„Utalentowany pan Ripley” to bodaj najpiękniejszy portret Włoch w historii kina. Film w reżyserii Anthony’ego Minghelli z Mattem Damonem, Jude’em Lawem i Gwyneth Paltrow opowiada o tym, jak niebezpieczne jest pragnienie bycia kimś innym. Upływający czas działa na korzyść wymuskanej produkcji z 1999 roku, tylko dodając jej przyjemnej aury nostalgii.
Podobno każdy ma jakiś talent. Talentem Toma Ripleya są fałszerstwa, kłamstwa i podszywanie się pod innych ludzi. W głośnej ekranizacji kryminału Patricii Highsmith wykorzysta każdy z nich, aby wspiąć się po drabinie społecznej. Nominowany do Oscara „Utalentowany pan Ripley” z 1999 roku jest jak wino z butikowej winnicy: roztacza wokół siebie aurę ekskluzywności, został nienagannie skonstruowany, starzeje się w dobrym stylu. To też jeden z najpiękniejszych portretów Włoch w kinematografii.
Dolce vita po amerykańsku
Reżyser Anthony Minghella wsławił się dojrzałymi melodramatami ze znakomitą obsadą. W takich filmach jak „Angielski pacjent” (1996), „Wzgórze nadziei” (2003) czy „Rozstania i powroty” (2006) opowiadał o losach kochanków dotkniętych poczuciem straty i rozdzielenia. Pod koniec lat 90. XX wieku zmierzył się z uważaną za trudną do przeniesienia na ekran prozą Highsmith, którą cechowała odpowiednia dla jego filmowego stylu doza perwersji, klasy i kryminału podszytego wątkami romantycznymi. Seria wciągających thrillerów niosła za sobą obietnicę stworzenia wielkich kreacji aktorskich, a także dekoracyjność, której na co dzień możemy doświadczyć w tak cenionej przez reżysera sztuce operowej (jedna z ważniejszych sekwencji odbywa się zresztą podczas spektaklu „Eugeniusza Onegina”, którego losy korespondują z przeżyciami Ripleya). Choć wcześniej ekranizacji serii powieści o maniakalnym kłamcy podjęło się kilku nagradzanych reżyserów, m.in. René Clement czy Wim Wenders, to właśnie wersja z 1999 roku otrzymała pięć nominacji do Oscara, zyskując po latach miano filmu kultowego.
W latach 50. XX wieku stroiciel fortepianów Tom Ripley w wyniku zbiegu okoliczności zostaje wzięty za absolwenta elitarnej uczelni Princeton. W konsekwencji dostaje od zamożnego projektanta statków propozycję nie do odrzucenia: ma pojechać do Europy i namówić jego syna, aby wrócił do Stanów. Ripley przyjmuje zadanie i aby poznać to, co Dickie lubi najbardziej, rzetelnie uczy się historii jazzu, odświeża garderobę i czyta kroniki uczelni. Nie spodziewa się jednak, że dekadencki i leniwy styl życia dziedzica i jego narzeczonej Marge tak go oczaruje, że posunie się do najbardziej parszywych czynów, aby stać się jego częścią.
Przez kłamstwo do serca
Lubię wracać do tego filmu. Gdybym miała go opisać jednym słowem, powiedziałabym, że jest pociągający. Anthony’emu Minghelli udało się odtworzyć niezwykły klimat Włoch w kinie na lata przed „Tamtymi dniami, tamtymi nocami” Luki Guadagnino. Czarująca elegancja tej ekranizacji bierze się w dużej mierze ze sposobu filmowania Johna Searle’a, podkreślającego zmysłowość śródziemnomorskiej codzienności: magię wąskich uliczek fikcyjnego Mongibello, stylowych strojów Marge czy lśniącej tafli morza. To wysmakowane kino niuansu o niezwykle świadomej strukturze, w którym pozornie beztroskie dolce vita z jednej strony ewokuje marzenia o idealnych wczasach nad Morzem Tyrreńskim, a z drugiej przypomina senny koszmar, co podkreślają niepokojące kompozycje Gabriela Yareda. Wszystko tu jest pod kontrolą: operowanie światłocieniem i odbiciami w lustrzanych powierzchniach działa jako dramaturgiczny kontrapunkt uwydatniający podwójne życie tytułowego bohatera. Może jest w tym pewna doza efekciarstwa, ale mimo wszystko mam wrażenie, że upływający czas działa na korzyść tej wymuskanej produkcji, tylko dodając jej przyjemnej aury nostalgii.
