Utarło się, że jeśli projektant jest innowacyjny, musi być wywrotowy. Tymczasem, choć Glenn Martens szyje spódniczki krótsze niż Miuccia Prada, a zamiast klasycznych zaproszeń na pokazy wysyła gościom cukierkowe stringi, nie pasuje do niego określenie l’enfant terrible. Dyrektor kreatywny Diesla i Y/Project ma w sobie coś z dawnych marzycieli – wrażliwość na piękno, etos pracy i ten rzadki dar, który sprawia, że wszystko, czego dotknie, zamienia się w złoto.
Gdzieś w internecie można się jeszcze natknąć na CV Martensa z początków jego kariery w modzie. W którym oprócz podstawowych informacji o doświadczeniu zawodowym, zainteresowaniach i umiejętnościach (cztery języki oraz Photoshop opanowany do perfekcji) drobnym druczkiem wynotował podziękowania. – To trudna branża – mówi. – Jeśli chcesz zaistnieć, to albo musisz mieć ogromne zasoby finansowe, albo właściwych ludzi wokół.
Pierwszą taką osobą od zawsze była dla niego mama. By utrzymać rodzinę, po rozstaniu z ojcem Glenna zatrudniła się jako pielęgniarka. W weekendy dorabiała, sprzątając okoliczne domy. To ona zaszczepiła w synu szacunek do pracy.
Na drugim miejscu Martens wspomniał dziadków. – Dzięki nim miałem piękne, pełne miłości dzieciństwo. A ponieważ mój dziadek był wojskowym, było także niezwykle uporządkowane – mówił w jednym z wywiadów. Zorganizowanie ma we krwi do dziś.
W CV wymienił jeszcze starszego brata, przyjaciół stylistów i fotografów oraz wiecznie nieobecnego ojca. Jemu podziękował gorzko, za płacone na czas alimenty.
Dzień na tak
Gdyby do sieci przedostał się też biznesplan Glenna, na pewno znalazłaby się w nim jego najważniejsza zasada: „nigdy nie odmawiaj, bądź gotów na wszystko, zawsze mów »tak«”.
Na „tak” był więc, gdy w jego rodzinnej Brugii nadarzyła się okazja studiowania łaciny, po przeprowadzce do Gandawy architektury wnętrz, a w Antwerpii – mody na Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. – Na egzamin przyszedłem z teczką pełną szkiców mebli. Nie wiedziałem, kim jest Martin Margiela, ledwo kojarzyłem Karla Lagerfelda. Nie miałem zaplecza kulturowego ani maszyny do szycia. Do dziś nie rozumiem, dlaczego właściwie mnie przyjęli – mówił w rozmowie z „Elle”.
Dwa pierwsze lata na uczelni miał mierne stopnie. Ostatni rok ukończył z wyróżnieniem. Podczas prezentacji dyplomowej kolekcji wypatrzył go Jean Paul Gaultier i zaproponował stanowisko młodszego projektanta. Praca w Paryżu pozwoliła Glennowi zarobić pieniądze na własny dom mody. Ten uruchomił w lutym 2012 roku, w wieku zaledwie 29 lat. I zamknął po trzech dobrych sezonach, gdy po śmierci Yohana Serfaty’ego dostał szansę przejęcia jego marki Y/Project. Nie mógł odmówić. Znów odparł, „że jest na tak”.
Sklep z taniochą
– Byłem logicznym wyborem. Wcześniej pracowałem z Yohanem jako jego asystent. Choć muszę przyznać, że słabo sprawdzałem się w tej roli – śmiał się Martens w jednym z wywiadów. – Jestem niecierpliwy, uparty. Zawsze myślę, że mogę zrobić coś lepiej. Chyba jednak moją największą zaletą było to, że z racji wieku i niewielkiego doświadczenia byłem najtańszą opcją.
Po wejściu do pracowni Y/Project Glenn zrozumiał, że pełnej – mrocznej, dystopijnej, timburtonowskiej – wizji Yohana nie jest w stanie kontynuować. Przystąpił do stopniowego budowania nowej estetyki marki. Na początku próbował odwoływać się do krajobrazu rodzimej Brugii – strzelistych gotyckich form, stonowanej kolorystyki. Dopiero później zdał sobie sprawę, że poza hermetycznym miasteczkiem w północno-zachodniej Belgii perfekcja nie istnieje. I tak urok odnalazł w zupełnej odwrotności – dekonstrukcji. Do tego dodał obrazy z zatłoczonego metra w Paryżu, subtelną erotykę, charakterystyczną bezczelność, sprośność. Coś podpatrzonego u członków subkultur, w szkicownikach architektów oraz albumach z epoki Napoleona. No i swój ulubiony dżins. – Dziś obszar naszych inspiracji nie ma granic – mawia.
