„Zakochany bez pamięci”, brawurowe dzieło Michela Gondry’ego z 2004 roku, nadal prowokuje widzów i widzki do filozoficznych rozważań i niemal z miejsca zostało uznane za arcydzieło XXI wieku. Film niedługo skończy 20 lat – czy wciąż odnajdujemy się w wizji relacji międzyludzkich, jaką serwuje?
Niebieskie, pomarańczowe, zielone włosy – fryzura Clementine (Kate Winslet) w „Zakochanym bez pamięci” Michela Gondry’ego mieni się różnymi barwami. Oddają one nastroje bohaterki, ale też pomagają zorientować się, w jakim momencie historii się znajdujemy. A nie jest to proste: pozszywany ze wspomnień film zabiera nas w intensywną podróż po bezdrożach umysłu zdołowanego przeciętniaka. Kiedy Joel (Jim Carrey) dowiaduje się, że Clementine poprosiła firmę Lacuna, Inc., żeby wymazała z jej pamięci ślady o ich relacji, decyduje się na taki sam krok. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem. Umysł zakochanego jest kapryśny, kurczowo trzyma się najważniejszych momentów związku i emocji, które im towarzyszyły. Usuwanie kogoś z życia to trudna robota i proces, który chyba nigdy się nie kończy.
„Zakochany bez pamięci”: Kate Winslet, Jim Carrey i plejada gwiazd
Kiedy w 2004 roku „Zakochany bez pamięci” trafił na ekrany, amerykańskie kino niezależne było jeszcze na haju po dekadzie lat 90., która wypromowała wiele talentów i udowodniła, że kręcenie filmów częściowo poza hollywoodzkim systemem może być i dobrym interesem, i artystyczną przygodą. Konstelacja gwiazd była w przypadku tego projektu imponująca: aktor słynący z maniakalnych ról komediowych (Carrey), aktorka kojarzona przede wszystkim z kinem kostiumowym (Winslet), scenarzysta specjalizujący się w neurotycznych postaciach i absurdalno-surrealistycznych fabułach (Charlie Kaufman), francuski reżyser znany ze skłonności do formalnych eksperymentów.
Brawurowe dzieło Gondry’ego do dziś prowokuje widzów i widzki do filozoficznych rozważań (powstało na ten temat parę książek) i niemal z miejsca zostało uznane za arcydzieło XXI wieku. Film niedługo skończy 20 lat – czy wciąż odnajdujemy się w wizji relacji międzyludzkich, jaką nam serwuje?
„Zakochany bez pamięci”: Film, który wyprzedził rzeczywistość
Patchworkowa narracja „Zakochanego bez pamięci” imponuje być może nawet bardziej niż przed laty – ile filmów z aktorami dużego formatu może się aktualnie poszczycić tak poszatkowaną, a przy tym spójną formą oraz tak częstą zmianą tempa, scenerii i nastrojów? A jednocześnie przy wszystkich wprawianych tu w ruch gatunkach (science fiction, komedia romantyczna, film łamigłówka) historia Joela i Clementine to również kino akcji, które wyprzedziło o kilka lat „Incepcję” Christophera Nolana. Środkowa, blisko godzinna część „Zakochanego…” to ekscentryczny heist movie, czyli opowieść o włamaniu i kradzieży. W tym wypadku zgraja współpracowników niejakiego doktora Howarda Mierzwiaka penetruje mózg Joela, zamieniając służbową wizytę w cudzym mieszkaniu w zakrapianą alkoholem domówkę.
Wymazują oni z umysłu pacjenta wszystko to, co może wywołać traumy i przypominać o bolesnym związku z Clementine. Dziewczyna wprowadziła do świata Joela kolor i szaleństwo, ale też poczucie emocjonalnej niestałości. Aby dowiedzieć się, co ich łączyło, musimy pieczołowicie sklejać ze sobą fragmenty, okruchy i odbicia wspomnień – układać obok siebie wyrwane z kontekstu zdjęcia i przypinać je do wielkiej mentalnej tablicy korkowej.
Kaufman i Gondry wykazali się wybitną intuicją – film zrealizowali już w czasach hulającego internetu, ale zanim ładowanie do online’u wspomnień stało się w mediach społecznościowych absolutną normą. Na kilka lat przed powstaniem Instagrama zaproponowali w „Zakochanym bez pamięci” formę, która chwyta piękno i gorycz sieciowych romansów. Joel przechadza się po własnym mózgu jak po wielkim archiwum, które pozostaje żywe i pulsujące. A przy tym wystarczy drobny ruch, przypadkowe scrollowanie, żeby znaleźć się w innym miejscu i czasie. Sąsiadujące ze sobą wycinki pamięci przypominają niekończący się stream obrazów i dźwięków. Czy nasze życie, w tym to uczuciowe, naprawdę można sprowadzić do serii fotografii i nagrań?
O ile w 2004 roku nowoczesność „Zakochanego bez pamięci” polegała na tym, że w oryginalny sposób pokazywał fragmentaryczność naszego doświadczenia, o tyle dzisiaj klasyk Gondry’ego zachwyca jako film, który serio traktuje dynamikę współczesnych związków. Po kilkunastu latach przygody z Facebookiem jest dla nas oczywiste, że rozmaite strategie usuwania „byłych bliskich” z naszego życia – wyrzucanie ze znajomych, blokowanie, ghosting – to tylko zakładanie plastrów, które pewnie prędzej czy później odpadną. Te zabiegi mogą okazać się skuteczne, ale równie duża jest szansa, że niezagojone rany zaczną boleć na nowo.
„Zakochany bez pamięci”: Buszowanie we wspomnieniach
Joel i Clementine zakochują się w sobie raz jeszcze. Przyciągają ich do siebie przypadek, przeznaczenie i/lub fikuśne zbiegi okoliczności. Uczą się żyć z własnymi niedoskonałościami oraz ze świadomością, że smutek i ból są częścią dojrzałej relacji. Łatwa droga do wymazania doświadczeń, o których chcielibyśmy zapomnieć, nie istnieje – to chyba jedyny morał z filmu oferującego nieoczywistą terapię dla dorosłych.
– Nie jestem ideałem, lecz popieprzoną dziewczyną, która próbuje odnaleźć spokój ducha – mówi w pewnym momencie bohaterka grana przez Winslet, tym razem z niebieskimi włosami (wielu komentatorów wskazuje, że tą wypowiedzią jej postać rozbraja stereotyp dokarmiającej męskie ego „Manic Pixie Dream Girl” – jeszcze zanim ten termin został w ogóle ukuty). Choć „Zakochany bez pamięci” skupia się na mężczyźnie i jego wewnętrznym świecie, siłą napędzającą tę narrację pozostaje Clementine: bohaterka migotliwa, nieprzewidywalna, zarażającą energią i odwagą. Obecność Winslet na ekranie, choć zapośredniczona przez perspektywę Joela, jest tak znacząca, że nierzadko mamy ochotę zajrzeć też do jej głowy, pobuszować we wspomnieniach. Byłby to zupełnie inny film – i równie subiektywna historia innego romansu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.