Znaleziono 0 artykułów
06.04.2024

Film „Civil War” pokazuje fikcyjną wojnę, która wydaje się znajoma

06.04.2024
Fot. Materiały prasowe

Żadna z dotychczasowych ról Kirsten Dunst nie przygotuje na fotografkę wojenną z „Civil War”. Film opisuje „ten pierwszy raz”: czyjąś pierwszą wojnę. Ten brutalny świat ma miejsce tylko dla samców alfa i dojrzewających dziewczyn. Reszta musi zginąć.

Patrzę na dziewczynę siedzącą na hotelowym łóżku. Nie wypuszcza z rąk ciężkiego aparatu z długim obiektywem. Jest sama w pokoju, wokół rozrzuciła rzeczy. Powinna się odprężyć, na twarzy maluje się jej potężne zmęczenie, a ona uparcie dzierży w dłoniach aparat. Przytyka oko do wizjera. Celuje w telewizor, na którym migają wiadomości.

Robić zdjęcie twarzy powiększonej na ekranie – jaki w tym sens? Dziewczyna nie umie fotografować? A może sprzęt wymusza, by go używała?

Nie daje się odłożyć na bok nawet w czasie wolnym. Długą lufą obiektywu nie zrobi selfie w lutrze, nie uchwyci dania na talerzu, ani czubków butów zetkniętych z przyjaźnie spotkaną osobą. Ten aparat działa dokładnie odwrotnie. Przybliża rzeczy, od których lepiej trzymać się z daleka. Pozwala zajrzeć tam, gdzie odruchowo zamyka się oczy. Każdego ciekawi, jak wygląda koszmar, ale dopiero, gdy obraz znajdzie w swoim feedzie.

Fot. Materiały prasowe

Co dla fotografki liczy się na wojnie

Dziewczyna jest podstawką pod aparat. Jej palce uruchamiają migawkę, ramiona tworzą rusztowanie. Nogi biegną w centrum zdarzeń i z niego uciekają, gdy trzeba się schronić. Twarz ma nieruchomą. Służy do tego, by wychodziły z niej słowa, które przekonają kogoś, aby zgodził się na zdjęcie. Wręcz poczuł się mile połechtany, że ktoś go fotografuje. Jak oprawca, który skatował dwóch mężczyzn i powiesił na myjni samochodowej. Niedziałającej, z ciał żywych ofiar płynął tam strugi krwi. Jak dziewczyna przekonała go, żeby dał się sportretować z trofeami? Instynkt mówi, że na wojnie nie liczą się argumenty. Wytrwałość, obojętność, determinacja są ważniejsze. Dziewczyna je ma. Nie wiadomo, czy miała je zawsze, czy taka po prostu jest. Legenda wyprzedza nią samą. Dlatego nadal robi to, co robi. Pracuje jako fotografka wojenna, a może nią jest. Trudno wyobrazić sobie, by była czymś jeszcze.

Pamięć jest zbędna w jej robocie. Przynajmniej ta świadoma, dająca się uporządkować, uzasadnić, wyciągnąć wnioski. Pamięć, jakiej potrzebuje pracująca w branży wojny dziewczyna, to pusta przestrzeń wzroku, służąca do wypełniania i opróżniania w kolejnych misjach. Dysk wydajny długoterminowo. Energooszczędny. Niezawodny. Dlatego ona zajmuje się tylko obsługą aparatu. Pancerny korpus lustrzanki jest nabity pamięcią, o jakiej nie śniło się klastrom serwerów w centrach obliczeniowych. Tyle cierpienia i agresji nie przetworzy żaden superczłowiek. Dziewczyna nie przywiązuje się do tego, co fotografuje. Nie pozwala, by coś z tego przeniknęło pod maskę, która szczelnie przywarła do jej twarzy. Jakby robienie zdjęcia pozwalało jej patrzeć, naprawdę nie widząc.

Fot. Materiały prasowe

Kirsten Dunst jako kobieta zatrzaśnięta w sobie

Dziewczyna, o której opowiadam, to Kirsten Dunst jako Lee Smith, jedna z głównych bohaterek filmu „Civil War”. Niezależnie od tego, czy mamy ją w pamięci jako Marię Antoninę, pannę młodą z „Melancholii” czy żonę rzeźnika z „Fargo”, nic nie przygotuje nas na rolę, jaką buduje w tym filmie. Martwa zastyga, słabnie, budzi się i awanturuje, ale niezależnie od tego, w jakim działa trybie, ani na chwilę nie wraca do żywych. Jest gdzieś daleko ze swoimi trupami, zabrana przez duchy tych, których uwieczniła na fotografiach. A może użyła ich, aby uwiecznić siebie? 