Glenn poszerzył Y/Project o linię odzieży damskiej (przy czym wychodzi z założenia, że większość jego ubrań to uniseks). W struktury firmy wprowadził demokrację. – Stażysta może mieć taki sam wpływ na kształt marki jak ja – tłumaczy. Za jego kadencji niszowy dotychczas dom mody podbił serca milenialsów i zoomersów, a w 2017 roku został wyróżniony prestiżową nagrodą ANDAM Grand Prize, którą wcześniej przyznano m.in. Driesowi Van Notenowi, Rafowi Simonsowi czy (całkiem już znajomemu) Martinowi Margieli. – Teraz, po latach ciężkiej pracy wreszcie mogę trochę odetchnąć – mówił zaraz po odebraniu nagrody. – Odżywam, wracam na imprezy. I wtedy zadzwonił Renzo Rosso – potentat kierujący grupą Only The Brave zrzeszającą takie marki jak Marni czy Jil Sander – z propozycją objęcia dyrekcji kreatywnej nad popadającym w długi i zapomnienie Dieslem. Glenn oczywiście odparł, „że jest na tak”.
Od tego dnia początek tygodnia spędza w Mediolanie, pracując z 900-osobowym zespołem Diesla. Weekend w Paryżu z 25-osobowym kolektywem Y/Project. – Przez pierwsze trzy miesiące miałem migrenę. To było jak przesiadka do pociągu, który jedzie z prędkością 200 kilometrów na godzinę.
Sceny z życia przedmałżeńskiego
Z dorastania Glennowi w pamięć zapadły dwa obrazy: wytarte dżinsy Diesla, które kupił za pierwsze zarobione pieniądze, i lokalny dom towarowy oblepiony plakatami, w tym włoskiego domu mody. Pionierskimi, niekiedy obrazoburczymi. Traktującymi o prawach mniejszości etnicznych i seksualnych, obalającymi tabu operacji plastycznych i odzwierciedlającymi istotę okresu noughties. – To była najwyrazistsza rzecz w całym tym sennym mieście. Zabarwiła moją estetykę w czasach sprzed internetu. Pomogła mi zrozumieć moją seksualność, otworzyła umysł, zmieniła zasady gry.
Zapytany o przepis na przywrócenie świetności popularnemu na przełomie mileniów Dieslowi, Martens nawet się nie zawahał. Jak gdyby przeczuwając nadciągający nurt Y2K, uznał, że należy przypomnieć, czym właściwie zasłynęła marka – czterema „D”: „dream”, „disruption”, „deviation”, „denim”. A zatem sprośnym humorem, zaangażowanymi społecznie kampaniami, dżinsami, które „robią pupę”, i naprawdę dobrą modą.
Na tych filarach oparł zaprezentowany w formie filmu debiutancki pokaz na wiosnę-lato 2022, a później jesienno-zimową kolekcją wymownych 69 sylwetek. W obydwu pojawiły się spodnie z ekstremalnie niskim stanem, baby tees, mikrospódniczki zdobione wycofanym w 2004 roku logo marki oraz kozaczki na obcasie. I niemal wszystko oprawione w stary, poczciwy denim. Choć wbrew trendom z lat 2000., powstały w duchu zrównoważonej mody.
Zasiadający na widowni Renzo Rosso podobno nie mógł przestać się uśmiechać – wreszcie wrócił jego seksowny Diesel. Na pokaz przybył dawno niewidziany krytyk mody Tim Blanks. A redaktor i kurator Stefano Tonchi, wychodząc, rzucił tylko: „Martens niczego się nie boi”. Nikt nawet nie zdążył zadać mu pytania, czy miał na myśli kolekcję, scenografię (kilkunastometrowe rzeźby kobiet i mężczyzn w obcisłych dżinsach), czy może formę zaproszenia – Glenn wysłał gościom paczkę z cukierkowymi stringami i pierścieniami erekcyjnymi.
Po dobrej stronie torów
Aktorka Chloë Sevigny wzięła ślub w muślinowej sukni haute couture z gościnnej kolekcji Glenna dla Jeana Paula Gaultiera, którą ten zdążył jeszcze zaprojektować między pokazem dla Y/Project i Diesla. Model ze szmaragdowej tafty założyła z kolei Jada Pinkett Smith na tegoroczne Oscary. Rihanna ma w szafie karmelowy kożuch Y/Project, Dua Lipa dżinsowe spodniobuty Diesla, a o torebce 1DR marzy pewnie połowa internetu (znalazła się na pierwszym miejscu rankingu najbardziej pożądanych projektów według platformy Lyst).
Wraz z kolejnymi sukcesami Glenna coraz częściej porównuje się go do członków rewolucyjnej Antwerpskiej Szóstki (grupy uzdolnionych absolwentów Akademii Królewskiej: Waltera van Beirendoncka, Ann Demeulemeester, Driesa van Notena, Dirka Van Saene’a, Dirka Bikkembergsa, Mariny Yee i często dopisywanego pogrobowca – Martina Margieli). Ale to chyba błąd. Bo Martens w projektach, jak w życiu, nie lubi się ograniczać. Nawet do wywrotowej postawy. Bywa na hucznych imprezach w Paryżu i bierze udział w kilkudniowych rave’ach. Od czasu do czasu zamyka się w pięciogwiazdkowym hotelu, innym razem wytchnienia szuka na kempingu. Nie potrzebuje być na siłę wyrazisty – na co dzień wybiera białe T-shirty, denimowe koszule, dżinsy, czarne trampki, spraną czapkę z daszkiem i kolczyk prababki, który nosi od dnia ukończenia akademii mody. Już dawno przeszła mu też potrzeba wpasowania się w grupę. – W branży wielu chce dokonać rewolucji. Ja jestem tu dla zabawy – mawia. By zgodnie z mottem Diesla – „For successful living” – mieć fajne życie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.