Projektantka Maja Ganszyniec wraz z Ceramiką Paradyż kolekcją „Modernizm” dają nowe życie gorsecikom. Przed wojną mozaikowe posadzki z kafelków wyglądających, jakby były wcięte w talii, stanowiły nieodłączny element modernistycznej architektury. – To produkt łatwy do kochania. Chce się o nim pisać i czytać. A przy okazji opowiadamy o tym, jak znakomicie się kiedyś projektowało – mówi dizajnerka.
Falująca mozaika wykonana z kamionki szlachetnej, która pojawiła się w Polsce około roku 1920, od razu wzbudziła pozytywne emocje. W publikacjach z lat 30. ze względu na ich krągłości nazywano te kafelki z czułością: szpuleczki, beczułki, baryłki, klepsydry. Ostatecznie przylgnęło do nich wdzięczne miano gorsecików. Utożsamiane były z nowoczesną wizją życia. Miały być forpocztą świetlanej przyszłości młodego państwa na równi z elektrycznością, kanalizacją i wanną z chromowaną armaturą. Gorseciki pojawiły się masowo na podłogach kawiarni, sklepów i zakładów rzemieślniczych, w holach państwowych gmachów: w sądach, na pocztach, w szpitalach, na tarasach willi i w klatkach schodowych kamienic, w toaletach i domowych kuchniach, a nawet w zakrystiach kościołów. Można je znaleźć w Krakowie, Łodzi, wielu mniejszych ośrodkach, ale szczególnie obfituje w nie Warszawa. Do wyboru mamy tu cały wachlarz deseni: skromne, dwukolorowe szachownice i opartowe szaleństwa, barwne „kilimy” w kwiatowe wzory i kafelkowe wybuchy supernowych.
Cuda pod linoleum
– To był wówczas produkt dostępny, modny, bardzo trwały – mówi Maja Ganszyniec, czołowa polska projektantka mebli i akcesoriów, która prowadzi autorskie Studio Ganszyniec, wymyśla wzory dla IKEA oraz własnej marki Nurt skupionej na rzemiośle i naturalnych materiałach, a niedawno podjęła współpracę z Ceramiką Paradyż. – Kamionka szlachetna, z której robiono gorseciki, to tak naprawdę ten sam materiał co współczesny gres, wszystko zależy od tego, jak się do niego podejdzie. W tej terakocie nie ma szkliwa, masę mineralną miesza się z pigmentem w całości, prasuje się, wypieka jak ciasteczko – i gotowe. Przez to produkt jest wieczny, a kolor się nie ściera. Może przejść po nim stado słoni i dopóki nie zostanie przetarty na wylot – trwa.
Przejście słonimoże by wytrzymały, ale wojenną zawieruchę, utratę kulturowej ciągłości i ludzką bezmyślność – niekoniecznie. Zapomniane i kruszejące gorsecikowe cuda, ukryte pod byle jakim PRL-owskim linoleum, a potem masowo likwidowane podczas współczesnych już remontów, z czasem zaczęły stopniowo zyskiwać coraz większe grono miłośników. Jako właścicielka łazienki z przedwojenną mozaiką, o której zachowanie walczyłam jak lwica, wiem to najlepiej. Przełomowym momentem w szerszym myśleniu o tym, by ocalić ten kawałek piękna pod stopami, było prawdopodobnie wydanie w 2013 roku albumu „Warszawskie gorseciki zanikające” autorstwa historyczki sztuki Hanny Faryny-Paszkiewicz i jej córki Zuzanny Fruby, architektki wnętrz. Ostani moment, by udokumentować kawał materialnej historii i nadać jej nowy bieg.
