Brad Pitt nigdy nie wyglądał tak dobrze, jak w widowiskowej „Troi” sprzed 20 lat. Ale od czasu tej superprodukcji Wolfganga Petersena kino miecza i sandałów przeszło ewolucję. Niedługo później gatunek odmienił Zack Snyder ze swoim „300”.
Na święta w latach 2000. TVP raczyła widzów biblijnymi produkcyjniakami. Aktorzy z urodą amantów Hallmarku odgrywali role Jezusa, Mojżesza i Abrahama. Skąpane w zmiękczającym filtrze kadry, zmysłowe kostiumy postaci kobiecych, scenariusze bliskie telenowelowym – w ten sposób przypowieści przerabiano na modłę Hollywood. Równolegle wielkie studia filmowe odkrywały na nowo kino miecza i sandałów, próbując powtórzyć sukces oscarowego rekordzisty, „Ben-Hura” z 1959 roku.
„Troja” z 2004 roku zarobiła pół miliarda dolarów na całym świecie
Za największe osiągnięcie tamtej epoki należy uznać „Gladiatora” z Russellem Crowe’em. Film z 2000 roku rozbił bank – zdobył nagrody, zarobił krocie i zasłużył na entuzjastyczne recenzje. Nic dziwnego, że legendę tej kultowej produkcji Ridleya Scotta próbuje się ożywić niemal ćwierć wieku później. W listopadzie 2024 roku na ekrany trafi więc „Gladiator II” z Paulem Mescalem. Przed wyczekiwanym seansem warto przypomnieć sobie „Troję” z 2004 roku, która co prawda nie przebiła „Gladiatora”, ale zarobiła pół miliarda dolarów na całym świecie, być może zachęcając niektórych widzów do sięgnięcia po grecką mitologię, równie ważną dla naszej kultury co Biblia.
W filmowej epopei Wolfganga Petersena (niemiecki specjalista od superprodukcji zasłynął „Okrętem”, „Niekończącą się opowieścią” i „Gniewem oceanu”) Amerykanie czytają „Iliadę” Homera. Wśród współczesnych widzów większe zainteresowanie niż reżyser filmu budzi scenarzysta. Początkujący David Benioff miał wiele lat później zasłynąć jako współtwórca „Gry o tron”, jednego z najważniejszych seriali wszech czasów, napisanego na podstawie sagi George’a R.R. Martina. Od razu należy więc zaznaczyć, że „Troi” bliżej właśnie do fantastyki niż do dzieła historycznego. Choć krytycy nie zostawili na dialogach „Troi” suchej nitki, a ci, którzy choć liznęli w szkole dzieł Homera, uznali, że hollywoodzcy twórcy nic z greckiej mitologii nie zrozumieli, dziś widać, że Benioffowi udało się uchwycić uniwersalność „Iliady”.
Brad Pitt grający Achillesa przez pół roku ćwiczył na siłowni, żeby wyglądać jak młody bóg
Twórcy nie próbowali „Iliady” uwspółcześniać, bo nie było takiej potrzeby. Jedno z najgenialniejszych dzieł literatury broni się wszak samo, pokazując podstawowe dążenia ludzi – do miłości, do nieśmiertelności, do transgresji. Już w pierwszych scenach „Troi” padają zdania o bohaterach – ci, którzy mieli odwagę, zapisali się na kartach historii, o reszcie zapomniano. „Troja” skupia się jednak raczej na ludziach niż na bogach. Herosi przypominają trochę kowbojów z Dzikiego Zachodu w pocie czoła budujących Amerykę. „Troję” należy też uznać za film wojenny, czerpiący garściami z takich klasyków jak „Szeregowiec Ryan”. Sceny batalistyczne zrealizowano z rozmachem. Podczas zdjęć kręconych na Malcie i w Meksyku żar lał się z nieba zupełnie jak pod prawdziwą Troją. Aktorzy poświęcili się dla roli – Brad Pitt wcielający się w Achillesa przez pół roku ćwiczył na siłowni, żeby wyglądać jak młody bóg.
„Troja” zapewne zajmowałaby poczesne miejsce w historii kina, a w każdym razie w dorobku tego konkretnego gatunku filmowego, gdyby nie „300”. W 2006 roku Zack Snyder nakręcił ekranizację komiksu Franka Millera o bitwie pod Termopilami, w której 300 Spartan zmierzyło się z całą perską armią. Surrealistyczny majstersztyk łączył osiągnięcia „Matrixa” i „Mad Maxa”, klimat powieści graficznej, gore’ową przemoc. Przy „300” klasyczna pod względem środków wyrazu „Troja” trąci myszką. Ale staroświecka estetyka ewidentnie odwołująca się do złotej ery Hollywood – nie tylko „Ben-Hura”, lecz także „Spartakusa”, „Quo Vadis?” czy „Kleopatry” – niesie za sobą nostalgię za czasami kina niewinnie pięknego.
Walka w „Troi” toczy się o najpiękniejszą kobietę starożytności
Gdy jednak uważniej przyjrzeć się fabule „Troi”, odnajdziemy w scenariuszu wiele motywów, które Benioff zastosował później przy „Grze o tron”. Mityczni bohaterowie mierzą się ze współczesnymi dylematami – wybrać miłość czy poczucie misji, sprawować władzę szlachetnie czy skutecznie, dowodzić swojej męskości na polu bitwy czy w zakulisowych rozgrywkach. Kostium historyczny nie przeszkodził więc twórcom „Troi” opowiedzieć o rozterkach współczesności.
Oto król Agamemnon (Brian Cox) pragnie podbić cały świat, a w każdym razie Grecję i okolice. Zwycięża, mając u boku Achillesa, największego herosa starożytnej Grecji, niechętnego despotycznym rządom Agamemnona, niemniej jednak walczącego u jego boku. Gdy żona brata Agamemnona, Menelausa (Brendan Gleeson z „Duchów Inisherin”), Helena (Diane Kruger), zostaje porwana przez zakochanego w niej Parysa (Orlando Bloom), księcia Troi, Agamemnonowi nie pozostaje nic innego, jak podbić Troję. W szranki z Achillesem staje Hektor (Eric Bana), brat Parysa. W międzyczasie Achilles zakochuje się w siostrze Parysa i Hektora, Bryzejdzie (Rose Byrne), a Odyseusz (Sean Bean) buduje konia trojańskiego, by ostatecznie pokonać przeciwników. Stawka w tej walce jest najwyższa – toczy się w końcu między najpotężniejszymi władcami o najpiękniejszą kobietę starożytności. Zwycięzca może być tylko jeden, a przegrany traci wszystko.
Dziś widzowie z ciekawością odkrywają dalsze losy aktorów z „Troi”. Orlando Blooma po „Piratach z Karaibów”, „Władcy pierścieni” i właśnie „Troi” typowanego na supergwiazdę, dziś kojarzy się głównie ze związków z Mirandą Kerr i Katy Perry. Eric Bana też zniknął, choć zapowiadał się na superbohatera (pogrążył go Hulk). Sean Bean oczywiście zagrał potem w „Grze o tron”. Powiodło się Bradowi Pittowi, który na „Troi” ani nie stracił, ani nie zyskał, a rok później na planie filmu „Pan i Pani Smith” poznał Angelinę Jolie. Ale być może najlepiej wyszedł na „Troi” Brian Cox, który wiele lat po Agamemnonie zagrał współczesnego władcę o wiele potężniejszego niż mityczni bohaterowie, Logana Roya w „Sukcesji”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.