To nie migracja jest problemem, ale rasizm. Musimy o tym mówić szczerze – podkreśla Gaia Vince. Z pisarką, dziennikarką i popularyzatorką nauki, która w 2015 roku jako pierwsza kobieta zdobyła nagrodę Royal Society Science Book of the Year, rozmawia Katarzyna Boni.
W zeszłym roku średnia temperatura na Ziemi była o półtora stopnia wyższa niż temperatury sprzed rewolucji industrialnej. Przekroczyliśmy próg uznawany za cel porozumień paryskich z 2015 r. Jak na co dzień odczuwasz zmiany klimatu?
Wiesz, co wyrosło w moim ogrodzie w południowym Londynie? Od dawna hoduję drzewko bananowe. Właśnie po raz pierwszy wypuściło kwiaty, pojawiły się małe banany. Pewnie słyszałaś, że w zeszłym roku Włochy straciły ponad jedną trzecią uprawy pszenicy i ryżu? Susza dotknęła winnice i sady oliwne. We Francji, w Bordeaux, też mają problemy. A na południu Anglii, w hrabstwie Kent, producenci wina otrzymują najważniejsze nagrody winiarskiego świata. Kilka lat temu hasło „angielskie wino” brzmiało jak wyborny żart. Jestem pewna, że ludzie w Kent robią świetną robotę, ale nie zaszliby daleko gdyby nie to, że zmienił się klimat.
Mogłoby wydawać się, że to przyjemna perspektywa dla tych, którzy mieszkają w północnej Europie. Ale większość ludzkości już teraz częściej cierpi z powodu zmian klimatycznych, nawet na północy, która tylko pozornie ma być lepszym miejscem do życia. W swojej najnowszej książce, która właśnie wychodzi po polsku – „Stulecie nomadów” – piszesz o czterech jeźdźcach Antropocenu, którzy są zagrożeniem dla nas wszystkich: susze, pożary, powodzie i fale upałów.
Wystarczy spojrzeć na Włochy, które będą jednym z najbardziej dotkniętych zmianami klimatu państw. Północ nieustannie boryka się z osuwiskami, powodziami i suszą. Na południu szaleją pożary, ludzie muszą się ewakuować. Wenecja – pomimo ogromnego budżetu – tonie. Kiedy byłam tam z wykładem, nagle wszyscy wyszli – dostali powiadomienie na telefony, że zbliża się fala powodziowa. Włosi powinni jak najszybciej zidentyfikować bezpieczne miejsca i inwestować w miasta – adaptować je do zmian, rozbudowywać. I przyjmować uchodźców, bo przecież kraj się wyludnia.
Piszesz o tym, że nadchodzące lata będą czasem migracji. I jednocześnie wyjmujesz migrację ze współczesnych politycznych kontekstów – pokazujesz, że to ewolucyjny sposób na przeżycie. Migracja to biologia, ekologia i historia ludzkości.
Ludzka mobilność to naturalna rzecz. I choć w ostatnich latach narracja wokół niej została przejęta przez populistów – żyjemy w przygnębiających czasach – to wkrótce taki rodzaj patrzenia na migrację skończy się. Chociażby z czysto ekonomicznych powodów. Kiedy mówimy o przepływie ludzi, mówimy również o przepływie kapitału, specjalistycznej wiedzy, zasobów, przemysłu, rolnictwa. Bogactwo, które w dużej mierze znajduje się dzisiaj w tropikach, będzie stopniowo przesuwać się na północ. To może być ogromną szansą dla niektórych krajów. Ale musimy zacząć tym zarządzać – myśleć całościowo, kierować ludnością, inwestować w miasta i adaptację.
Wiele miejsca poświęcasz na opisy badań, które pokazują, że migranci nie zabierają miejsc pracy, a przynoszą dodatkowe i wzbogacają przyjmujące ich państwo.
Ekonomiści są zgodni: potrzebujemy więcej migracji. Problem leży gdzie indziej. Kiedy Polacy wyjeżdżają za granicę, postrzega się ich jako ambitnych i zmotywowanych. Oklaskuje się ich za ciekawość i odwagę. Kiedy słyszysz, że ktoś pracował za granicą, myślisz o nim z podziwem. Jak wróci do kraju, pewnie dostanie lepszą pracę. Ale wystarczy, że ktoś ma ciemniejszy kolor skóry i silniejszy akcent, sytuacja wygląda inaczej. To nie migracja jest problemem, ale rasizm. Musimy o tym mówić szczerze.
