Aleksandra Szmigiel jak mało kto potrafi z pomocą aparatu uchwycić emocje, które towarzyszą światowej klasy sportowcom w trakcie najważniejszych zmagań w ich życiu. Jej zdjęcia z igrzysk olimpijskich w kilka minut obiegają świat, często trafiają na okładki istotnych tytułów prasowych. Przyznaje, że w wyczuciu dobrego momentu pomagają jej lekkoatletyczne doświadczenie, a także otwarta głowa i serce. Z nagrodzoną Grand Press Photo fotoreporterką sportową rozmawiamy krótko przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu.
W twoim życiu najpierw był sport, a dopiero później fotografia sportowa. Co sprawiło, że postanowiłaś zamienić te dyscypliny?
Zanim zrezygnowałam z treningów, zaczęłam fotografować koleżanki na zawodach i sprawiało mi to wielką przyjemność. Czułam, że w ten sposób mogę więcej opowiedzieć o sporcie. Na wczesnych zdjęciach pokazywałam wszystko, co dzieje się na zawodach przed startem, czyli backstage’u.
Zdecydowałam się na studia fotografii prasowej na Uniwersytecie Warszawskim. Wtedy jeszcze biegałam w klubie studenckim i wygraliśmy nawet drużynowy tytuł mistrza Polski. Na dłuższą metę ta zmiana okazała się najlepszym, co mogło mi się przydarzyć. Trenowałam lekką atletykę przez 10 lat, zostałam ukształtowana przez sport. Jako juniorka byłam w czołówce Polski. Wymagało to codziennych wyrzeczeń, bo cykl treningowy trwa cały rok. Jednocześnie to sport nauczył mnie ciężkiej pracy, charakteru, zaszczepił potrzebę adrenaliny oraz radości wygrywania. Jest czymś, co naprawdę uzależnia. Często widzimy sportowców, którym trudno zakończyć karierę, bo nie potrafią porzucić tych emocji.
A niestety są to krótkie kariery.
Tak naprawdę mamy czas do 35. roku życia. Oczywiście niektórzy potrafią utrzymać formę i zdrowie, dzięki czemu udaje im się przebić tę granicę. Po jej przekroczeniu zaczyna się nowe życie.
Moje zaczęło się jeszcze w trakcie kariery sportowej, bo czułam, że w sporcie nie osiągnę już więcej. A mam potrzebę, żeby swoją energię przekierować na coś, w czym będę najlepsza.
Zaskakujące, że w młodym wieku umiałaś odpuścić.
Odpuszczałam biegi w trakcie, schodziłam z bieżni. To był sygnał wypalenia. Wtedy nie było tak świadomej opieki psychologicznej, którą sportowcy mają dziś, ale trafiłam do psycholog sportu, pani Beaty Miękowskiej. Miałam 23 lata i zrozumiałam, że powinnam zacząć coś nowego. Jestem dość wrażliwa, źle reagowałam na niepowodzenia.
Sport jednak został w twoim życiu.
Oczywiście! Nadal biegam trzy razy w tygodniu. Czuję się sportowcem. Zresztą moja obecna praca przypomina dyscyplinę sportową. Mamy konkursy fotografii, w których można się wykazać. Żeby złapać odpowiedni moment, trzeba być szybkim, uważnym. Doświadczenie sportowe ułatwiło mi start w fotografii.
Masz wrażenie, że jest to świat zdominowany przez mężczyzn?
To zawód dość elitarny, kobiety stanowią zdecydowaną mniejszość. Gdy pierwszy raz pojechałam na wydarzenie sportowe, dookoła byli sami faceci z aparatami. Zaskoczyło mnie to, ale nie zraziłam się, robiłam swoje. Byli koledzy, którzy mi pomagali, ale niektórzy patrzyli na mnie jak na blondynkę z aparatem, która wymyśliła sobie fanaberię. Udało mi się przebić dzięki pracy.
Pamiętasz przełomowy moment?
