Ściśle ustalona hierarchia, pogoń za popularnością, kult piękna – 18 lat po premierze kultowej komedii o nastolatkach życie dorastających dziewcząt wcale nie stało się łatwiejsze.
Gdy po latach oglądałam „Wredne dziewczyny” z mężem, z trudem nadążał za fabułą, a trudno uznać go za niedość lotnego. – Kobiety naprawdę robią sobie takie straszne rzeczy? – pytał mnie co chwilę przerażony. Kulminacyjny moment, gdy wredne dziewczyny zostają zdemaskowane jako autorki książki, w której zapisują najgorsze plotki i pomówienia na temat koleżanek, skwitował: – Jesteście dla siebie jedynym punktem odniesienia, prawda?
Dziewczyny w konfliktach
„Wredne dziewczyny” z 2004 roku to film na podstawie książki „Queen Bees and Wannabes” Rosalind Wiseman ze scenariuszem jednej z najzabawniejszych kobiet w show-biznesie, Tiny Fey. Fabuła jest mniej więcej taka: Cady Heron (Lindsay Lohan – najbardziej ikoniczna gwiazda początku milenium, która zaliczyła równie spektakularny wzlot, co bolesny upadek) po latach spędzonych z rodzicami w Afryce, trafia do amerykańskiej high school. Poznaje popularne Plastiki – Reginę George (Rachel McAdams) i jej straż przyboczną – Karen (Amanda Seyfried w swojej pierwszej znaczącej roli) i Grechen (Lacey Chabert).
Regina jest nienawidzona i podziwiana, wszyscy się jej boją i chcą nią być. A ona, licealna tyranka, rządzi twardą ręką. Z jej łask można wypaść za błahe przewinienie, np. gdy zapomni się włożyć czegoś różowego w środę („On Wednesdays, we wear pink” to jedno z kultowych haseł z filmu). Dawno temu do lochu szkolnego niebytu strącona została była przyjaciółka Reginy, Janis (Lizzy Caplan). Teraz Janis postanawia wykorzystać Cady w roli podwójnej agentki. Dziewczyna, którą Plastiki zaakceptowały, ma udawać, że się z nimi przyjaźni, a tak naprawdę podkopywać władzę Reginy. Akcje dywersyjne nie są wyrafinowane – Cady podmienia jej krem do twarzy na balsam do stóp, podaje batoniki energetyczne, przez które koleżanka tyje, a w końcu, wykorzystuje jej własne niecne gierki, żeby raz na zawsze strącić królową z tronu. Żeby dopiec jej jeszcze mocniej, podrywa byłego chłopaka przyjaciółki-rywalki. Okrutne intrygi przynależą do dziewczyńskiego świata tak jak różowe błyszczyki i minispódniczki.
Faceci w kryzysie
Oglądam to po latach i myślę o mężczyznach. Od lat wiadomo, że są w kryzysie. Najpierw kryzys męskości zdiagnozowali antropologowie kultury, psychologowie i socjologowie. Potem przyszła kolej na analizy w tygodnikach opinii i rubryki w poradnikach. O zjawisku dyskutuje się wciąż zawzięcie w programach publicystycznych, spiera o nie w kobiecych kręgach i żartuje z niego w sitcomach. O nowych rolach, tożsamościach i wyzwaniach współczesnego mężczyzny rozmawiają nie tylko sami zainteresowani, ale także, a może przede wszystkim, kobiety.
Niedawno moja znajoma, która do niedawna przyjaźniła się tylko z jednym mężczyzną – swoim mężem, zaczęła współczuć jego kolegom. Ich żony, narzeczone i dziewczyny wymagają od nich niemożliwego – empatii, sprawności w komunikacji i wyrażania uczuć.
Ale kto miał tych umiejętności współczesnych trzydziestolatków nauczyć? Nieobecni ojcowie? Nadopiekuńcze matki? Dziadkowie poranieni przez własnych pamiętających biedę, głód i wojnę rodziców? Nie zdajemy sobie czasami sprawy z tego, że współcześni dorośli są w Polsce pierwszym pokoleniem, które miało szansę wypracować samoświadomość. A w każdym razie pierwszym pokoleniem mężczyzn, od których oczekuje się, że nauczą się rozmawiać o emocjach.
Kobiety – jak twierdzi jedna z moich najświatlejszych koleżanek – sprzecznym oczekiwaniom, które stawia się teraz facetom, musiały sprostać od zawsze.
Ratunek w relacjach
Kobiety, jeśli sztuki porozumiewania się, nie nauczy ich dom, mogą czerpać z popkultury. W kluczowej scenie „Wrednych dziewczyn” skłócone bohaterki spotykają się na gruncie wspólnych doświadczeń – złamanych serc, zdradzonych przyjaźni, kompleksów na punkcie urody. Do tej optymistycznej puenty, jak wiemy, prowadziło pasmo udręk.
Recepta z „Wrednych dziewczyn” jest dosyć prosta do zaaplikowania. Jeśli próbujesz wpisać się w hierarchię, zawsze możesz spaść o oczko niżej. A po awansie upadek z wysokiego konia jest bolesny. Jak tego uniknąć? Znaleźć sobie niszę. W ostatnich scenach każda z bohaterek okopuje się we własnej przestrzeni. To wykuwanie indywidualności – od kopiowania idolek przez kwestionowanie siebie po odnajdywanie własnej tożsamości – to jeden z najważniejszych motywów filmów o nastolatkach. Zrzucenie etykietek kujonki, sportsmenki albo plastikowej blondynki oznacza prawdziwie emancypacyjny gest.
A co to ma wspólnego z kryzysem męskości? My, kobiety, wychowane w relacyjności, z radarem nastawionym wciąż na to, co myślą o nas inni, a zwłaszcza inne – tak mój mąż ma trochę racji w tym, że my, dziewczyny, jesteśmy dla siebie bardzo ważnym punktem odniesienia – możemy podjąć się trudnego zadania uczenia chłopaków empatii.
Jeśli stworzymy potwory, za kilka lat zobaczymy w kinach „Wrednych chłopaków”. Ale może nauczone na własnych błędach, pokażemy mężczyznom, że nie muszą się bać swoich emocji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.