W filmie „Chłopaki nie płaczą” rządzi duch zabawy: czasem głupiej, czasem inteligentnej, niekiedy sprawnie małpującej Tarantino, kiedy indziej zawstydzająco przaśnej. Ale w powodzi różnej jakości skeczów nie ginie to, co wciąż stanowi o sile tej historii – brak paniki moralnej i akceptacja męskich słabości.
Cały film w jednym ujęciu: w kulminacyjnym momencie „Chłopaki nie płaczą” gangster grany przez Cezarego Pazurę rzuca monetą. Orzeł czy reszka? Zanim się dowiemy, ujrzymy zbliżenie na obracający się w powietrzu pieniążek, a w rogu kadru: odróżniającą się od tła białą nitkę, na której rekwizyt został zawieszony. Ten z pozoru mało istotny szczegół wiele mówi o kultowej komedii Olafa Lubaszenki. Została zrobiona w epoce, kiedy polskie kino gatunkowe wciąż było raczej półamatorskie – ale kto by się tym przejmował?
Przede wszystkim trzyma się w tym filmie po latach wizja życia bez spiny – nawet jeśli nakręcona przez mężczyzn, którzy zmagali się z cieniami wielkich ojców.
Historia mężczyzn w cieniu ojców
Ten rodzinny – czy też, jak kto woli, freudowski – podtekst wybrzmiewa dzisiaj szczególnie mocno. Któremu z twórców udało się wybić na niepodległość? Aktor reżyser Lubaszenko jest bardziej wszechstronny niż znany głównie z teatru Edward Linde-Lubaszenko, ale od dekady nie zrobił żadnego filmu. Mikołaj Korzyński, syn słynnego kompozytora Andrzeja, wywołał furorę debiutanckim scenariuszem do „Chłopaki nie płaczą” i wciąż działa w zawodzie, ale nigdy nie powtórzył swojego pierwszego sukcesu. Najlepiej pojedynek ze sławnym ojcem rozegrał chyba Maciej Stuhr, od dawna łączący komercyjne występy w kinie z wymagającymi rolami w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego. U Lubaszenki gra pechowego skrzypka, na którego ze ścian spogląda portret ojca, wybitnego kompozytora – na fotografii jest oczywiście Jerzy Stuhr.
Wydaje się, że bohaterowie filmu „Chłopaki nie płaczą” dzielą się na tych, którzy muszą zmagać się z oczekiwaniami ze strony patriarchów, i na tych, którzy rodziny chyba nigdy nie mieli. Spośród ostatnich na plan pierwszy wysuwa się napięty i chamski gangus Fred (Pazura), ale też jego partner w działaniach przestępczych Grucha (wspaniały Mirosław Zbrojewicz: posiadacz jednej z najbardziej wyrazistych twarzy w historii kina III RP). To oni mają za zadanie dostarczyć do stolicy walizkę z pieniędzmi, której zaginięcie uruchomi intrygę, wątłą, lecz pasującą do epizodycznego filmu. Zanim sytuacja wymknęła się spod kontroli, kasę miał od nich przejąć Bolec, grany przez Michała Milowicza: kolejny syn, który zamiast dziedziczyć po ojcu mafijną schedę, woli oglądać całymi dniami filmy i MTV oraz naśladować styl czarnych Amerykanów.
Opowieść bez paniki moralnej
Skąd w filmie z 2000 r. taka niechęć do starszych facetów, którzy mówią pierworodnym, jak żyć? Skąd obsesja młodych na punkcie szukania własnej drogi – jak w pamiętnej radzie życiowej Laski, bodaj najsympatyczniejszego miłośnika marihuany, jaki pojawił się na naszych ekranach: „Wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: co lubię w życiu robić? A potem zacznij to robić”. Może zadziałał efekt zmęczenia latami 90., po których trzeba było wymyślić samego siebie na nowo. A może „Chłopaki nie płaczą” nieświadomie podsumowują dekadę transformacji jako szczeniacką, nieskładną, zrywającą z filozofią poprzednich pokoleń i będącą dla niektórych jednym wielkim zielonym tripem?
Tak czy siak, w powodzi różnej jakości skeczów nie ginie to, co wciąż stanowi o sile filmu – brak paniki moralnej i akceptacja męskich słabości. W ilu innych polskich filmach amatorzy jointów mieli tyle szczęścia i dawali nam tyle radości? Laska, „syn króla sedesów”, wie, co chce robić w życiu: palić marihuanę. Otumaniony i wyluzowany, najpierw dyryguje kumplami, którzy holują pijanych policjantów, a potem odkrywa, że zamiast pod Warszawę, dojechali nad Bałtyk. Nieważne, czyim synem jest Laska; ważne, że zamiast przedstawiać go jako groźnego degenerata, Lubaszenko czyni z niego króla życia. Tak samo z pracą seksualną: dziewczyny z agencji towarzyskiej, w tym grana przez Annę Muchę, nie są jednorazowym urozmaiceniem fabuły, ale stają się koleżankami i partnerkami głównych bohaterów. Może i jest to naiwne, ale na swój sposób tak słodkie, jak ręcznie wydziergany przez jedną z nich różowy sweter Gruchy.
Moment, w którym nie pojawiły się nowe wzorce
Gospodarze „Podcastex – podcastu o latach 90.” w odcinku poświęconym „Chłopaki nie płaczą” ostrożnie zaznaczają, że film nie dyskredytuje całkowicie „toksycznej męskości” rodem z akcyjniaków Władysława Pasikowskiego. Może i nie, ale wydaje mi się, że wiem dlaczego: komedia Lubaszenki doskonale oddaje ten moment, kiedy stare wzorce można tylko obśmiać, a nowe jeszcze się nie pojawiły. Stąd, jak sądzę, bierze się niepowtarzalny klimat filmu. Opowiada on w pierwszym rzędzie o lęku przed sprawami silnie kojarzonymi z tradycyjną męskością – przed określeniem samego siebie i poważną pracą. Bohaterowie „Chłopaków…” pokazują statecznej rzeczywistości środkowy palec. Tylko gangster Fred działa, pielęgnując coś w rodzaju zawodowego etosu, ale po pierwsze jest paskudnym człowiekiem, a po drugie, kończy w piachu. Reszta bohaterów, włącznie z pokłóconym z rektorem uczelni – kolejną figurą ojca – aspirującym skrzypkiem granym przez Macieja Stuhra, naprawdę chce robić w życiu to, co lubi.
„Chłopaki nie płaczą” są zapisem ostatnich momentów takiej sielanki w polskim kinie. Ani się obejrzeliśmy, a pojawili się ambitni, ale „kochający swoją robotę” pracownicy korporacji z komedii romantycznych, mili, ale bezbarwni goście w schludnych krawatach. Obiboki, takie jak Bolec i Laska, będą stopniowo znikać z ekranów (znajdziemy ich być może w filmach celebrujących nicnierobienie, takich jak „Zmruż oczy” Andrzeja Jakimowskiego z 2003 r.).
Polski mężczyzna, przedstawiany w filmach, wziął się w końcu do porządnej pracy, zerwał z najntisowymi szemranymi interesami. Ale kto w takim razie opowie nam historię różowego swetra Gruchy: historię, której „i tak byśmy nie zrozumieli”?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.