudno się domyślić, że ten bogaty i atrakcyjny kawaler (czy też „chłopiec z sąsiedztwa”, jak nazywa go jego narzeczona Evelyn) nocami przeobraża się w psychopatycznego zabójcę kobiet, które morduje w brutalny sposób w sterylnie białych wnętrzach nowojorskiego apartamentu. 

To właśnie losy tego budzącego skrajne emocje bohatera Bret Easton Ellis uczynił tematem kontrowersyjnej powieści, a Mary Harron – filmu, który z dnia na dzień stał się hitem wywołującym u widzów skrajne emocje. Czy postać Batemana, w niezapomniany sposób wykreowana przez Christiana Balea, wyraża dziś coś więcej niż inklinacje widzów do psychopatycznych morderców?

(Fot. Getty Images)

Zbrodnia bez kary

Już w momencie premiery w kwietniu 2000 roku film narobił szumu. Jedni bronili trafności jego społecznych diagnoz, inni krytykowali go za przemoc i mizoginię. „American Psycho” wciąż można uznać za jedną z najbardziej niepokojących opowieści o seryjnych mordercach, która poprzez ilustrację losów psychopaty (jak pisała Klara Cykorz na łamach Vogue.pl) pragnie powiedzieć nam coś ważnego o społeczeństwie. I niewątpliwie to robi. Dziś tytułowa „psychoza” wybrzmiewa jeszcze wyraźniej, nie tylko w kontekście problemów samej Ameryki.

W ciągu ostatnich dekad wątek tajemniczego zabójcy-sadysty na dobre rozgościł się nie tylko w kinie, ale i w głośnych serialach, ekranizacjach true crime i podcastach – dość wspomnieć „Dextera”, „Mindhuntera” czy „Dahmera”. Skutkiem owej klęski urodzaju bywa wtórność wątków. 

Patricka Batemana, z siekierą w ręce i grymasem uśmiechu na twarzy, ten problem zdaje się jednak nie dotyczyć, mimo że pozostaje bohaterem ulepionym z klisz na temat „modelowej” postaci mordercy-sadysty (jest obsesyjnie zadbanym pedantem, uwielbia sterylność, świetnie zna się na muzyce). Sam przyznaje, że choć ma wszystkie zewnętrzne cechy człowieka, pozostaje wyprany z emocji, odczuwając tylko chciwość i obrzydzenie. W tworzeniu jego maczystowskiej postaci twórcom udało się uniknąć banału nie tyle dzięki scenariuszowi, którego kampowość wywołuje dziś momentami ironiczny uśmieszek, ale przede wszystkim poprzez psychotyczną, szaloną i prawdziwie hipnotyzującą kreację Christiana Balea. Bateman w jego wykonaniu jest postacią i komiczną, i przerażającą. Tym wielowymiarowym, odrobinę przerysowanym wcieleniem przyszły laureat Oscara otworzył sobie drzwi do wymagających fizycznych i psychicznych transformacji ról, takich jak te w „Mechaniku” czy „American Hustle”. Do ekranizacji Harronwarto wrócić właśnie po to, by zobaczyć przełomowy moment jego kariery.

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet

Głośny tytuł nadal sprawdza się też jako satyra społeczna, z zimnym humorem demaskująca liczne paranoje amerykańskiego społeczeństwa. Końcowe sekwencje to wyraźna krytyka neoliberalnej polityki Ronalda Reagana, opartej na kulcie wolnego rynku i konsumpcyjnych wartości. Sama sylwetka protagonisty, jak przyznaje Bale, była wzorowana m.in. na Donaldzie Trumpie, który w tamtym czasie pozostawał idolem wielu aspirujących przedstawicieli wyższej klasy średniej (zostaje zresztą dwukrotnie przywołany w filmie). W procesie pracy nad rolą Harron poradziła też aktorowi, aby „pomyślał o Batmanie jako o Marsjaninie, który próbuje być istotą ludzką, ale ciągle się myli i ostatecznie zabija ludzi”. I taki właśnie jest stworzony przez niego bohater – do złudzenia przypomina człowieka, ale bez ludzkich emocji i odruchów.