2015 r., poleciałam na mistrzostwa świata w lekkoatletyce do Pekinu, gdzie zobaczyłam, jak pracują fotoreporterzy Reutersa. Zrobiłam tam kilka naprawdę dobrych zdjęć, jedno z nich wygrało prestiżowy konkurs fotograficzny w Polsce, BZWBK Press Photo.
Cztery lata po Pekinie zostałam zauważona przez Agencję Reutera. Tak samo jak w sporcie zawsze starałam się wyznaczać sobie wysokie cele, Reuters był więc spełnieniem marzeń. Sfotografowałam dla nich m.in. igrzyska olimpijskie w Tokio oraz Pekinie, w tym roku będę w Paryżu.
Twoje zdjęcia ze sportowych wydarzeń obiegają świat, zdobywają prestiżowe nagrody. Co jest kluczem do sukcesu w tej pracy?
Ktoś mi podesłał kiedyś inspirujące zdanie, że bycie fotografem sportowym to nie tylko sprzęt fotograficzny, ale przede wszystkim wiedza na temat sportu, który się fotografuje i bycie gotowym na to, co się może za chwilę wydarzyć.
I tu masz przewagę.
Fotografując lekkoatletykę, czuję, że jestem dobrze przygotowana, bo zdobyłam masę doświadczenia. Do innych sportów muszę wykonać więcej pracy przed – wiedzieć, kto jest liderem, kto ma szanse medalowe, z jakich pozycji sfotografować daną sytuację.
Zawsze muszę być gotowa na nieoczekiwane wydarzenia.
To praca wymagająca maksymalnego skupienia, ale też umiejętności wzięcia głębokiego oddechu. Pracuję na pozycji w środku stadionu (infield), dzięki czemu jestem bardzo blisko wydarzeń. Każda agencja ma kilku fotografów, co pozwala nam pilnować wszystkiego, co dzieje się na zawodach. To praca zespołowa.
Jakie zdjęcia, a może momenty ich robienia, szczególnie zapadły ci w pamięć?
2017 r. był szczególny, gdyż Usain Bolt ogłosił zakończenie kariery. Legenda świata lekkoatletyki, człowiek, który porywał cały świat. Każdy chciał sfotografować go w ostatnim biegu – sztafecie z Jamajczykami. Zdecydowałam się zrobić zdjęcie z góry, co okazało się dobrą decyzją. Usain złapał kontuzję w trakcie biegu, wszyscy go wyprzedzali, co było spełnieniem najgorszego scenariusza. Ale to właśnie takie momenty przechodzą do historii. W naszym zawodzie trzeba znać wagę wydarzeń.
Zdjęcie może obiec świat w ciągu pięciu minut. Na igrzyskach olimpijskich w Tokio w rzucie oszczepem nieoczekiwanie zwyciężył Hindus Neeraj Chopra, pierwszy hinduski mistrz olimpijski. Dla Hindusów to było ogromne wydarzenie. Zrobiłam zdjęcie, następnego dnia wróciłam do Polski. Kiedy po wylądowaniu włączyłam telefon, zobaczyłam mnóstwo wiadomości. Okazało się, że moje zdjęcie trafiło na okładkę „India Express” i ludzie odszukali mnie, żeby mi podziękować. Zrobiłam zdjęcie bohaterowi narodowemu.
Masz zdjęcie, które jest szczególne dla ciebie samej?
Jest ich kilka. Na przykład sfotografowałam zawodników szykujących się do biegu. Jeden z nich wykonuje ćwiczenie rozciągające, a wygląda, jakby łamał sobie kark. To zdjęcie zdobyło nagrodę w Grand Press Photo.
Na igrzyskach olimpijskich w Tokio nasza reprezentacyjna sztafeta MIKS zdobyła złoty medal. To było pierwsze złoto w konkurencji biegowej od 25 lat. Byłam na linii mety, kiedy Kajetan Duszyński zrobił „cieszynkę” z koszulką zaciągniętą na głowę. Zdjęcie obiegło całą Polskę i świat, a ja otrzymałam kilka nagród w konkursach.
