Kultowy czy kiczowaty – pytamy blisko 15 lat po premierze „Zmierzchu”. Redakcyjna milenialka i zoomerka dzielą się osobistymi wrażeniami po powtórnym seansie filmu.
Anna Konieczyńska: Toksyczna męskość
Miałam 20 lat, gdy ukazała się saga „Zmierzch”. Książki Stephenie Meyer nie powinny były mnie w ogóle zainteresować. Opowiadały o nastolatkach, a kierowano je do dziewczyn młodszych, dwunasto-, trzynastoletnich tweens, które dopiero wchodziły w okres dojrzewania. Z mojej fascynacji young adult osobom postronnym tłumaczę się antropologicznym zacięciem, przyjaciołom – nostalgią, chęcią powrotu do emocji, których nie jest mi już dane doświadczać, fascynacją młodością. Niewiele się więc od połowy lat 2000. zmieniło – choć jestem coraz starsza, dalej czytam i oglądam to, co podoba się dzieciakom. Od kilku lat przyświeca mi nowy cel – jako matka dwójki maluchów nie chcę zapomnieć, co czują dzieci.
Powróciłam więc do „Zmierzchu” – literackiego pierwowzoru i ekranizacji w reżyserii Catherine Hardwicke, która uczyniła gwiazdy z odtwórców głównych ról, Kristen Stewart i Roberta Pattinsona. Młodziutcy wówczas aktorzy, niemal debiutanci, zagrali Bellę i Edwarda. Rozdźwięk między zwyczajną dziewczyną a stuletnim wampirem o wyglądzie licealnego przystojniaka nie mógłby być bardziej dojmujący. Twórcom nie wystarczy to, że nieumarły z samej swej natury jest szybki jak błyskawica, silny jak Herkules i posągowo piękny.
Edward został dodatkowo obdarzony umiejętnością czytania w myślach, manierami przedwojennego dżentelmena i silną wolą – wraz z rodziną przeszedł na „wegetarianizm”, czyli żywi się wyłącznie krwią zwierząt, oszczędzając ludzi.
Dla kontrastu Bellę przedstawiono jako niezdarną, niepewną siebie, mrukliwą pannicę, która patrzy na wszystkich spode łba. Dziewczę przeprowadza się z pustynnego Phoenix w Arizonie do deszczowego Forks w stanie Waszyngton, by zamieszkać z ojcem, równie mrukliwym, co uroczym. W szkole przez rówieśników traktowana jest jak nowa zabawka – od razu zdobywa przyjaźń popularnych dziewczyn, propozycje randek wyluzowanych chłopaków, a nawet szansę zaistnienia na łamach licealnej gazetki. Bella gardzi tymi przejawami ludzkiej życzliwości, bo interesuje ją tylko wrogość nieludzkiego Edwarda.
Pisarce i scenarzystom udało się wykreować jedną z najbardziej toksycznych męskich postaci w historii gatunku YA. Ukochany Belli nie musi się nawet starać – ofiara sama idzie na rzeź. Choć cierpliwie, jak ostatniej naiwniaczce, tłumaczy jej, że stanowi dla niej niebezpieczeństwo (całkiem dosłownie: może ją zjeść i zabić), ona uparcie twierdzi, że wcale się go nie boi, na pewno uda mu się powstrzymać żądzę i jej dobroczynny wpływ przemieni go w baranka. Serwowana dorastającym dziewczętom lekcja naiwności ustępuje szkodliwością chyba tylko patriarchalnemu przekazowi, że życie kobiety nie ma sensu bez mężczyzny.
„Zmierzch” broni się w jednym aspekcie. W przeciwieństwie do Belli, która odrzuca zwyczajny świat, widzowie polubią leniwe tempo małomiasteczkowego Forks. Jej koledzy z klasy bywają naprawdę zabawni, ojciec daje przykład wyrozumiałego, szanującego granice i troskliwego rodzicielstwa, a Jacob, czyli ten trzeci, którego Bella ostatecznie odrzuca, na każdym kroku udowadnia moc przyjaźni. Właściwie wampiry są tu nikomu niepotrzebne.
Catherine Hardwicke dostała propozycję nakręcenia „Zmierzchu” po sukcesie „Trzynastki” z 2004 r. – równie przerażającego, co brawurowego zapisu trudów dorastania. Evan Rachel Wood i Nikki Reed olśniewają w rolach tytułowych trzynastek, które próbują narkotyków, przestępstw i seksu. Epatując przemocą, „Trzynastka” przestrzega przed chaosem, który zagnieżdża się w głowie dzieciaków. To pozycja obowiązkowa dla każdego rodzica, który pragnie przewidzieć, uchronić i zrozumieć.