Okradła ich z momentu, który nigdy nie powinien znaleźć się na zdjęciu. A jednocześnie świadkowała ludzkości, widzianej z tej najgorszej strony. Obrazy wydzierała z trzewi. Lee Smith jest echem słynnej fotografki Lee Miller, zagranej ostatnio przez Kate Winslet. W przeciwieństwie do niej Kirsten Dunst gra zimno, zatrzaśnięta przed normalnym światem, w którym kobiety latem noszą sukienki. Nawet gdy taką założy, nie poznaje już siebie w lustrze. Jej Lee ma jedną scenę, kiedy budzi się na łące pośród kwiatów jak w krainie czarów. Halucynacja przyrody, gdzie nad trawą latają motyle i percepcja przestawia się na cichsze, subtelne tony, sprawia, że Lee zamiera, po raz pierwszy nie wyciąga aparatu. Wręcz nie wie, gdzie jest, osunięta w cuda na jawie. Dopiero wtedy widać jej kompletną odcinkę od ciała. Zero potrzeb, zmian kondycji, zwyżek czy obniżek nastroju. Czy na wojnie kobieta miesiączkuje? Film pokazuje, co praca robi z taką dziewczyną.

Pomaga to zrozumieć wersja bohaterki z przeszłości, zanim zobaczyła to wszystko, co sprawiło, że zatrzasnęła się w sobie. Pomocą służy młodsza koleżanka czy raczej samozwańcza uczennica i fanka – Jessie, grana przez Cailee Spaeny z niedawnej „Priscilli”. Mogą się wzajemnie w sobie przeglądać, jak Śnieżka i Czarownica, czyli ta sama osoba w dwóch stadiach – tu nie tyle życia, co wojny. Lee matkuje Jessie i niechętnie wprowadza ją w tajniki swojej profesji, której nie życzyłaby nawet wrogowi. Jessie ma buzię dziecka i wypisane na niej emocje. Mimo woli stanowi obiekt pożądania mężczyzn. Zwłaszcza tych zepsutych i nadwerężonych przez wojnę. Urzeka ich jej niewinność. Coś, czego Lee być może nigdy nie miała. Jakby bestie wierzyły w mit utraty cnoty. Film opisuje „ten pierwszy raz”: czyjąś pierwszą wojnę. „Nigdy wcześniej się tak nie bałam i jednocześnie nie czułam, że żyję” – wyznaje Jessie. W tej chwili rozumiem, że jest stracona.

Fot. Materiały prasowe

Obraz świata, w którym przetrwają tylko najsilniejsi

Na pierwszy rzut oka widać, że dziewczyny – starsza i młodsza – są różne, nie tylko ze względu na wiek czy doświadczenie. Łączą je podobne pochodzenie, ambicje, innych wrażliwości dowodzą jednak ich zdjęcia. Odkąd Jessie pokazuje swoją stykówkę Lee, przejmuje jednocześnie w sztafecie pałeczkę głównej bohaterki. Starsza dziewczyna staje się obserwatorką zdarzeń, które dotykają młodszą. Staje się widzem jej przemiany, niegdyś własnej. Sama nie podejmuje bezsensownego ryzyka. A Jessie przeskakuje z okna jadącego auta do drugiego. 

Bohaterki ścierają się w wyobraźni tej starszej. To, co dla Jessie dzieje się po raz pierwszy, dla Lee jest kolejnym powtórzeniem, próbą poczucia tego, co kiedyś. Kluczowa scena w finale pokaże, że stopią się w jedną. Która której zrobi wtedy zdjęcie? I czy tym gestem zwycięży pojedynek? Jedna ma być dla drugiej środkiem do celu, a staje się celem.

Reżyser „Civil War” widzi świat wojny konserwatywnie. Jest w nim miejsce wyłącznie dla samców alfa i młodych, dojrzewających dziewczyn. Reszta musi zginąć. Swoista reporterska rodzina, której losy śledzimy w wojennym filmie drogi, pozwala przetrwać tylko najsilniejszym. 

Rolę, która wyrasta ponad epizod i staje się uosobieniem zła w ekranowym świecie, gra Jesse Plemons, znany z „Czasu krwawego księżyca”, „Psich pazurów” czy „Breaking Bad”, aktor, który partnerował Kirsten Dunst w „Fargo”, a prywatnie jest jej mężem. Bezlitosny egzekutor w różowych okularach pozostaje w tym samym odrealnionym stanie ducha co fotografka Lee, leżąc na trawie, tyle że on śni swój sen z odbezpieczonym karabinem. Słowa przesłuchania – „Jakim Amerykaninem jesteś?” – w jego ustach brzmią jak oskarżenie. To test z jedyną poprawną odpowiedzią narodu. Przesiewanie społeczeństwa w ten sposób przypomina eugenikę – faszystowskie praktyki „oczyszczania” z moralnego brudu.