Gorsecikowe podziemie
– Moje pierwsze gorsecikowe olśnienia wiążą się właśnie z Zuzą Frubą, z którą poznałam się 16 lat temu na studenckich warsztatach projektowych w Boisbuchet – mówi Maja. Sama pochodzi ze Śląska, ale po studiach na krakowskiej ASP, w Mediolanie i Londynie ostatecznie osiadła w Warszawie, prawdziwej gorsecikowej mekce: – Gdy tu przyjechałam, Zuza była na etapie wielkiego odkrycia, którym się ze mną podzieliła, a że miłość do gorsecików jest zaraźliwa, też się w nich zakochałam – opowiada. – Szukając mieszkania, weszłam do mokotowskiej kamienicy, zobaczyłam gradient ułożony z gorsecików i było jasne, że tu zostanę. To budynek projektowany przez Juliusza Żórawskiego, którego realizacje obfitują w wyjątkowo piękne mozaiki. Potem udało mi się zorganizować z „podziemia gorsecikowego” na wymiankę niecały metr kwadratowy płytek, które starczyły na prysznic. Ułożyłam z nich na podłodze biało-czarny wzór typu splash, czyli rozprysk, ale zapomniałam wytłumaczyć ekipie, jak to przełożyć do łazienki. Okazało się, że użyli szerokiej taśmy malarskiej i pas po pasie naklejali na nią kosteczki, a potem je przenosili. Od starego majstra dowiedzieli się, że tak robiono przed wojną! Gorseciki sprzedawano wtedy w plastrach – układano je we wzór w blaszanych foremkach, naklejano na górę gładki kawałek papieru, który po przyklejeniu do podłogi moczono i zrywano.
Wprojekcie dla Paradyża jest podobnie, tylko teraz podkleja się kostki od spodu papierową siatką, która rozpuszcza się po przyłożeniu do kleju. –Robimy to samo, ale tłumacząc cały proces na dzisiejszą technologię i standardy oraz kaprysy współczesnych wykonawców. Przepisujemy pracę przedwojennej manufaktury na fabryczną linię produkcyjną – wyjaśnia Maja.
Jest w tym jakiś twist
Hanna Faryna-Paszkiewicz pisze, że przedwojenne gorseciki pochodziły głównie z fabryki Dziewulski i Lange z Opoczna, ale wiadomo, że musieli być też inni producenci, bo zdarza się, że serie różnią się „stopką” i rozmiarem: – Boleśnie przekonałam się o tym, czyszcząc i mocząc w occie zdobyczną kupkę gorsecików, które chciałam połączyć z tymi, które już miałam. Okazało się, że nowe są większe o dwa milimetry! –opowiada Ganszyniec. – Bo gorseciki to „common good”, dobro powszechne. Poza Polską były popularne w Niemczech, można je znaleźć w Amsterdamie, Barcelonie, Porto. Myślę, że zaistniały w Galicji i przez Budapeszt, Kraków, poszły w świat. Dziś nie sposób wyśledzić źródła mody. Po prostu ktoś podczas poszukiwań nowej formy mozaiki wpadł na pomysł tego kształtu. Jest w nim jakiś twist, dosłownie i w przenośni.
Dlaczego gorsecik jest wart przywrócenia? – Pierwszy powód to kształt i wynikające z niego nieskończone możliwości –wyjaśnia. – Kolorowa mozaika, która w każdym domu jest inna – wpada w oko. Architektom i projektantom daje impuls do myślenia – „A co ja mógłbym z tym jeszcze zrobić?”.
Drugi aspekt projektu, mniej widoczny, ale dla Mai Ganszyniec nadrzędny, to jakość materiału. Jak mówi projektantka, jest genialny: naturalny, w zasadzie niezniszczalny, mrozoodporny, może być stosowany wewnątrz i na zewnątrz.
W poszukiwaniu kolorów
Odcienie oryginalnych gorsecików się różniły, bo to naturalny materiał i dawna technologia nie była w stanie go ustandaryzować. – Te kafelki mienią się odcieniami i to jest piękne –uważa projektantka. – Dziś też materiał zmienia się w wypale i tym się różni od szkliwienia, które jest bardziej kontrolowalne. Przy gorsecikach to zawsze proces i efekt otwarty.
Kiedyś część kolorów pochodziła od minerału, np. siena palona od gliny odkrytej w okolicy Sieny. Kolory kolekcji „Modernizm”, projektowanej przez Maję Ganszyniec dla Paradyża, też wywiedzione są z naturalnych barwników i zgaszonych odcieni przedwojennych kafli. – Mój zespół spędził dużo czasu na kolanach, z wzornikami kolorów w różnym oświetleniu, bo chcieliśmy dobrać je jak najwierniej– opowiada. – Stworzyliśmy paletę sześciu kolorów: czarny, ceglany, niebieski, szary, biały, ochra. Są dobrane według klucza najczęściej powtarzających się barw sprzed wojny, po to, żeby można było uzupełnić np. brakujące gorseciki na klatce schodowej, ale też by każdy kolor pasował do każdego, jeśli ktoś sam będzie układał wzory. Wybraliśmy też 10 fabrycznych, podklejonych na siatce wzorów w różnych kolorach i układach. Są klasyki, jak biało-czarna pepitka, pasy, duże kwadraty typowe dla klatek schodowych. Jest tzw. wzór sądowniczy, czyli kropeczki biało-szare z Sądu Najwyższego w Warszawie, które występują w wydaniu klasycznym i autorskim – niebiesko-biało-czerwonym, pastelowo słodkim – idealnym dla cukierni. To pokazuje wagę koloru w tej układance.
