Znaleziono 0 artykułów
02.07.2023

Film z przeszłości: „Mamma Mia!”

02.07.2023
Meryl Streep i Amanda Seyfried w „Mamma Mia” (Fot. materiały prasowe)

Filmowy musical „Mamma Mia!” z 2008 roku oferuje o wiele więcej niż tylko brawurowo wykonane piosenki ABBY. Roztańczona Meryl Streep, frywolne podejście do seksu, akceptacja starzenia się – to sprawiło, że wyprzedził swoje czasy. Adaptacja broadwayowskiego hitu zarobiła prawie 700 mln dolarów. 

Ostatnio po ponad 20 latach powróciłam na kilka dni do Paryża. Pijąc wino nad Sekwaną, przypominałam sobie jedną z moich ulubionych scen w historii kina. W filmie „Wszyscy mówią: kocham cię” Woody’ego Allena z 1996 roku główny bohater Joe (grany oczywiście przez reżysera) tańczy na nadrzecznych bulwarach z dawną ukochaną (Goldie Hawn). Steffi, porwana melodią, dosłownie unosi się nad ziemią. Zaczyna płynąć po niebie, jakby to ono było rzeką. Kadr z tej sceny trafił na plakat jednej z najlepszych komedii romantycznych okrytego dziś niesławą ulubieńca amerykańskiego kina niezależnego. Chwilowe odejście od realizmu nie razi. Bo w musicalu wszystko jest możliwe. Musical rządzi się własnymi prawami. Dla musicalu można porzucić powagę. 

Christine Baranski, Meryl Streep i Julia Walters w „Mamma Mia” (Fot. materiały prasowe)

Nie inaczej jest w innym, równie lekkim, równie przebojowym i równie wakacyjnym filmowym musicalu. „Mamma Mia!” z 2008 roku w reżyserii Phyllidy Lloyd („Żelazna Dama”) fundowała widzom eskapizm na wielu płaszczyznach. Tak jak „Wszyscy mówią: kocham cię” zabierała amerykańskiego widza na eurotrip w cenie biletu do kina. Tym razem na grecką wyspę, na której swoją przystań odnalazła Donna (Meryl Streep). Od ogranej konwencji komedii romantycznej pozwoliły uciec muzyczne wstawki, i to w najlepszym wydaniu, bo w filmie wybrzmiewają przeboje ABBY, na czele z „Money, Money, Money”, „Super Trouper”, „Waterloo” i, oczywiście, tytułową „Mamma Mią!”. 

Spektakl Catherine Johnson oraz Björna Ulvaeusa i Benny’ego Anderssona ze szwedzkiej supergrupy trafił po raz pierwszy na deski teatru na londyńskim West Endzie w 1999 roku (reżyserką była zresztą Lloyd). Od tej pory jest inscenizowany na całym świecie, także w warszawskim Teatrze Roma. A hity ABBY wciąż żyją w eterze i na Spotify, zdobywając serca kolejnych siedemnastoletnich dancing queens. ABBIE udało się to, co staje się udziałem niewielu muzyków – zgrabnie balansując na granicy komercji i kiczu, powagi i żartu, wzruszenia i wyzwolenia, zapisali się w historii jako wykonawcy niepodlegający gatunkowym ocenom. 

Schematom wymyka się też musical i jego filmowa adaptacja. Bo „Mamma Mia!” w 2008 roku mogła pocieszać nawet bankierów wynoszących swoje bonsai z biur upadłego Lehman Brothers. Globalny kryzys finansowy zachwiał przekonaniem, że każde jutro będzie lepsze. Minęło 15 lat i na pewno już wiemy, że to nieprawda. „Mamma Mia!” zostało zawieszone w czasie – to sfera nostalgii, w której wszystko wciąż się reaktualizuje. 

Oto Donna samodzielnie wychowała Sophie (Amanda Seyfried). Dorosła, ale wciąż jeszcze niezbyt dojrzała córka przyjmuje oświadczyny Sky’a (Dominic Cooper). Na ślub chce zaprosić swojego ojca, ale nie zna jego tożsamości. Z pamiętników matki dowiaduje się, że może być nim jeden z trzech ukochanych Donny z młodości, Sam (Pierce Brosnan), Bill (Stellan Skarsgård) albo Harry (Colin Firth) – każdy inny i każdy wciąż odrobinę w Donnie zakochany. 