Alex Garland kręci political fiction tylko o krok dalej od rzeczywistości, jaką znamy. Brytyjczyk opowiada o potencjalnej wojnie domowej w Ameryce, która jest skutkiem postprawdy – manipulacji, sprawiającej, że nie potrafimy rozróżnić, co jest deepfakiem, a co prawdziwą rejestracją zdarzeń. 

Według podobnej idei Michael Sheen, James Graham i Adam Curtis, twórcy niezwykle ambitnych dzieł angielskiego kina, zrealizowali właśnie serial BBC o Brexicie – wojnie domowej w Wielkiej Brytanii. „The Way” opowiada o podobnych sprawach, co „Civil War”, tyle że z punktu widzenia uchodźców, a nie kreatorów wojny w mediach. W brytyjskiej wizji końca świata przestaje działać internet. To znaczy wciąż działa, wypluwając z siebie randomowe obrazy z przeszłości, ale nie mówi już nic o tym, co ma miejsce aktualnie. Jedyną metodą sprawdzenia prawdy stają się więc własne zmysły.

Fot. Materiały prasowe

Czy media rządzą naszym postrzeganiem zdarzeń?

Czy to znaczy, że w „Civil War” dziennikarze są oskarżeni o współudział? Raczej pokazani jako ofiary tego szaleństwa: słabe, pochopnie odważne i uzależnione od adrenaliny. Żebyśmy byli w stanie za nimi nadążyć, nasze uczucia są uciszane muzyką. Na przykład egzekucje oglądamy z wesołą, hiphopową nutą. Zwielokrotnione przez ścieżkę dźwiękową jest wrażenie sprzecznych emocji. Sztucznie uspokojeni mamy zmieścić w sobie więcej bólu i okrucieństwa. Garland jest fair, buduje niezwykle silną immersję, ale odsłania narzędzia, którymi manipuluje. 

W najdroższej produkcji studia A24 o budżecie 70 milionów dolarów przeglądają się zagrożenia współczesności. Jeśli nie będzie ostrzeżeniem, ten film na pewno wywoła dyskusję. Jeśli nie będzie krytyką współczesnej Ameryki, to na pewno obrazem mentalnego stanu, w jakim znalazły się kraje Zachodu.

Fot. Materiały prasowe

Tu prezydent – idiota uczy się swego przemówienia jak roli w teatrze. Gdy kona na posadzce w Białym Domu, a nam wcale go nie żal, dziennikarze pytają go o ostatnie zdanie. „Nie pozwólcie im mnie zabić” – brzmi jak gotowy nagłówek. Czy media rządzą naszym postrzeganiem zdarzeń? Czy poza nimi mamy coś, czemu możemy ufać? Alex Garland nie ma wątpliwości.

Brzmią tu echa prezydentury Donalda Trumpa, ale też putinowskiej propagandy, każącej w obronie własnej widzieć teatr zainscenizowany przez Ukrainę na potrzeby Zachodu. Kto wierzy w takie bzdury? Co chwila pada pytanie i zawsze ktoś podnosi rękę. 

Trudno oglądać „Civil War” po seansie „20 dni w Mariupolu”. Oscarowy ukraiński dokument zawiera niemal te same sceny co amerykańska fabuła, a jednak takie, które naprawdę miały miejsce w pierwszych dniach pełnoskalowej rosyjskiej inwazji. Co to zmienia? I czy coś w ogóle zmienia? To pytania dziś najważniejsze. W końcu Wołodymyr Zełenski najpierw grał prezydenta w telewizyjnym show, zanim stał się prawdziwym wodzem swego kraju. To, jak fakty i inscenizacja się przenikają, stanowi o niepewności, o braku przekonania do sprawczości.

„Civil War” to zdjęcie zdjęcia. Jak to, które robi w hotelu dziewczyna długą lufą, chwytając twarz prezydenta z telewizora. Czy tylko w ten zapośredniczony sposób potrafimy zobaczyć – robiąc zdjęcie zdjęciu? A może wciąż mamy bezpośredni dostęp do rzeczywistości, tylko z jakichś powodów nie chcemy z niego skorzystać? Wyobrażam sobie świat, w którym prawda nie będzie środkiem do celu, lecz celem. Nawet bez internetu.

Fot. Materiały prasowe

 

Adriana Prodeus
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Film „Civil War” pokazuje fikcyjną wojnę, która wydaje się znajoma
Proszę czekać..
Zamknij