Szkoda, że „Zmierzch” to rewers tamtej historii – pokazuje socjalizację dziewczynek do staroświeckich ról. Cóż z tego, że Bella – już jako wampirzyca – pokonuje całe zło nowo odkrytą supermocą. Ostateczne odrzucenie „zwyczajnego” życia, by być z Edwardem, sypiać z wampirem (oczywiście dopiero po ślubie) i prawie umrzeć, rodząc mu dziecko, wysyła jasny sygnał: sama z siebie nie jesteś dość dobra. Jeszcze gorszy jest przekaz, który Bella wyraża explicite, namawiając Edwarda do tego, by ją przemienił. Boi się, że starzejąc się, przestanie być dla niego atrakcyjna.
Julia Właszczuk: Pamiętnik z okresu dorastania
Powiedzieć, że jako nastolatka lubiłam sagę „Zmierzch”, to nie powiedzieć nic. Miałam 11 lat, gdy po raz pierwszy przeczytałam powieść Stephanie Meyer i obejrzałam jej ekranizację. Natychmiast oszalałam na punkcie tej historii. Każdą z książek przeczytałam kilka razy, zaznaczając ulubione fragmenty. Na premierowych pokazach w kinie zawsze siedziałam w najlepszych rzędach. W dużym notesie kolekcjonowałam zebrane z gazet dla nastolatków wycinki, które dotyczyły obsady. Potrafiłam z pamięci wyrecytować całe sceny, w szczególności te z udziałem moich ulubieńców, Alice i Jaspera. W domu miałam wszystkie gadżety związane z filmem – plakaty, notesy, piórniki, kosmetyczki i wiele więcej. Zabrakło tylko pościeli, bo stale była wyprzedana. W mediach społecznościowych podpisywałam się jako dumna twihard.
Nie wszyscy rówieśnicy podzielali moją obsesję. Wiele koleżanek i kilku kolegów widziało film, niektórzy podkochiwali się w Edwardzie lub Jacobie, jednak na tym ich zainteresowanie się kończyło. Dla mnie „Zmierzch” stał się częścią codzienności. Zawsze lubiłam supernaturalne historie, nadprzyrodzone moce, inny świat, ukryty pod szarą codziennością. Film Catherine Hadwicke oferował jednak coś więcej (a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało). „Zmierzch” stał się dla mnie przewodnikiem po wyzwaniach związanych z dorastaniem – od potrzeby przynależności przez relacje z rodzicami po doświadczenie pierwszej miłości.
Choć wiele decyzji bohaterów już wtedy wydało mi się niezrozumiałych czy zwyczajnie głupich (jak marny plot twist z próbą samobójczą Edwarda), dostrzegłam w doświadczeniach Belli czy Cullenów własne rozterki w supernaturalnej oprawie. Po intensywnych pięciu latach bycia częścią wampirzego fandomu, zafascynowały mnie inne rzeczy i od tego czasu nie wracałam do filmu.
Przy okazji moich 25. urodzin postanowiłam obejrzeć „Zmierzch” raz jeszcze. W międzyczasie dorosłam, skończyłam liceum i studia, dawne rozterki zajęły nowe, a ja spojrzałam na świat z zupełnie innej perspektywy. Poznałam też główne zarzuty wobec sagi, jak patriarchalno-konserwatywny przekaz, rozwiązania fabularne triggerujące zaburzenia psychiczne czy estetyczne niedociągnięcia. Powtórny seans je potwierdził, co jednak nie odebrało mi przyjemności z oglądania. Z perspektywy czasu „Zmierzch” oglądałam jak kiczowatą, a momentami wręcz kampową komedię, która jest zapisem kondycji popkultury drugiej połowy lat 2000. A zarazem nostalgiczną pamiątką „czasów młodości”.
Wydaje się, że podobnie czytają film inni zoomersi, także ci młodsi. Na TikToku hashtag #twihard liczy sobie ćwierć miliarda wyświetleń. Znajdziemy tu pomysły na stylizacje i makijaże inspirowane filmem, parodie przesadnego dramatyzmu bohaterów, pamiątki i wspomnienia związane z sagą oraz wiele więcej. „Zmierzch” pozostaje więc ważnym punktem odniesienia dla mojej generacji. Pokolenie TikToka wraca jednak do produkcji sprzed blisko 15 lat z odpowiednim dystansem, który nie przeszkadza w dobrej zabawie. Można? Można. Jaki zatem jest „Zmierzch” – kultowy czy kiczowaty? Wygląda na to, że zarówno dla milenialsów i zoomersów właściwa odpowiedź brzmi: „Jedno i drugie”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.