Jak o migracji rozmawiać z kimś, kto czuje się zagubiony, zostawiony w tyle? To są realne emocje, często wynikające z systemowej nierówności.
Tak, to są bardzo realne emocje. Ludzie – zwłaszcza ci z opustoszałych wsi – mają poczucie, że we własnym kraju nie ma dla nich miejsca. Widzą, jak przyjeżdżają nowi, którzy mają motywację, bardzo ciężko pracują i koniec końców radzą sobie w życiu lepiej. I zastanawiają się: „dlaczego ja i moje dzieci nic nie mamy?”.
Czują się wyłączeni ze wspólnoty, państwo ich zawodzi.
Ta sytuacja wymaga inteligentnej polityki. Ludzie muszą poczuć się zaopiekowani, ale trzeba też do tego podejść pragmatycznie. Zamiast rzucać wszystkim okruchy, które tak naprawdę na nic nie starczają, rozsądniej jest wskazać kilka ważnych obszarów, w które będziemy inwestować: może pozostaną terenami rolniczymi, może zmienią się w większe miasto. A inne miejsca oznaczy się jako przeznaczone do renaturyzacji. Powinniśmy zachęcać ludzi do przenoszenia się tam, gdzie istnieją możliwości, w które będziemy inwestować.
Mieszkałaś w Australii, we Francji, na Kostaryce, podróżowałaś przez dwa i pół roku po całym świecie. Teraz mieszkasz w Londynie. Znasz doświadczenie migracji i wiesz, że to wcale nie jest proste.
Tak, to jest bardzo trudne. Jesteśmy zależni od naszych sieci społecznych, przez całe życie zdobywamy wiedzę o tym, jak funkcjonować w danej kulturze. A kiedy się przenosimy, nie tylko tracimy sieć wsparcia – przyjaciół, krewnych, kolegów z pracy – ale nawet nie wiemy, co zrobić, kiedy boli nas ząb. Ogarnięcie nowej rzeczywistości jest naprawdę bardzo trudne. Jeśli dodasz do tego uprzedzenia związane z kolorem skóry albo z tym, że ktoś nosi niewłaściwe zdaniem innych ubrania czy wierzy w niewłaściwego boga – to staje się doświadczeniem ekstremalnym.
Ludzie zwykle nie chcą opuszczać miejsc, które znają: pomimo tego, że wiedzą, co ich czeka – podnoszący się poziom morza, upały, susze, wzrastające ceny jedzenia, konflikty. To jedno. A poza tym dla wielu przesiedlenie się jest po prostu zbyt kosztowne. Jeśli ich domy stoją na terenach zalewowych, nikt nie chce ich ubezpieczać, nie można ich też sprzedać. Ludzi nie stać na kupno nowego miejsca, nawet we własnym kraju. I to jest problem, który będziemy musieli rozwiązać: jak zachęcić ludzi do migracji. I jak im ją ułatwić.
Matematyka jest nieubłagana. Średnia roczna temperatura, w której może żyć człowiek, to od 11 do 15 stopni Celsjusza. Naukowcy mówią, że do 2100 r. w wielu miejscach na Ziemi człowiek po prostu nie będzie mógł żyć.
Od miliarda do trzech miliardów ludzi będzie żyło poza niszą, w której ludzkość rozwijała się przez ostatnie 6 tys. lat. Niszą, która umożliwiła powstanie cywilizacji. Owszem, możemy się adaptować do zmian temperatury, ale tylko do pewnego stopnia. Nadchodzi czas wielkiej mobilności.
Skoro to jest wiedza powszechna, czemu ciągle brakuje reakcji politycznej?
Politycy pozwolili, aby narracja na temat mobilności ludzi została w całości zdominowana przez przywódców populistycznych. Ludzie z lewicowych i centrowych obozów już nawet nie próbują mówić o konieczności bycia pragmatycznym. A przecież w wielu miastach europejskich mamy do czynienia z wyludnieniem, które stanowi bardzo duże zagrożenie gospodarcze. Nie wystarczy zachęcanie do urodzenia trzeciego i czwartego dziecka. Jednym znanym nam z historii sposobem poradzenia sobie z wyludnieniem jest migracja. Ale politycy uważają, że ludzie są tak samo ksenofobiczni jak liderzy populistów. To nieprawda.
