Była wyjątkową kobietą, która żyła na własnych zasadach – powiedział w wydanym po śmierci matki oświadczeniu jej syn, dziennikarz stacji CNN Anderson Cooper. Życie zmarłej 17 czerwca br. Glorii Vanderbilt to gotowy scenariusz na film – słodko-gorzką historię o tym, że nawet największe pieniądze nie gwarantują szczęścia.
Była malarką, pisarką, modelką i projektantką. Należała też do śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Od najmłodszych lat wzbudzała zainteresowanie mediów, a gdy dorosła, gazety rozpisywały się o jej romansach z gwiazdorami, takimi jak Marlon Brando, Gene Kelly czy Frank Sinatra. Regularnie trafiała na listę najlepiej ubranych kobiet w Ameryce. Przyjaźniła się z Trumanem Capote’em, który ponoć wykorzystał pewne jej cechy, tworząc postać Holly Golightly w „Śniadaniu u Tiffany’ego”. Ale nazwanie urodzonej 20 lutego 1924 roku Glorię Laurę Vanderbilt celebrytką byłoby dużym błędem. Dzięki projektowi dżinsów – nowatorskiemu, bo po raz pierwszy dedykowanemu wyłącznie kobietom – udało jej się zbudować milionowe imperium. Spełniała się jako odnosząca sukcesy bizneswoman, ale też jako artystka, żona i matka. Po samobójczej śmierci syna znalazła ukojenie w pisaniu wspomnień, które natychmiast trafiły na listę bestsellerów. Gloria Vanderbilt udowodniła, że dziedziczka może podążać własną ścieżką.
„Mała Gloria… Wreszcie szczęśliwa”
Gloria Vanderbilt została milionerką w wieku zaledwie 18 miesięcy. To wtedy zmarł jej ojciec, Reginald Claypoole Vanderbilt – alkoholik i playboy, ale przede wszystkim spadkobierca fortuny XIX-wiecznego potentata kolejowego i morskiego, Corneliusa Vanderbilta. Z chwilą jego śmierci Gloria, jedyna córka, odziedziczyła fundusz powierniczy o wartości 2,5 mln dolarów (równowartość dzisiejszych 33 mln). Warunki funduszu były jednak takie, że dziewczynka mogła z niego samodzielnie korzystać dopiero po ukończeniu 21 lat. Do tego czasu jej matka, Gloria Morgan Vanderbilt, która nie miała pełnego dostępu do konta, miesięcznie dostawała 4 tys. dolarów na wychowanie córki. I tak – wraz z wielką fortuną – zaczęła się tragedia małej dziedziczki. Wdowa po Reginaldzie nie dbała bowiem o dobro Glorii. Kieszonkowe wydawała na przyjęcia w Biarritz i na Riwierze Francuskiej, zostawiając dziewczynkę pod opieką sztabu nianiek. Jej rozrzutność i zły wpływ, jaki wywierała na córkę, szybko zwróciły uwagę siostry Reginalda, Gertrude Vanderbilt Whitney. Kobieta wytoczyła Glorii seniorce proces mający na celu pozbawienie jej praw rodzicielskich, a także odebranie jej wypłacanych co miesiąc pieniędzy. Tak rozpętała się jedna z największych i najszerzej komentowanych przez media batalii prawnych lat 30. 13-tygodniowy proces stał się pożywką dla brukowej prasy. A udręczone wielkim kryzysem społeczeństwo bardzo chętnie czytało o tym, jak zepsuci są ci najbogatsi. Po latach, w 1982 roku, na podstawie przebiegu procesu nakręcono film „Mała Gloria… Wreszcie szczęśliwa”.
