Znaleziono 0 artykułów
08.04.2023

Film z przeszłości: „Pamiętnik księżniczki”

08.04.2023
(Fot. materiały prasowe)

Film „Pamiętnik księżniczki”, wyreżyserowany przez Garry’ego Marshalla, w 2001 roku, gdy miał premierę, oglądało się jak wdzięczną, choć błahą reinterpretację historii Kopciuszka. Dziś disnejowski klasyk z Anne Hathaway wydaje się szkodliwym dowodem na nieustającą tresurę dorastających dziewczyn. Skrzyżowanie „Pretty Woman” i „Projektu Lady” pokazuje, że zagrożenie opresją czyha na nastolatkę wszędzie – w domu, szkole i wśród przyjaciół. 

Meg Cabot wydała „Pamiętnik księżniczki”, pierwszą książkę z całej serii, w 2000 r. Disney nie zwlekał z ekranizacją przebojowej powieści young adult. Rok później do kin trafił film Garry’ego Marshalla, twórcy „Pretty Woman” i „Uciekającej panny młodej”, z młodziutką Anne Hathaway w tytułowej roli. Obraz, łączący konwencję komedii romantycznej z coming of age i baśnią, szybko trafił do młodzieżowego kanonu. Dziś, obok innych hitów tamtej epoki, można go znaleźć w filmotece platformy Disney+. A powinien jak najszybciej z listy lektur zniknąć. Powielane przez „Pamiętnik księżniczki” stereotypy krzywdzą kolejne pokolenia dorastających dziewcząt. W opowieści popełniono wszystkie grzechy przeciwko feminizmowi. 

(Fot. materiały prasowe)

Niespełna szesnastoletnią Mię Thermopolis (Hathaway) wychowuje w San Francisco samodzielna matka (Caroline Goodall). W elitarnym liceum, gdzie obowiązują mundurki mniej twarzowe niż w „Plotkarze”, nikt jej nie zauważa. Ani chłopak przypominający Nicka Cartera z Backstreet Boys, w którym się podkochuje, ani wredna dziewczyna Lana (Mandy Moore), ani nawet nauczyciele zniecierpliwieni nieśmiałością Mii. Lubi ją tylko przemądrzała, przekonana o swojej wspaniałości i wybitnie irytująca Lilly (Heather Matarazzo) i jej brat Michael, który oczywiście musi okazać się dla Mii tym jedynym. Dlaczego pozycja głównej bohaterki w szkolnej hierarchii jest tak niska? Bo dziewczyna jest niezdarna, zahukana i nieatrakcyjna. A w każdym razie nieatrakcyjna w konwencjonalnych kategoriach przełomu mileniów. 

(Fot. materiały prasowe)

Pewnego dnia do Ameryki przylatuje babcia Mii, Clarisse (Julie Andrews), która okazuje się królową Genovii, fikcyjnego europejskiego państewka. A skoro Clarisse jest królową, to Mia ma pełnić funkcję księżniczki, następczyni tronu i reprezentantki Genovii. Na te wieści reaguje zszokowanym: – Shuuut up! Królowej jej wierny kamerdyner Joe (Hector Elizondo) musi wytłumaczyć, że wnuczka nie każe w ten sposób zamknąć się, tylko wyraża swoje zdziwienie. Żeby jednak sprostać dworskim wymogom, nastolatka musi lepiej wyglądać, lepiej się zachowywać i lepiej spełniać oczekiwania innych. Zdradzenie happy endu trudno uznać za spoiler. Mii udaje się z powodzeniem przetrwać tresurę torturę, znajduje miłość, a do monarchii wprowadza odrobinę młodzieńczego luzu.

Samotność dojrzewającej dziewczyny

W międzyczasie jednak wszystkie siły sprzymierzają się, by zrobić z dziewczyny kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. Bo przecież tak jak uczestniczki „Projektu Lady”, zanim włoży garsonkę, polo i perły, nie jest wystarczająco dobra. Ani dla rodziny, ani dla mężczyzny, ani dla wyższych sfer. Jak na historię o brzydkim kaczątku przystało, zaczyna się od metamorfozy w łabędzia. Przemiana w piękność nie okazuje się specjalnym wyzwaniem – w końcu w roli Mii obsadzono Anne Hathaway. Wystarczy wyregulować brwi, wyprostować włosy i pomalować usta. Voilà – tak szybko narodziła się gwiazda.

(Fot. materiały prasowe)
(Fot. materiały prasowe)

Potem zaczynają się schody, bo Mia musi sprostać sprzecznym oczekiwaniom. Babcia (swoją drogą Julie Andrews – uosobienie klasy – za młodu grała ulubione dziewczyny Ameryki, Mary Poppins i Marię von Trapp z „Dźwięków muzyki”) wymaga od wnuczki nie tylko nauki etykiety, ale przede wszystkim odpowiedzialności, której nastolatka na swoich barkach dźwigać nie powinna. Nie lepsza jest mama Mii, która co prawda pozostawia wybór córce, ale do tej pory kazała jej żyć tak, jak życzyła sobie tego ona, aspirująca artystka (kto przy zdrowych zmysłach chciałby mieszkać w lofcie, w którym do salonu trzeba zjeżdżać po słupie strażackim?). Nie mówiąc już o tym, że na ponad 15 lat zataiła przed córką jej prawdziwą tożsamość. 

Ale chyba najbardziej toksyczna jest Lilly, choć przecież uważa się za najlepszą przyjaciółkę Mii. Jeśli nawet rówieśniczka nie rozumie, to już naprawdę nie ma do kogo się zwrócić. Nie dość, że Lilly jest zazdrosna o nowo wykreowaną atrakcyjność przyjaciółki, to jeszcze zarzuca jej zdradę wspólnych ideałów (nie wiadomo do końca, na czym miałyby się opierać – w filmie nie padają wyjaśnienia, poza enigmatyczną „walką z systemem”). Mia na swojej drodze do dorosłości nie ma na kogo liczyć. I może to jest jedyna, smutna i chyba nieintencjonalnie zawarta w filmie prawda. Najbardziej dojmującym uczuciem okresu dojrzewania jest samotność. Wcale nie trzeba przy okazji przeżywać rewolucji na miarę Mii. 

To jeszcze nie wszystkie niedociągnięcia „Pamiętnika”. Garry Marshall postanowił ułatwić sobie zadanie, powtarzając schematy z „Pretty Woman”. Scena metamorfozy jest niemal identyczna jak zakupy Vivian Ward. Nawet pomocnik – dobry wróżek – ma twarz Hectora Elizondo. Reżyser się nie wysilił także przy reprezentacji osób koloru i osób LGBT+. Najbardziej obraźliwe wydają się obsadzenie postaci dyrektorki szkoły – panią Guptę, należącą do hinduskiej etniczności, gra Sandra Oh. A mistrz stylizacji zatrudniony do pomocy Mii to ucieleśnienie wszystkich stereotypów na temat geja. 

Pocieszające jest tylko to, że dziś „Pamiętnik księżniczki” nie mógłby już powstać. A film Garry’ego Marshalla niech pokazuje nam, jak w krzywym zwierciadle, co się dzieje, gdy nie pozwolimy dziewczynom na indywidualną ekspresję. 

Anna Konieczyńska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Film z przeszłości: „Pamiętnik księżniczki”
Proszę czekać..
Zamknij