Christine Baranski, Meryl Streep i Julia Walters w „Mamma Mia” (Fot. materiały prasowe)
Christine Baranski, Meryl Streep i Julia Walters w „Mamma Mia” (Fot. materiały prasowe)

Byłaby „Mamma Mia!” banalną komedią romantyczną, gdyby śledziła przedmałżeńskie losy Sophie i Sky’a. Zamiast tego fabuła skupia się na dojrzałej miłości, przyglądając uważnie relacjom między Donną a jej trzema partnerami sprzed lat. Film podejmuje temat dot dot dot, czyli wielokropka w pamiętniku, oznaczającego upojną noc z czasów młodości, z wdziękiem, bez pruderii, lekko i na luzie. Na początku lat 70., gdy Donna i jej wybrankowie wchodzili w dorosłość, trwało przecież nieprzerwanie lato miłości. Równie bezpretensjonalnie twórcy filmu podchodzą do dalszych losów Donny. Ona i jej przyjaciółki, Rosie (Julie Walters) i Tanya (Christine Baranski), powinny zagrać w „I tak po prostu…” zamiast bohaterek z „Seksu w wielkim mieście”. Swoją dojrzałość noszą bez godności, bo ich zdaniem starzenie się wcale jej nie wymaga. Jest wielobarwne, rozwibrowane, radosne zupełnie tak jak młodość. A może bardziej, bo na więcej można sobie pozwolić. 

 

W Hollywood zaledwie od kilku lat toczy się dyskusja o ageizmie. Coraz więcej pierwszoligowych gwiazd, na czele z Helen Mirren, Andie MacDowell czy Salmą Hayek, przyznaje, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce, gdy wreszcie przestajemy przejmować się zdaniem innych. Donna, Rosie i Tanya w cudowny sposób mają wszystko gdzieś – tańczą do upadłego, pragną miłości, za nic nie przepraszają. Choć Walter i Baranski niemal kradną jej show, Meryl Streep jest w „Mamma Mii!” zjawiskowa – doskonale wyczuwa, że nie ma musicalu bez buffo, przegięcia, pastiszu. Aktorka nie jest ani brawurową tancerką, ani uzdolnioną wokalistką. Z każdej sceny wychodzi zwycięsko, bo czuje, że w ramach tego gatunku można pozwolić sobie na więcej. Jest więc głośna, nadekspresyjna, infantylna. Musical udowadnia przecież, że w każdej chwili zamiast mówić aktorzy mogą zacząć śpiewać, każda okazja jest dobra, żeby tańczyć, a akcję co rusz przerywają sekwencje, które niespecjalnie popychają ją do przodu. 

„Mamma Mia!” wyprzedza swoje czasy swobodnym podejściem do seksu (nasycone erotyzmem są nie tylko opisy podbojów Donny, lecz także scena przedślubnych bachanaliów do dźwięków „Voulez-Vous” czy „Lay All Your Love On Me” z plażowymi pocałunkami nawiązującymi do „Stąd do wieczności”), sprzeciwem wobec ageistowskich stereotypów (zresztą dotyczących również mężczyzn), a także przewrotnym podejściem do happy endu. W finale domyka się bowiem love story Donny, ale Sophie rezygnuje z małżeństwa, uznając, że jest jeszcze za młoda, by składać przysięgę na całe życie. Zamiast tego opuszcza z narzeczonym wyspę, na której się wychowała, mikrokosmos, który zbudowała dla niej matka, by wyfrunąć z gniazda, poznać świat na własnych zasadach. A Donna zamiast zatrzymywać Sophie w bezpiecznej przestrzeni, daje jej wolność. Pozbawiona toksyn, zaborczości i zawiści relacja matki z córką to też ożywczy akcent „Mamma Mii!”. 

„Mamma Mia!”  do dziś działa jak orzeźwiająca morska bryza, bo konwencja musicalu pozostaje ponadczasowa. Zawsze trochę kampowa, właśnie tym dystansem się broni.

Anna Konieczyńska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Film z przeszłości: „Mamma Mia!”
Proszę czekać..
Zamknij