Bierze się to skądinąd z imponującej obsady, która została zaangażowana do filmu, a dziś zasiada w pierwszych rzędach Hollywood. Przepuszczający fortunę Dickie jest dla mnie najbardziej ikoniczną rolą Jude’a Lawa. Scenę, w której wykonuje neapolitańską piosenkę „Tu vuò fà l'americano” w obskurnym jazzowym klubie, mogłabym oglądać w kółko. Na Brytyjczyku niezapomniane kreacje się nie kończą: broni się nagrodzona Oscarem za rolę w „Zakochanym Szekspirze” Gwyneth Paltrow, niewinnością urzeka Cate Blanchett, która w niczym nie przypomina jeszcze przemocowej kompozytorki Lydii Tár, respekt wzbudza też cudownie zblazowany przyjaciel Dickiego, Freddie (Philip Seymour Hoffman). Matt Damon jako śliski Ripley jednocześnie czaruje i odpycha. Choć kreację tego niepokojącego manipulanta stworzyli w kinie także Alain Delon, Dennis Hopper czy John Malkovich (już wkrótce do tego grona dołączy także Andrew Scott), to właśnie niepozorna twarz przyszłego Jasona Bourne’a jest dziś natychmiastowo kojarzona z antybohaterem Highsmith.
Zbrodnia to niesłychana, pan zabija pana
Pod tą lśniącą powierzchnią kryje się jednak warstwa zgnilizny: eleganckie jachty w San Remo, pełne przepychu apartamenty i perfekcyjne tony „Stabat Mater” Vivaldiego skrywają zepsucie i pustkę portretowanej rzeczywistości. Jak słusznie zauważył Nick Schager na łamach „The Daily Beast”, „Utalentowany pan Ripley” to opowieść o klasowych aspiracjach oraz o tym, jak wiele człowiek jest w stanie poświęcić, aby stać się kimś innym. Tym bardziej że bogatym i pięknym wszystko tu uchodzi na sucho. Awans do ich świata nie przynosi bohaterowi upragnionej satysfakcji. Wręcz przeciwnie, pociąga za sobą kolejne kłamstwa oraz pcha do przestępstw, których Ripley po latach wydaje się żałować (opowieść rozpoczyna się przecież od słów: „Gdybym mógł cofnąć czas”).
Tom staje się zakładnikiem swoich talentów i struktury społecznej zbudowanej na nierównościach. Jego postępowanie można też interpretować jako formę buntu przeciwko nienaruszalności owych granic. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tak umiejętne prowadzenie podwójnego życia ma związek z koniecznością nieustannego ukrywania queerowej tożsamości.
Ripley jest więc postacią paradoksalną, w której łączą się napięcia seksualne i społeczne – w końcu równie mocno pragnie Dickiego, jak i tego, co Dickie posiada. – Zawsze myślałem, że lepiej być fałszywym kimś niż prawdziwym nikim – powie zresztą w jednej z końcowych sekwencji. To myślenie o tyle aktualne, że obecnie koloryzacja rzeczywistości, czyli tworzenie fake newsów i alternatywnych tożsamości w sieci, jest łatwe i dostępne, a przez to dla wielu osób nęcące.
Iluzja, że dzięki pieniądzom można stać się kimkolwiek, a prawda jest zależna od punktu widzenia, ma się całkiem nieźle. Zdaniem twórców filmu wiara we własne kłamstwa niekoniecznie okazuje się gwarantem życiowej satysfakcji. Pozostaje zapytać – czy to dziś prawda, czy fałsz?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.