„Pure is premium” to dewiza hotelu we wschodniolondyńskim Newham. Nie dość, że dzięki niemu bezrobotni mieszkańcy zubożałej dzielnicy znaleźli pracę, to jeszcze wszystkie zarobione przez Good Hotel pieniądze przeznaczane są na działalność dobroczynną.
W utworze „Going Backwards”, który otwiera album „Spirit” brytyjskiej grupy Depeche Mode z 2017 roku, muzycy ostrzegają przed działaniami popychającymi ludzkość w kierunku katastrofy. Nietolerancja, ograniczanie swobody myśli, uzależnienie ekonomiczne czy konsumpcjonizm to tylko kilka z palących kwestii. „Uzbrojeni w nowoczesną technologię, cofamy się do czasów jaskiniowców” – grzmią, aby w kolejnym utworze wezwać do konkretnego działania, pytając „Where’s the revolution?”. Rewolucja, przynajmniej w branży hotelarskiej, już się rozpoczęła.
Wschodni Londyn zmartwychwstaje
Przez 150 lat wschodni Londyn należał do największych portów świata. Każdego dnia w dokach nad Tamizą odprawiano setki żaglowców. Kawa, herbata, cynamon, cukier, skóry, tkaniny czy drewno – podłogi magazynów skrzypiały od egzotycznych towarów, przywożonych i wysyłanych w najodleglejsze zakątki planety. Po II wojnie światowej zbombardowany port potrzebował kilku lat, aby podnieść się z ruiny. Wkrótce potem nastąpił bezprecedensowy rozwój technologii. Transport morski zdominowały niezdatne do żeglugi śródlądowej kontenerowce, a niebo zahuczało od silników samolotów odrzutowych. Wraz z nową erą po londyńskich dokach zaczął hulać wiatr, aż na przełomie lat 70. i 80. życie kompletnie w nich zamarło.
O ile Canary Wharf, historyczne serce portu, dość szybko reagując na zmieniającą się rzeczywistość, rozpoczęło transformację w kierunku nowego centrum biznesowego stolicy, o tyle położone dalej na wschód Newham ugrzęzło w marazmie na długie lata. W zdegradowanej dzielnicy upychano budownictwo komunalne, szerzyło się w niej bezrobocie, kulała edukacja, a nad noszącymi królewskie imiona dokami (Royal Albert Dock, Royal Victoria Dock i King George V Dock) unosiła się stęchlizna. Zapomniany przez Boga i resztę Londynu teren zyskał fatalną sławę.
Nadzieją powiało pod koniec lat 90., gdy dla Newham opracowano plan gruntownej rewitalizacji. O powrocie do złotych czasów żeglugi nie było oczywiście mowy, ale dzielnica rokowała jako centrum targowo-konferencyjne oraz miejsce rekreacji. Dzięki milionom zainwestowanych funtów to tutaj rodzi się dzisiaj nowy Londyn. Od kilku lat w zmartwychwstaniu terenu istotną rolę odgrywa też Good Hotel, który zajął się wskrzeszaniem jego mieszkańców. A to zaledwie jeden z elementów wspomnianej na wstępie hotelarskiej rewolucji.
„Pure is premium”
Do Good Hotelu wchodzi się po trapie. Pomost jest szeroki i zamocowany na stałe, bo pływająca platforma, na której się mieści, nie zamierza nigdzie odpłynąć. Przy północnym nabrzeżu Royal Victoria Dock zacumowała w 2016 roku. Wcześniej przez 12 miesięcy służyła jako hotel w Amsterdamie. To tam z wysłużonej i oddanej na złom barki przerobiono ją na czterogwiazdkowy hotel.
Oprócz recepcji i baru niemal cały parter zajmuje przestronna część wspólna, tzw. salon. Urządzono ją w domowym stylu, z dużą ilością drewna i miękkich sof, co sprzyja integracji gości, którzy mogą tu pracować, oglądać telewizję czy czytać książki lub po prostu usiąść przy oknie z kubkiem earl greya i podziwiać popisy narciarzy wodnych, z zawrotną prędkością sunących po tafli wody. Widok kompletnie nie kojarzy się z wiktoriańskim centrum Londynu. Atmosfera jest niemal kurortowa, m.in. za sprawą wiatru, który przyjemnie owiewa twarz, jakby ten skrawek miasta leżał nad morzem.
