Film „Z miłości do mody” francuskiej reżyserki Sylvii Ohayon to pean na cześć bohaterek drugiego planu – krawcowych w wielkich domach mody. – Jestem z siebie dumna. Przecież to ja szyję te piękne sukienki, a nie projektanci – mówi jedna z bohaterek.
Wszystko zaczęło się 15 lat temu od przypadkowego spotkania. Sylvie Ohayon poznała starszą kobietę pracującą w domu mody Chanel. – Miała popsuty wzrok i palce pokłute jak narkomanka w zaawansowanym stadium uzależnienia – wspomina Ohayon. – Spytałam ją: „Nie jest ci żal, że spędzasz w pracowni nawet 20 godzin dziennie, a pozostajesz w cieniu projektantów, którzy spijają całą śmietankę za twoją pracę?”. Ona popatrzyła na mnie jak na kosmitkę i powiedziała: Nie, bo jestem z siebie bardzo dumna. Przecież to ja szyję te piękne sukienki, a nie projektanci. To dało mi do myślenia – mówi.
Kilkanaście lat później reżyserka musi zmierzyć się z trudną sytuacją domową. Jej dorastająca córka Jade wchodzi w ostrą fazę buntu podlaną alkoholem i narkotykami. – Wyprowadziła się z domu i zamieszkała z ojcem. Chciałam jej pomóc wyjść na prostą. Pomyślałam, że gdyby spotkała na swojej drodze taką kobietę, jak tamta krawcowa, to może zrozumiałaby, że życie może być dyktowane pasją, a nie używkami. Postanowiłam zrobić o tym film.
I zrobiła. Jej „Z miłości do mody” to pean na cześć bohaterek drugiego planu, jak nazywa krawcowe w domach mody, a zarazem refleksja na temat macierzyństwa i jego definicji. –Głowiłam się nad tym, bo drugi raz wyszłam za mąż za wdowca, który miał dwuletnią córkę. Od tamtej pory się nią zajmuję. Nie łączą nas więzy krwi, a jesteśmy takie same. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, co przekazujemy dzieciom, które nosimy w swoim ciele, a co tym, z którymi nie łączy nas DNA – opowiada Ohayon.
Jej film rozpoczyna scena, w której nastoletnia Jade kradnie torebkę Esther, zbliżającej się do emerytury krawcowej w domu mody Diora. Esther nie zawiadamia policji, tylko próbuje dociec, co stoi za zachowaniem młodej złodziejki. Gdy odkrywa jej namiętność do mody, zaprasza ją do wspólnego zmierzenia się z wyzwaniem, jakim jest nowa kolekcja Diora, dla Esther szczególna, bo ostatnia przed jej odejściem. Kobiety zbliżają się do siebie, starsza przekazuje młodszej wiedzę, doświadczenie i pasję.
W Esther wciela się Nathalie Baye, ikona francuskiego kina, która zaczynała u nowofalowców – grała u takich tuzów jak Jean-Luc Godard czy François Truffaut, a teraz jest ukochaną aktorką Xaviera Dolana. Przed zdjęciami dostały z Ohayon zgodę, by wejść do paryskiego atelier Diora i podglądać pracę w domu mody. – Jestem papugą – mówi aktorka. – Świetnie potrafię naśladować czyjeś gesty, dlatego najlepszym sposobem przygotowywania się do roli jest dla mnie podglądactwo. Gdybyś dał mi igłę, nici i powiedział: „Szyj tak jak krawcowe z atelier Diora!”, to nie miałabym pojęcia, jak to zagrać. A dzięki temu, że mogłam je zobaczyć, potrafiłam odtworzyć cały rytuał. Każda z nich ma swój sposób na takie drobnostki, jak nawlekanie nici, ruchy igłą czy podciąganie materiału. Dla aktora właśnie takie detale stanowią podstawę budowania postaci – dodaje.
Ohayon z kolei zasypywała krawcowe pytaniami, ale najczęściej w odpowiedzi słyszała tylko: „Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać, bo jestem zajęta szyciem”. – W ogóle ich nie obchodziło, że robię poświęcony im film! One myślały tylko o pracy nad suknią – mówi.
Suknia „grająca” w filmie – czerwona, falbaniasta kreacja z odsłaniającym plecy wycięciem w kształcie litery V – została wyceniona na 400 tysięcy euro. Na ekranie oglądamy oryginał, nie replikę. Ekipa filmowa miała absolutny zakaz jej dotykania, została też zobowiązana do zatrudnienia dwóch ochroniarzy, którzy zadbaliby o bezpieczeństwo kreacji. Dociekliwej Ohayon udało się ustalić, że była szyta dla hinduskiej arystokratki na ślub jej córki.
