Jedyny moment, w którym nie tyle możesz, ile musisz być mokra, to seks. W każdym innym, wytwarzane przez nasze ciała płyny stają się czymś, co społeczny dyskurs nakazuje nam ukrywać – mówi grecka projektantka Di Petsa. Jej „mokre sukienki”, choć doceniane przez branżę i uwielbiane przez gwiazdy, niosą coś więcej niż wyłącznie ładunek wizualny. Stają się wyrazem buntu, społecznym, politycznym i feministycznym manifestem.
Historia początków Dimitry Petsy z projektowaniem mogłaby być typowa (jej babcia była krawcową), jednak w swojej opowieści zamiast na techniczny aspekt szycia zwraca uwagę na psychologiczny kontekst. Wspomina, jak obserwowała babkę, gdy ta najpierw wysłuchiwała oczekiwań klientek, a następnie spełniała ich marzenia o idealnej sukni. Jak była dla nich nie tylko krawcową, lecz także powierniczką, przyjaciółką, a nawet terapeutką. Jak celebrowała ich sylwetki i nawiązywała znajomości, z których niektóre przetrwały latami. – Gdy przypinała i marszczyła tkaniny na ich ciałach, obserwowałam na zmianę śmiech i łzy, słyszałam, jak zdradzały jej swoje najgłębsze sekrety – od początku dążyłam więc do osiągnięcia podobnej intymnej relacji z osobami, które będą nosić moje projekty – mówi.
Po raz pierwszy miała szansę poczuć to na własnej skórze, gdy przygotowywała kolekcję dyplomową na Central Saint Martins. Cały proces jej powstawania, a następnie prezentacji, był istnym aktem twórczym – performance’em, w którym modelki odgrywały taką samą rolę, co projektantka. Dimitra wspomina, jak dziewczyny biegały wtedy nago po studiu, jak wyginały się i formowały ciała w różne kształty, by mogła możliwie najlepiej dopasować do nich materiał. – Zakochałam się w procesie opartym na osobistym doświadczeniu i interakcji. Uczyłam się go równie intensywnie, co technicznych aspektów projektowania. Dziś wszystkie klientki nazywa „muzami”. Gdy tworzy dla nich flagowe, „mokre” sukienki (każda powstaje na zamówienie), prosi, by wysyłały jej zdjęcia w bieliźnie – to pozwala jej zrozumieć ich sylwetki i sprawić, by to one górowały nad ubraniem, a nie odwrotnie.
Dumna z bycia mokrą
Na studiach magisterskich na Central Saint Martins przez pół roku opracowywała technikę „wet looku”. Dziś strzeże jej niczym najcenniejszego sekretu. Zanim stworzy kreację, której misterne drapowania staną się iluzją mokrego efektu, moczy materiał i układa go na ciałach modelek. To spersonalizowany proces. Na podstawie rozmów i obserwacji Dimitra wie, jakie części ciała dziewczyny pragną ukryć, a jakie wyeksponować. W zależności od oczekiwań, jej projekty mogą być więc subtelne, ale i odważne. Zmysłowe, ale i wygodne w noszeniu. Mają być odzwierciedleniem jedynego w swoim rodzaju doświadczenia. Ubraniem, które zamiast być ozdobą dla ciała, staje się jego przedłużeniem.
Sukienki Petsy są nie tylko piękne. Stanowią formę protestu i manifestu, który projektantka określa mianem „ekofeministycznego”. Podczas studiów zaczęła analizować zależność między pozycją kobiety w społeczeństwie a płynami ustrojowymi, faktem, że – czy to w formie łez, czy pokarmu – każe się nam je ukrywać. – Moim zamysłem było stworzenie wizji kobiety, która jest całkowicie mokra i która w pełni akceptuje oraz eksponuje ten fakt – mówi. – Zainspirowałam się kulturowym tabu, jakie społeczeństwo w pewnym momencie rozwoju nałożyło na wilgotne ciało. Gdy płaczesz publicznie – musisz się ukryć. Gdy karmisz piersią w towarzystwie – także narażasz się na nieprzychylne spojrzenia. Ludzka natura stała się tak bardzo cenzurowana! W pewnym momencie sięgnęła do historii „mokrych” drapowań, jakie starożytni Grecy stosowali na rzeźbach i spróbowała zaaplikować je do nowoczesnych form. Tak powstały chociażby koszulki z napisem „Wet T-shirt”. – W swojej pracy sporo miejsca poświęcam idei samomiłości i wyzbycia się wstydu. Mam nadzieję, że noszenie „mokrej” sukienki staje się dla moich klientek inspiracją do zaakceptowania tej formy cielesności i oderwania się od przestarzałych społecznych ograniczeń – dodaje.
Więcej wodnych inspiracji znajdziecie w letnim numerze "Vogue Polska". Do nabycia w salonach prasowych i na Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.