Na pierwszym i drugim piętrze obiektu znajduje się blisko 150 pokoi. Nie ma tu ani jednej rzeczy, która zagraca przestrzeń, i ani jednego materiału, który mógłby uchodzić za ostentacyjny – złota lub marmuru. W zamian są metal i drewno oraz funkcjonalizm i prostata linii, budujące wrażenie harmonii i czystości. Taka filozofia aranżacji wnętrz przyświeca na co dzień holenderskim architektom. W tym przypadku Remko Verhaagenowi oraz Sikko Valkowi, którzy odpowiadali za projekt Good Hotelu. Połączyli w nim meble wiodących marek Lensvelt i Moooi z codziennymi produktami od Hemy oraz wyposażeniem stworzonym specjalnie dla obiektu. Dokonali jednocześnie parafrazy kultowego już powiedzenia „Less is more”, które zgodnie z ich wizją brzmi: „Pure is premium”.
Więcej uśmiechu w Newham
Maria O’Connor opowiedziała mi, dlaczego Good Hotel zajmuje szczególne miejsce na mapie Londynu. Choć jej funkcja – szefowa public relations – brzmi bardzo korporacyjnie, Maria już na pierwszy rzut oka kompletnie różni się od osób sprawujących analogiczną funkcję w innych firmach. Zamiast w biurze pracuje przy stole w hotelowym salonie, który traktuje jak przestrzeń co-workingową, a w miejsce idealnie skrojonego garnituru czy garsonki nosi luźną koszulkę, spódnicę i adidasy. – Rozejrzyj się po pomieszczeniu – prosi na wstępie. – Większość zespołu, który właśnie obsługuje gości, to osoby stąd, z Newham. Do niedawna były w bardzo trudnej sytuacji, bez pracy i nadziei, przekonane o swojej nieprzydatności. Część z nich bała się nawet spojrzeć ludziom w oczy, wstydziła się. Dzięki naszemu programowi znalazły pracę i odzyskały wiarę w siebie. Zaczęły od nowa, jak ich dzielnica.
W ciągu kilku lat Good Hotel przeszkolił ponad 400 bezrobotnych osób. Nauczył ich m.in. podstaw pracy w branży, pokazał, jak wielką wartością jest różnorodność, i pomógł przezwyciężyć lata odrzucenia. Ponad 70 procent kursantów znalazło stałe zatrudnienie, jeśli nie w tym hotelu, to w jednej z kilku współpracujących z obiektem placówek – w innych hotelach, restauracjach czy prywatnych klubach. Wśród tych osób jest Kirsty, nieco nieśmiała, ale bardzo skrupulatna młoda dziewczyna. Z powodu braków w edukacji i doświadczeniu zawodowym przez długi czas odbijała się od ściany, aż wreszcie kompletnie straciła nadzieję. O szkoleniach (The Good Training Programme) dowiedziała się pocztą pantoflową. Po ukończeniu czteromiesięcznego kursu przyjęto ją do Good Hotelu, gdzie czuwa nad jakością obsługi gości.
Po przekroczeniu pięćdziesiątki nadzieję straciła też Ona. Pracodawcy nie widzieli w niej potencjału, szukali młodszych i bardziej przebojowych. Okazało się, że ma ogromny talent do gotowania, który w hotelu bardzo się przydał. Jako commis chef zaserwowała właśnie przepyszne grillowane halloumi na szparagach z chipsami z polenty. – Gdy przyjęliśmy Onę, okazało się, że ma córkę Shaqueen, samotną matkę z małym dzieckiem, która również nie miała pracy. Zatrudniliśmy także ją, a następnie tak zaplanowaliśmy grafik, aby na zmianę mogły się opiekować maluchem – mówi Maria. – Większość hoteli w żaden sposób nie służy lokalnej społeczności, wewnątrz której funkcjonuje. Służy jedynie gościom i właścicielom obiektu. My realnie zmieniamy warunki życia ludzi, którzy tu mieszkają. Spójrz tylko na Kirsty, która wreszcie zaczęła się uśmiechać.
Hotel zarabia na szkoły
Od strony biznesowej Good Hotel radzi sobie bardzo dobrze. Obok osób przeszkolonych w ramach programu pracują w nim doświadczeni profesjonaliści, którzy gwarantują najwyższą jakość usług. Zysk generowany przez obiekt sukcesywnie rośnie. Właściciel i udziałowcy powinni zatem zacierać ręce.