Ale mała Gloria wcale nie była szczęśliwa. Jak łatwo się domyślić, zainteresowanie mediów i brak rodzicielskiej miłości nie pozostały bez wpływu na jej psychikę. Dziewczynka, która w chwili rozpoczęcia procesu miała zaledwie 10 lat, stała się najbardziej rozpoznawalnym dzieckiem Ameryki. Media szybko ochrzciły ją „biedną bogatą dziewczynką”. Paparazzi śledzili każdy jej krok, a wykonane przez nich zdjęcia trafiały na pierwsze strony gazet. Z obawy przed porwaniem dziedziczce wielomilionowej fortuny zawsze towarzyszył ochroniarz. Jedyną osobą, od której Gloria zaznała prawdziwej miłości, była niania Dodo. W swoich wspomnieniach Vanderbilt pisała, że była dla niej jak matka.
Gdy ciotce udało się wygrać proces, zamknęła podopieczną w posiadłości na Long Island, otoczyła zbytkami i armią służby. Choć dziewczynka miała towarzystwo kuzynów, czuła się tam obco. W swojej autobiografii Vanderbilt napisała, że ciotka tylko jeden raz powiedziała jej, że ją kocha. Matkę, od której nigdy nie usłyszała takich słów, mogła widywać tylko w towarzystwie niani i ochroniarza. Wszystko to sprawiło, że Gloria była chorobliwie nieśmiała. Zmagała się też z jąkaniem.
Artystyczna dusza
Gdy Gloria podrosła, trafiła do prestiżowej prywatnej szkoły Miss Potter’s. Dorastająca dziewczyna marzyła o tym, by zapracować na własne nazwisko. Obdarzona zjawiskową urodą – o kruczoczarnych włosach, alabastrowej cerze i nienagannej figurze – szybko zaczęła odnosić sukcesy jako modelka. 15-letnia Gloria stawała przed obiektywami najbardziej znanych fotografów, z Richardem Avedonem na czele. Sesje zdjęciowe z jej udziałem publikowały „Vogue”, „Harper’s Bazaar” i „Vanity Fair”. Brak rodzicielskiej miłości sprawił, że Gloria szybko zaczęła szukać pocieszenia i uczucia w ramionach mężczyzn. W wieku zaledwie 17 lat po raz pierwszy wyszła za mąż. Wybranek – hollywoodzki agent Pasquale „Pat” DiCicco – nie został zaakceptowany przez ciotkę Glorii, która ze wszystkich sił próbowała zapobiec ślubowi. Ale panna Vanderbilt nie chciała słyszeć, że „Pat” ma powiązania z mafią i jest wspólnikiem Lucky’ego Luciana. Szybko okazało się, że ciotka miała rację, bo mąż krótko po ślubie zaczął bić Glorię.
Vanderbilt wytrzymała w nieszczęśliwym małżeństwie cztery lata. Z DiCicco rozwiodła się, gdy tylko – z chwilą ukończenia 21 lat – zyskała dostęp do funduszu powierniczego gwarantującego jej niezależność finansową. Gloria, która od dziecka wykazywała talent artystyczny, podjęła studia na nowojorskiej uczelni Art Students League. Ale pragnienie miłości znów zwyciężyło. Tym razem wybór padł na dyrygenta Leopolda Stokowskiego. W chwili ślubu mężczyzna miał 63 lata, był o 42 lata starszy od panny młodej. Mimo tak dużej różnicy wieku małżeństwo wyglądało jednak na szczęśliwe. Później – w jednym z wywiadów – Gloria powiedziała, że wiek męża nie miał dla niej znaczenia.
Przy Stokowskim Gloria zaczęła rozwijać artystyczne pasje. Jej obrazy w 1948 roku doczekały się wystawy. Jednocześnie realizowała się jako matka – miała ze Stokowskim dwóch synów – urodzonego w 1950 Leopolda i o dwa lata młodszego Christophera. Próbowała swoich sił także jako aktorka. W 1954 roku zadebiutowała na scenie teatru Pocono Playhouse w sztuce „The Swan”. W kolejnym roku wydała tomik poezji i rozwiodła się ze Stokowskim. Znów wolna, rzuciła się w wir romansów. Ponoć spotykała się m.in. z Frankiem Sinatrą, Gene’em Kellym czy Errolem Flynnem. Ale na horyzoncie czekał już mąż numer trzy – Sidney Lumet, wielokrotny zdobywca Oscara, reżyser i producent mający na koncie m.in. takie filmy jak „Dwunastu gniewnych ludzi”. Niestety, również i to małżeństwo nie przetrwało próby czasu – para rozwiodła się w 1963 roku. W wigilię tego samego roku Gloria wzięła ślub z czwartym i ostatnim mężem – pisarzem Wyattem Cooperem. Para miała dwóch synów – Cartera i Andersona.
