W „Samotnych wilkach” w reżyserii Jona Wattsa George Clooney i Brad Pitt znów występują razem na ekranie. Film przekona jednak tylko zagorzałych fanów hollywoodzkich amantów, którzy z nostalgią wspominają „Ocean’s Eleven”.
Zanurzmy się w przeszłości. Jest początek nowego milenium. Komputery przeżyły zmianę roku z 1999 na 2000, świat się nie zawalił. Na plan filmu „Ocean’s Eleven: Ryzykowna gra” wchodzą George Clooney, Brad Pitt, Matt Damon, Andy García, Julia Roberts. Nikt nie wie, jak udało się zgrać ich kalendarze, ale jedno jest pewne – warto było dołożyć starań, żeby największe gwiazdy przełomu wieków stanęły obok siebie przed kamerą. Film okazał się megahitem – przy budżecie w wysokości 85 milionów dolarów zarobił prawie pół miliarda. Kontynuacje były nieuniknione.
Seria „Ocean’s Eleven” należała do największych kinowych hitów lat 2000.
Szybko okazało się, że nie liczy się liczba gwiazd, lecz chemia między nimi. Przepychanki między Clooneyem a Pittem szalenie publiczność bawią. Amanci emanują luzem, dystansem i talentem. Są cudownie uszczypliwi, a jednocześnie na tyle pewni siebie, że nie potrzebują niczego sobie nawzajem udowadniać. Gwiazdorzy komentowali potem swoją rywalizację o tytuł najprzystojniejszego mężczyzny świata. – Brad był przekonany, że to on dostanie tytuł w tym roku, więc musiałem mu przypomnieć, że jestem starszy, mądrzejszy i, co najważniejsze, bardziej seksowny – drwił z przyjaciela Clooney.
– Clooney? Jest jak dobre wino, tylko trochę przeterminowane. Czas go odstawić na półkę i cieszyć się młodszymi rocznikami – odcinał się Pitt. – Brad jest jednym z tych facetów, którzy po prostu się mnożą. Udaje, że gra w piłkę z dziećmi, a tak naprawdę nie robi nic poza tym, że siedzi na kanapie i mówi im, żeby były cicho, bo tata ma kaca – dogryzał Pittowi Clooney, nawiązując do tego, że kumpel wychowuje szóstkę dzieci.
I choć aktorzy spędzali ze sobą mnóstwo czasu i pozowali razem na rautach, nie mieli szczęścia do wspólnych projektów. Odrzucali kolejne propozycje zagrania bohaterów podobnych do Danny’ego i Rusty’ego z „Ocean’s Eleven”. Przekonujący scenariusz dostali od braci Coen, ale obaj mieli tak napięte grafiki, że na planie „Tajne przez poufne” (2008) się mijali.
George Clooney i Brad Pitt w „Samotnych wilkach” grają specjalistów od brudnej roboty
Musiało minąć niemal ćwierć wieku, żeby doszło do ponownego spotkania gwiazdorów (swoją drogą to naprawdę imponujące, że status jednego ani drugiego przez te lata się nie zmienił). Stało się to możliwe głównie za sprawą George’a Clooneya, którego tak zauroczył pomysł na „Samotne wilki”, że zdecydował się nie tylko w nim wystąpić, ale też wyłożyć na niego pieniądze jako producent. Żeby nie ryzykować, George zaprosił do projektu przyjaciela.
Na ekranie, gdy tylko ich bohaterowie – bezimienne rzezimieszki, którzy ni to współpracują, ni to rywalizują – zaczynają się ze sobą przekomarzać, uśmiech pojawia się na twarzy każdego widza. A do tego sposobności jest sporo, bo to komedia z dużą liczbą pomyłek. Obaj panowie pracują jako specjaliści od brudnej roboty, pozbywając się śladów po wpadkach innych.
Gdy polityczka (Amy Ryan) ląduje w pokoju hotelowym ze zwłokami towarzysza, wzywa na pomoc bohatera Clooneya. Po Pitta dzwoni obsługa hotelu. Tej dwójce niełatwo rozstrzygnąć, kto zajmie się wykonaniem zlecenia.
„Samotne wilki” to spóźnione popłuczyny po przebojowym „Ocean’s Eleven”
Syczenie na siebie wychodzi aktorom świetnie, rzucanie mięsem – gorzej. Clooneya i Pitta stać na więcej niż odmienianie fuck przez wszystkie przypadki. Gorzej od słownych potyczek wypada sama pozbawiona zwrotów akcji fabuła. Można odnieść wrażenie, że wciąż mamy początek XXI wieku, a „Samotne wilki” to popłuczyny po „Ocean’s Eleven”.
W nowej produkcji nie brakuje efektów specjalnych. Ale ile razy można oglądać lecące w zwolnionym tempie kule? „Samotne wilki” spodobają się tym, którzy – jak inżynier Mamoń – najbardziej lubią te piosenki, które już znają. Po premierowych pokazach na 81. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji śmialiśmy się, że jeśli coś z tego filmu zostaje w głowie, to śnieżnobiałe zęby George’a Clooneya i zawadiacko postawiona blond czupryna Brada Pitta.
Na George’a Clooneya i Brada Pitta w Wenecji czekał tłum fanów
Na Lido witano aktorów jak królów. Kolejka przed czerwonym dywanem ustawiała się już w wieczór poprzedzający premierę. Wielbiciele rozkładali się ze śpiworami, bidonami z wodą i parasolkami chroniącymi przez żarzącym słońcem. Trzeba przyznać, że Clooney i Pitt zachowali się na dywanie wzorowo – cierpliwie robili zdjęcia z fanami, podpisywali autografy, słali uśmiechy do tłumu.
Ich fotografie rozeszły się po sieci, gwarantując festiwalowi wzmianki w najważniejszych mediach. Niestety, obecność „Samotnych wilków” na festiwalu potwierdza, że dziś bardziej od jakości filmu liczy się dla organizatorów to, kto w nim zagrał.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.