Nic z tych rzeczy. Jak tłumaczy Maria, obiekt nie ma ani jednego udziałowca, żadnego pana Smitha czy pana Jonesa, którzy czekają na swoje dywidendy. Jest tylko Marten Dresen, 40-letni Holender, który wymyślił koncepcję Good Hotelu. Ale i on nie czerpie z niego zysków, bo wszystkie zarobione pieniądze przeznaczane są na rozwój działalności dobroczynnej. Realizuje ją założona przez Dresena fundacja Good Global, która obecnie koncentruje się na wspieraniu systemu edukacji w Gwatemali. Dzięki niej wybudowano tam już trzy szkoły. To żadne proste lepianki lub klepisko pod strzechą, ale porządne budynki, w których co roku ponad pół tysiąca dzieci uczy się języków obcych i ma zapewnioną opiekę dentysty.
Gwatemala była świadomym wyborem Holendra. W początkach kariery Marten pracował i zwiedzał Amerykę Środkową, przez co dokładnie poznał problemy, z jakimi borykają się na co dzień mieszkańcy. Jedną z osób, z którymi się zaprzyjaźnił, była kilkuletnia Mirna. Rodziców dziewczynki nie stać było na buty dla córki, dlatego w odruchu empatii Marten kupił Mirnie trampki. Szybko zrozumiał, że choć była uradowana, to szczęście było chwilowe. Doszedł do wniosku, że tylko edukacja może trwale odmienić jej los. Z tą myślą założył lokalny NGO – Niños de Guatemala. Zbiegło się to w czasie z ogłoszeniem przez Muhammada Yunusa, laureata Pokojowej Nagrody Nobla, idei społecznego biznesu (social business), w której Dresen dostrzegł szansę na spełnienie marzenia o efektywnym pomaganiu.
– W społecznym biznesie, podobnie jak w klasycznym, chodzi o skalowanie, czyli osiąganie coraz większych zysków. Różnica polega na tym, że normalnie zysk służy przede wszystkim pomnażaniu majątku grupy osób stojących za daną firmą, a my w całości przekazujemy go na działalność społeczną – tłumaczy Maria. – Na początku wielu osobom nie mieściło się to w głowie – przyznaje. – Myślały, że jesteśmy instytucją dobroczynną, utrzymującą się z darowizn i liczącą na darowizny. A my nigdy nie poprosiliśmy nawet o jednego funta datku. Nie tylko utrzymujemy się sami, ale ciężko pracujemy, żeby jak najwięcej zarobić, bo im więcej zyskamy, tym większej liczbie osób pomożemy. Tak działał pierwszy hotel założony przez Martena w Antigua de Guatemala, tak działamy w Londynie i tak zamierzamy działać wszędzie, bo w najbliższych latach chcemy uruchomić kolejne hotele w Amsterdamie, Rotterdamie, być może w Sydney i w USA.
#SleepGoodDoGood
W promieniu dwóch kilometrów od Good Hotelu znajduje się kilkanaście obiektów konkurencji. Celem Martena oraz jego zespołu jest to, aby goście odwiedzający Newham, czy szerzej – Londyn, wybierali Good Hotel ze względu na odróżniający go od reszty model działalności. Wierzą, że przy tym samym poziomie usług i podobnej cenie dobro, które mają wpisane w nazwę i które czynią na co dzień, jest ich dodatkowym atutem, który z roku na rok będzie odgrywał coraz większą rolę. – Społeczeństwo się zmienia, zaczynamy dostrzegać, że nasze codzienne wybory, także to, gdzie śpimy w podróży, mają moc zmieniania świata – mówi Maria.
– Ta zmiana wcale nie wymaga klasycznej rewolucji, jakiegoś nagłego zrywu – zastrzega. – Gdy aktywiści działający na rzecz ochrony środowiska oblewają drogie futra farbą, to tak naprawdę niewiele zmienia. Tylko zastraszają i upokarzają osoby, które je noszą, a siebie stawiają w pozycji radykałów. To nigdy nie była dobra droga. Tak samo jak niewiele da to, że będziesz wzbudzał w kimś poczucie winy z powodu jedzenia mięsa zwierząt, które chowane są w złych warunkach, lub noclegu w luksusowym hotelu, podczas gdy ludzie żyją gdzieś w katastrofalnych warunkach. Jeśli chcesz to zmienić, stwórz alternatywę. My właśnie to robimy. Pokazujemy, że można spać w komfortowych warunkach, a jednocześnie zrobić coś dobrego. I nic cię to nie kosztuje. Mówimy: sleep good, do good. Decyzja, czy z tego skorzystasz, należy do ciebie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.