Przez trzy tygodnie, które reżyserka spędziła w atelier, najbardziej zaskoczyło ją, jak zżyte są ze sobą krawcowe.
– Niektóre pracują u Diora nawet 40 lat. Są dla siebie jak siostry. I, jak to siostry, potrafią się ze sobą mocno posprzeczać. Ale gdy tylko pojawia się jakiś problem z sukienką, jednoczą się i, zamiast szukać winnych, prześcigają się w pomysłach, jak go rozwiązać – opowiada.
W filmie najbardziej urocze sceny rozgrywają się w niewielkiej kuchni. – To kopia jeden do jednego z paryskiej pracowni Diora, w której jest malusieńka kuchnia z mikroskopijną jadalnią. Firma płaci krawcowym za posiłki – mogą iść do restauracji i zjeść w wygodniejszych warunkach, ale one wolą przynosić własne obiady i gnieździć się wspólnie w tej dziupli. Takie podejście dużo mówi o człowieku. Zależało mi na pokazaniu tego widzom – mówi Ohayon.
Choć film ma zwrócić naszą uwagę na ukryte przed światem bohaterki, nie jest typową opowieścią o niedocenieniu. Ohayon nie czuje misji i nie stawia pomników, a pomaga jej w tym talent Nathalie Baye. Aktorka gra oszczędnie, przedstawia swoją postać jako dumną i spełnioną. Nie mamy jej żałować, tylko podziwiać. W jednej ze scen mówi młodej Jade, że to sukienki są najważniejsze, a nie popularność, poklask krytyków mody i mediów.
– Podziwiałam, ile pasji i zaangażowania krawcowe wkładają w to, co robią. Poczułam z nimi więź, bo w moim życiu pasja jest kluczowa, i w miłości, i na planie. Uważam, że kiedy możemy łączyć pracę z zainteresowaniami, jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Ja po latach grania wciąż znajduję w tym radość, więc doskonale potrafię zrozumieć, że krawcowe nie ulegają wypaleniu – mówi Baye.
Niektórzy krytycy zwracają uwagę, że ekranowa relacja między krawcowymi a projektantem jest bezproblemowa. Pytam Ohayon, czy aby nie wybieliła ich stosunków. – Wywodzę się z bardzo ubogiej rodziny. Dorastałam w północnym Paryżu na przedmieściach, w dzielnicy komunistycznej. Wychowali mnie komuniści. W mojej szkole mieliśmy darmowe posiłki i chodziliśmy w takich samych strojach. Wszyscy byli równi. Jestem pierwsza, żeby walczyć o egalitaryzm i piętnowanie tych, którzy stawiają się nad innymi. Ale u Diora czegoś takiego po prostu nie widziałam – przekonuje.
– I krawcowe naprawdę czują się tam docenione?
– Absolutnie tak. Projektanci są jak reżyserzy – reżyser wie, że nie zrobi dobrego filmu bez zdolnych aktorów i zaangażowanej ekipy. Z projektantami jest tak samo, nawet jeśli nie werbalizują swojej wdzięczności na co dzień. Oni naprawdę bardzo liczą się z uwagami każdej krawcowej. Jeśli któraś mówi, że sukienka będzie za ciężka i kobieta nie będzie mogła się w niej swobodnie ruszać, nikt z nią nie dyskutuje.
Baye dodaje: – Im naprawdę najbardziej zależy na modzie. Wiem to także z własnego doświadczenia. Pierwszym projektantem, który ze mną pracował, był nieżyjący już niestety Azzedine Alaïa. Uwielbiałam jego suknie, ale byłam przekonana, że nie mogłabym żadnej z nich włożyć. On mnie jednak namawiał: „Spróbuj! Są piękne, będą na tobie dobrze wyglądać”. To on pokazał mi, co to znaczy dobrze wyglądać, a przecież nic z tego nie miał, bo to było w czasach, gdy nikt mnie jeszcze nie znał. Miałam z nim intensywną relację, często mnie ubierał. Nigdy nie wspiął się na pozycję Diora czy Chanel, ale i tak uważam go za mistrza.
Pytam Ohayon, czy film pomógł jej naprawić relacje z córką. – Ani trochę nie polepszył naszych stosunków, choć na premierze Jade była bardzo wzruszona, wręcz zanosiła się płaczem. Jedna ze starszych widzek podeszła wtedy do mnie i powiedziała: „Musi pani bardzo kochać swoją córkę”. Tydzień później wdałyśmy się z Jane w dyskusję, która przerodziła się w kłótnię, dużo krzyczałyśmy. O nasze relacje muszę zawalczyć w inny sposób niż filmem. Ale nie żałuję, że go nakręciłam, bo warto było moje bohaterki wybić na pierwszy plan.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.