Dla mnie zaskakująca była informacja, że każdego roku granice przekracza 11 mld ton rzeczy. To 1,5 mln tony na osobę. Dobra materialne mogą swobodnie krążyć po planecie, ale ludzie już nie.
O tym, czy możemy żyć, nie powinien decydować przypadek, czyli to, gdzie się urodziliśmy. Każdy ma prawo do bezpieczeństwa, każdy ma prawo do życia. Nie postuluję zniesienia granic, ale uważam, że potrzebujemy większej elastyczności. Spójrz, wystarczy odwrócić narrację. Przecież moglibyśmy na osoby pragnące dostać się do naszych państw patrzeć z wdzięcznością. Cieszyć się, że chcą u nas mieszkać, pracować, rozwijać się, inwestować. Powinniśmy to ułatwiać. A my utrudniamy i sprawiamy, że czują się niechciani. Budujemy podziały i wrogość.
W jednym miejscu książki piszesz o tym, że największym zagrożeniem są podziały – podsycane przez populistycznych liderów. Żyję w podzielonym społeczeństwie i czytając twoje słowa, zdałam sobie sprawę, że pielęgnuję wiele stereotypów na temat drugiej strony. To nie było przyjemne. Jak ciebie zmieniła praca nad tą książką?
Zmusiła mnie do skonfrontowania się ze stereotypami, które mam w głowie na temat ludzi popierających brexit. Łatwo jest powiedzieć o kimś „samolubny rasista”, ale rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana. Wszyscy mamy rodziny, wszyscy staramy się postępować właściwie – może z małymi wyjątkami. To, że ktoś podejmuje inną politycznie decyzję niż ja, nie oznacza, że on jest zły, a ja dobra. Sprowadzanie ludzi do szablonów, odczłowieczenie ich – to jest najgorsza zbrodnia. Podziały nie pomogą nam uporać się z prawdziwymi problemami: globalnym kryzysem, nierównościami, zmianami klimatycznymi, kwestiami środowiskowymi.
Ostatnio w kontekście kryzysu klimatycznego mówi się o odejściu od modelu dominacji nad naturą, ziemią, zasobami – który jest związany z kapitalizmem – i zaangażowaniu się w matkowanie: troskę i opiekę. Sama jesteś matką dwójki dzieci. Jak to zmieniło sposób, w jaki postrzegasz kryzys klimatyczny?
Wiesz, że jajeczko samicy ssaka zawiera w sobie komórki jajeczka córki i wnuczki? Nosimy w sobie nasze potencjalne wnuki. Kiedy się o tym dowiedziałam, zrozumiałam, że w moim ciele żyje kilka pokoleń. Łatwiej jest mi myśleć międzypokoleniowo – moja wnuczka będzie żyła w świecie, który dzisiaj dla niej tworzymy. To ogromna odpowiedzialność.
A tworzymy Antropocen. Ta nazwa – czas człowieka – kojarzy się negatywnie. Oznacza moment w dziejach Ziemi, w którym człowiek stał się tak potężną siłą, że skutki jego działań wpływają na planetę i zapisują się w warstwach geologicznych Ziemi. Ale ty wspominasz o dobrym Antropocenie. Jak mógłby wyglądać?
W dobrym Antropocenie ludzie mogą być pełni nadziei w związku z własną przyszłością. To świat, w którym trwa odbudowa przyrody i klimatu. Dla wszystkich starcza wody i żywności i każdy ma bezpieczny dom. Tyle, więcej nam nie potrzeba.
Przy okazji premiery książki zostałaś zaproszona jako speakerka na Impact’24. Jaką masz wiadomość dla polskich polityków?
Macie rosnącą gospodarkę i ogromny potencjał rozwojowy. Choć dotyka was kryzys klimatyczny – zwłaszcza susze – to zmiany te są relatywnie łagodne. Macie przed sobą ogromną szansę. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby Polska okazała się liderem dobrze zarządzanej migracji?
„Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat”, Gaia Vince, tłumaczenie Andrzej Wojtasik, Krytyka Polityczna
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.