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)

Obok wiodącej historii o psychopacie to też opowieść o tożsamości i podziałach społecznych: na zwycięzców i przegranych, rządzących i rządzonych, wykorzystywanych (kobiet) i wykorzystujących (mężczyzn). Nie chodzi w nim tylko o banalność zła, ale też o pustkę rzeczywistości, w której ma ono miejsce. Prezentuje nam patriarchalną, konserwatywną i chciwą Amerykę, która zatraciła wszelkie poczucie przyzwoitości i granic między tym, co realne, a tym, co wyobrażone. Opowiada o wynaturzonych wychowankach tego neoliberalnego systemu: o gardzących biedą mężczyznach mizoginach, pozornych „panach wszechświata”, którzy podejmują kluczowe dla niego decyzje (albo którym wydaje się, że to robią). Narcystyczni kapitaliści jak Bateman i jego koledzy z giełdy (którzy przecież wyglądają i spędzają czas niemal dokładnie w ten sam sposób co on) zostali osądzeni dwadzieścia lat później w ramach #metoo. 

W tym kontekście znamienny dla odczytania filmu wydaje mi się fakt, że wyreżyserowała go kobieta. Wizję Mary Harron najlepiej odczytywać jako przekorną satyrę, w której przemoc, eksploatacja, kicz i przewrotne poczucie humoru pozwalają na krytykę kultury yuppie z lat 80. (oraz ukłon w stronę kina Briana de Palmy). 

Widać to w scenach wyrażających dystans do opowiadanej historii i wyraźnie obnażających snobizm męskich bohaterów, takich jak prześciganie się w designie wizytówek, które moglibyśmy spokojnie wymienić dziś na modele iPhone'ów lub samochodów Tesla, czy rezerwowanie stolików w najdroższych restauracjach miasta. Ryzykowna scena stosunku z dwiema blond prostytutkami, którą wskutek protestów opinii publicznej skrócono o prawie 20 sekund, dziś nadal szokuje, rodząc pytania o zasadność ekranowego uprzedmiotowienia kobiet. Wydaje mi się jednak, że nie to jest w tej scenie kluczowe: Harron odwraca soczewkę, poprzez agresję demaskując zwyrodnienie bohatera, i w ten sposób niejako ośmieszając go (prężenie mięśni do lustra postawionego naprzeciw łóżka jest dla mnie tego przejaskrawienia dobitnym wyrazem).

(Fot. Am Psycho productions/Edward R Pressman film/Lions Gate film/Col)

Amerykańskie sny o amerykańskim pięknie

„American Psycho” dokłada cegiełkę do dekonstrukcji amerykańskich mitów. Wyostrza nonsens wyobrażeń leżących u podstaw stereotypowych amerykańskich wartości, takich jak indywidualny sukces czy kultura konsumencka. To film nieoczywisty gatunkowo, a przez to tym bardziej intrygujący – trochę horror, trochę slasher, a także zjadliwa i smutna komedia. 

Wyrażona w finale cyniczna myśl, że wiele zbrodni uchodzi winowajcom na sucho, rezonuje dziś tym mocniej w kontekście korporacji, które za nic mają dobro środowiska czy wojny za wschodnią granicą. Współczesny świat nie jest sprawiedliwy i z całą pewnością nadal nie ma w nim równości, a ci, którzy powinni zostać ukarani, nie zawsze lądują za kratkami. 

W tym kontekście Bateman jest postacią podwójnie znaczącą i paradoksalną – tak mocno zrósł się ze swoim korporacyjnym stylem życia, że nie potrafi już od niego uciec. Mało tego: system nawet nie uważa jego postępowania za zbrodnię. To właśnie owa demistyfikacja hipokryzji przedłuża „American Psycho” życie i rezerwuje mu miejsce wśród klasyków gatunku. 

Pozostaje liczyć, że serial powstający na podstawie powieści skupi się nie tylko na – tak przecież intrygujących publiczność – wątkach niszczycielskiej psychozy, ale również na wydobyciu współczesnych kontekstów społecznych. Potencjał drzemiący w postaci Patricka Batemana wciąż jest duży. 

Joanna Najbor
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Film z przeszłości: „American Psycho”
Proszę czekać..
Zamknij