Znaleziono 0 artykułów
15.10.2022
Artykuł partnerski

„Amsterdam”: Pochwała optymizmu

15.10.2022
(Fot. materiały prasowe)

Do Davida O. Russella się wraca. Wiedzą o tym największe gwiazdy Hollywood – od Christiana Bale’a przez Jennifer Lawrence po Bradleya Coopera – które chętnie współpracują z reżyserem wizjonerem. W najnowszym filmie „Amsterdam” twórca opowiada o tym, jak powstrzymano skandaliczny spisek z lat 30. XX wieku. A przy okazji kreśli optymistyczny obraz przyjaźni, która przetrwa każdą próbę. 

Zawsze będziemy mieli… Amsterdam, mogliby powiedzieć Burt Berendsen (Christian Bale z „Zapaśnika”, „American Psycho” i „Memento”), Harold Woodman (John David Washington z „Teneta”, „Czarnego bractwa. BlacKkKlansman” i „Malcolm & Marie”) oraz Valerie Voze (Margot Robbie z „Pewnego razu w… Hollywood”, „Jestem najlepsza. Ja Tonya” i „Legionu samobójców”). Trójka przyjaciół z różnych światów właśnie w Amsterdamie lat 30. XX wieku przeżyła najpiękniejsze chwile – miłość, przyjaźń, towarzystwo im podobnych wolnomyślicieli. 

(Fot. materiały prasowe)
(Fot. materiały prasowe)

Akcja nowego filmu Davida O. Russella – mistrza epickich opowieści, które wykorzystując bliskie życiu sytuacje, jednocześnie dotykają amerykańskich bolączek – toczy się jednak nie tylko w ziemi obiecanej dekadenckiego, roztańczonego, swobodnego Amsterdamu. Widz musi zaufać twórcy i skoczyć na głęboką wodę. Epoki, lokalizacje i wątki wciąż się tu mieszają, narzucone zostaje ekspresowe tempo rozwoju akcji, a szkatułkowa budowa utrudnia rozwiązanie zagadki. „Amsterdam” to patchwork, palimpsest, puzzle – każdy najdrobniejszy szczegół ma tu znaczenie, więc jedna wyprawa do kina może nie wystarczyć, żeby odkryć wszystkie sekrety bohaterów.

(Fot. materiały prasowe)

Zaczynamy od skoku naprzód. Ani Berendsen, ani Woodman, ani Voze nie cieszą się już amsterdamską arkadią. W 1933 roku w Nowym Jorku lekarz Burt prowadzi praktykę dla takich jak on – straumionych weteranów I wojny światowej. Woodman – jego dawny podwładny z wojska (a konkretnie z 369 pułku złożonego z samych czarnych rekrutów, inspirowanego Harlem Hell Fighters Regiment, który walczył we Francji u boku Francuzów, bo Amerykanie odmówili służby z niebiałymi żołnierzami) – robi karierę jako adwokat, pomagając tym mniej uprzywilejowanym. A Voze – kiedyś sanitariuszka – robi to, co potrafi najlepiej – otacza się bogatymi ludźmi i pięknymi przedmiotami. W końcu uwagę kumpli zwróciła kiedyś tym, że tworzy konceptualne rzeźby z fragmentów szrapneli, które przecięły ciała żołnierzy… Robbie w roli ekscentrycznej Valerie bawi się konwencją – jednocześnie bywa heroiną lat 30. – zimną, godną pożądania blondynką, i kumpelą, współczesną kobietą, równą mężczyznom. 

Nie dotarlibyśmy tu, gdyby nie łączące nas więzi – mówi Burt, gdy amsterdamska trójka spotka się ponownie. Przyjaźń zostaje poddana próbie. Lekarz i adwokat zostają oskarżeni o morderstwo. Równocześnie mają rozwikłać zagadkę innej śmierci – swojego dawnego dowódcy, który podobno został otruty. O wsparcie prosi ich córka Meekinsa, Liz (Taylor Swift w roli o niebo lepszej niż w „Kotach”). Ale nikt nie podejrzewa jeszcze, że w cieniu zabójstw kryje się o wiele większa tajemnica, która może kosztować życie wielu osób. 

Russell, jak to ma w zwyczaju, fikcyjne postaci uwikłał w prawdziwą, a w każdym razie niemal prawdziwą, choć mało znaną historię. W 1933 roku kilku amerykańskich przedsiębiorców chciało obalić prezydenta Roosevelta. wielu polityków – To przełomowy moment w historii i przełomowy moment w ich życiu. To chwila, w której cały świat może wywrócić się do góry nogami lub spocząć właściwą stroną do góry. Bohaterowie są na skraju tej sytuacji, ale o tym nie wiedzą – mówi Russell.

(Fot. materiały prasowe)

Reżyser nie ma jednak zamiaru przesadnie widza straszyć. Seans „Amsterdamu” ma być bliższy doświadczeniu przyjaciół z lat najbardziej beztroskich. Eskapizm, nostalgia, optymizm – jeden z największych twórców Hollywood nie boi się wracać do tego, co sam w kinie kocha najbardziej. „Amsterdam” ma wprawiać w dobre samopoczucie. To jednocześnie komedia kryminalna, romans, pean na cześć przyjaźni. Mieszając gatunki, Russell nie ucieka jednak w łatwy postmodernizm. Próbując powrócić do filmów totalnych, takich na miarę „Casablanki”, jednocześnie stara się wykreować język jutra. „Amsterdam” łączy konwencje tak sprytnie, że nie zawsze wiadomo, co jest poważne, a co zabawne, co prawdziwe, a co wyobrażone, co wykreowane przez bohaterów, a co przez tęgą głowę scenarzysty. 

Potrzebne dziś przesłanie przyjaźni nie umyka nawet w najbardziej zawiłej intrydze, tak jak w poprzednich filmach Russella, gdzie mimo nagromadzenia pobocznych wątków zakończenie rysowało się jednoznacznie. „Fighter”, „Poradnik pozytywnego myślenia” i „Joy” to ostatecznie opowieści o pokonywaniu przeciwności losu – czy to poprzez zawierzenie sobie, czy otwarcie się na miłość, czy zrozumienie własnego potencjału. 

 

Do grona ulubieńców Russella należą Jennifer Lawrence, Bradley Cooper czy Amy Adams. Na plan „Amsterdamu” zaprosił najgorętsze nazwiska Hollywood. Bo na jego stałym współpracowniku Bale’u, Washingtonie i Robbie się nie kończy. W pomniejszych rolach oglądamy zdobywcę Oscara Ramiego Maleka, Anyę Taylor-Joy, która zasłynęła rolą genialnej szachistki w „Gambicie królowej”, czy Roberta De Niro, z którym Russell też uwielbia pracować. Widać, że najwięksi w „Amsterdamie” po prostu świetnie się bawią. Czują magię kina, którą reżyserowi udało się ożywić. Ten film – oryginalny, pełen przepychu, skomplikowany – ma szansę stać się kultowy zaraz po premierze. – Kiedy jesteś dzieckiem, uwielbiasz cały świat. Świat jest dla ciebie zaczarowany i tak lubię go postrzegać jako filmowiec – mówi Russell.

Anna Konieczyńska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Amsterdam”: Pochwała optymizmu
Proszę czekać..
Zamknij