Modowe imperium i rodzinna tragedia
W małżeństwie z Wyattem Cooperem Gloria zaznała wreszcie miłości. Ale wciąż pragnęła zapracować na własne nazwisko. Marzenie udało się jej zrealizować dzięki elementowi garderoby, który nikomu nie kojarzył się wówczas z dziedziczką bajecznej fortuny, czyli dżinsom. Kluczem do sukcesu okazało się połączenie rozpoznawanego nazwiska z denimem. Spodnie, które stały się uniformem studentów protestujących w latach 60., w kolejnej dekadzie były modowym fenomenem. Ale to Gloria Vanderbilt po raz pierwszy zaprojektowała spodnie specjalnie dla kobiet. Takie, które były wygodne i jednocześnie pięknie eksponowały sylwetkę. Dzięki temu spodnie z metką z wytłoczonym autografem Glorii i logo w kształcie łabędzia stały się jedną z najchętniej kupowanych części garderoby w Ameryce. Marka wypuściła też perfumy i dodatki. Tym samym rósł kapitał Vanderbilt, która od 1978 do 1984 zarobiła ponad 17 mln dolarów. Kobieta, która nigdy nie narzekała na brak pieniędzy, po raz pierwszy pracowała na siebie. I jak później przyznała, sprawiło jej to wielką przyjemność.
Pod koniec lat 80., gdy projektowane dla kobiet dżinsy można było już znaleźć w ofercie wielu marek, zainteresowanie marką Glorii osłabło. A ona, wzorem swojej matki, bez opamiętania wydawała pieniądze. Rozrzutność przyczyniła się do upadku imperium. W dodatku Vanderbilt musiała zapłacić 2,7 mln zaległych podatków. Była zmuszona sprzedać swój dom w Southampton i na pewien czas przeprowadzić się do syna, Andersona. Wszystko to było jednak niczym w porównaniu z tragedią, która spotkała ją w 1988 roku. Jej syn Carter popełnił samobójstwo, skacząc z parapetu penthouse’u na 14. piętrze apartamentowca przy East Side. Co gorsza, zrobił to na oczach matki, która stojąc na dole, błagała go, by się opamiętał. Vanderbilt opisała tę tragedię we wspomnieniach „A Mother’s Story” wydanych w 1995 roku.
Pisanie stało się dla Glorii Vanderbilt sposobem na ukojenie, ale też źródłem utrzymania. W późniejszych latach wydała jeszcze kilka autobiografii i powieści, publikowała także artykuły w prasie. W 2004 roku ukazały się wspomnienia zatytułowane „It Seemed Important at the Time”, w których dzieliła się z czytelnikami historią swoich romansów z legendami Hollywood. Tłumaczy też w niej gorzko, dlaczego miała tak bogate życie uczuciowe. W ramionach partnerów szukała zastępstwa dla matczynej miłości, której nigdy nie zaznała. W tekście, który Anderson Cooper opublikował po śmierci matki, dziennikarz pisze, że Gloria „była najsilniejszą kobietą, jaką poznałem, ale nie była twarda”. „Nigdy nie wyhodowała twardej skóry, żeby się bronić. Chciała czuć wszystko. Chciała czuć przyjemności życia, ale też ból. (…) Zawsze ciężko pracowała, ale też zawsze wierzyła, że najlepsze jest jeszcze przed nią”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.