Ale wiem, że najlepsze zdjęcie jest ciągle przede mną.
Co, twoim zdaniem, musi mieć dobre zdjęcie?
Czasem myślę, że powinno mieć w sobie coś szalonego. Ważne, żeby fotograf nie tracił pasji, nie osiadał na laurach, nie czuł znudzenia. Czasem ma się szczęście i zdjęcie po prostu przychodzi.
Lubię zdjęcia, których nie trzeba podpisywać, bo same mówią, co się wydarzyło.
Fotograf zawsze powinien być tylko skromnym obserwatorem. To ogromny przywilej, że mogę widzieć największych sportowców w momentach radości, smutku, złości, euforii. Obserwując ich tuż przed startem, dostrzegam niesamowitą pasję, nawet ekstazę. Dla mnie to poezja.
Czy tobie udzielają się te emocje?
Empatia pomaga mi zwracać uwagę na to, co się może dziać ze sportowcami. Oczywiście etyka nakazuje fotoreporterom trzymać emocje na wodzy. Henri Cartier-Bresson mawiał, że najlepsze zdjęcia powstają, gdy współpracują głowa, oko i rozum. Ja do tego dodaję serce. Bo czując więź z ludźmi, mając do nich szacunek, pokazujesz ich prawdziwiej.
W trakcie pracy oczywiście zachowuję chłodną głowę, ale w głębi duszy, gdy startują „nasi”, zawsze im kibicuję. Po biegu, w którym Polki zdobyły srebrny medal mistrzostw świata i poprawiły rekord kraju, dziewczyny ze sztafety przyszły do mnie i uściskałyśmy się. Znalazłyśmy chwilę, aby – oczywiście po zrobieniu zdjęć – po prostu ucieszyć się wspólnie z tego wielkiego sukcesu.
Którą dyscyplinę najbardziej lubisz fotografować?
Zaczynałam od biegania, bo sama byłam biegaczką, później odkrywałam kolejne dyscypliny. Przepiękne do fotografowania są skok o tyczce i rzut oszczepem, szczególnie dziewczyn. W 2023 r. fotograficznie odkryłam tenisa. Wspaniale było móc fotografować Igę Świątek i Novaka Djokovica. Robiłam zdjęcia pływania na mistrzostwach świata i uchwycony ruch wody był niemal namacalnym dowodem, że mamy do czynienia z największymi mistrzami.
Na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym trzeba było wspiąć się na rakach i stać na stoku pod dość niebezpiecznym kątem. Sfotografowałam wtedy Michelle Schiffrin, jedną z najlepszych narciarek w historii.
Wnioskuję z twojego Instagrama, że przyjaźnisz się z kilkoma zawodniczkami. Czy to pomaga w twojej pracy, czy wręcz przeciwnie?
Obserwuję najważniejsze momenty w ich życiu, ich prime time. Te emocje się udzielają, ale zawsze w pierwszej kolejności jestem fotografką. Mam bliską relację z Ewą Swobodą, bardzo się wspieramy. Jest dla mnie fenomenem, jeśli chodzi o kobiecy sport, największym polskim talentem od czasów Ireny Szewińskiej. Ewa jest totalną torpedą emocji. Po biegu zawsze wypatruje mnie wśród fotoreporterów. Zdarzało jej się podbiec do mnie i uściskać po udanym biegu. Generalnie to niedozwolone, ale dotąd uchodzi nam to na sucho. Nasze zdjęcie po jednym z jej rekordów stało się wiralem.
Co dla ciebie jest najfajniejsze w tej pracy?
Osiąganie celów, bycie świadkiem historii, ale też zostawienie czegoś po sobie. Zdjęcia pozostaną z nami przez lata na różnych nośnikach. I to jest piękne. Ten zawód daje dużo radości i satysfakcji. Za każdym razem cieszę się, że mogę towarzyszyć herosom w trakcie ich zmagań na najwyższym poziomie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.