Wszystko w rodzinie
W Paradyżu za gorsecikami idzie rodzina innych formatów w tych samych kolorach: heksagony, czyli klasyki kuchenne, kwadraty powojenne 5 cm na 5 cm – ładne, choć wciąż niedocenione, kwadraty 20 cm na 20 cm i 60 cm na 60 cm. – Duży format był dla mnie bardzo ważny –mówi Maja. – Pozwala zagospodarować wielkie powierzchnie i łączyć je z wyrazistym detalem pokrytym gorsecikami. Mam nadzieję, że to wprowadzi na nowo gorseciki do dużych inwestycji.
Gorseciki z rodziną, które Paradyż wypuszcza w Polskę (i świat) za sprawą Mai Ganszyniec, to także odczarowanie gresu. Materiału, który miał fatalną renomę, bo przez 30 lat od upadku komuny produkowano coś, co sprawiło, że tzw. Polska powiatowa wygląda dziś szaro-buro-koszmarnie. – Każdy urząd, szpital, szkoła po remoncie, który odbył się po roku 1995, także w mojej rodzinnej okolicy, przyprawia mnie o ból głowy –mówi projektantka. – W inwestycjach o niskim budżecie korzystano z najtańszych produktów, a te nigdy nie zostały dobrze zaprojektowane. Trzeba pracować z masowymi producentami, nie widzę powodu, dla którego produkt dostępny cenowo ma być źle zaprojektowany. Chapeau bas dla Paradyża, bo bez nich by się to nie udało! Kiedy zaczęliśmy wstępnie rozmawiać o współpracy, zobaczyłam ich fabrykę gresu i to było olśnienie: Wow! Pierwszy raz mam partnera, który posiada możliwości produkcyjne, by wskrzesić genialny, zapomniany projekt! Odważyli się i dali się temu porwać. Bez ich fachowców, ludzi od produkcji, technologów żaden z tych projektów nie ujrzałby światła dziennego.
Przeprojektować Polskę
Gdy pytam, dlaczego nikt przez lata nie sięgnął po to, co dosłownie leżało na ulicy, Maja odpowiada: – Masowy klient jest w nieco innej stylistyce i trzeba umieć dostrzec to, że teraz coraz większa grupa z tej półki zaczyna szukać bardziej wymagających produktów. Jak na razie jesteśmy pozytywnie zaskoczeni tym, jak bardzo nasz rynek jest już na to gotowy.
Choć gorsecik wydaje się niewinny, stoi za nim wielka idea: –Cieszę się, że to produkt łatwy do kochania, chce się o nim pisać i czytać, a przy okazji opowiadamy, że znakomicie się kiedyś projektowało –mówi dizajnerka. –Kolekcja nazywa się „Modernizm” nie tylko dlatego, że ten projekt był w modernizmie popularny, ale również dlatego, że dla mnie osobiście modernizm był ostatnim momentem w naszej historii, w którym projektowanie i wnętrza miały dobry czas. Nie tylko podłogi, ale też okna, klamki, skrzynki pocztowe, kraty w oknach, każdy detal był pięknie zaprojektowany z dobrych i trwałych materiałów. Potem przyszły wojna, komuna i czarna dziura, która zjadła nam tyle rzeczy i wartości. To, czego człowiek nie zniszczył albo nie zbezcześcił brakiem świadomości, przetrwało. Bardzo bym sobie życzyła, byśmy jako społeczeństwo wrócili do dobrych wzorców, które mieliśmy i które nadal są, najczęściej zakopane pod stosem brudu czy przykryte linoleum. Bylejakość ma odbicie w innych sferach naszego życia, jeżeli przeprojektujemy gres i plastikowe okna, będzie ładniej, lepiej, wygodniej nam wszystkim.
Przeprojektowanie gresu ma nas prowadzić do ulepszenia społeczeństwa? – Dlaczego nie? – odpowiada Ganszyniec. Od czegoś trzeba przecież zacząć.
Więcej o kolekcji „Modernizm” tutaj.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.