Miniserial „Griselda” na platformie Netflix z Sofią Vergarą w tytułowej roli nakręcili twórcy kultowego „Narcos”. Pokazuje silną kobietę w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Ale czy matkę chrzestną kartelu narkotykowego można uznać za feministkę?
Niejedna widzka zrozumie rozkosz płynącą z wybijania patriarchatu z głowy kijem bejsbolowym toksycznym mężczyznom. Griselda Blanco sama ochoczo stosuje przemoc, której zaznała. Gdy akurat nie miażdży rywali za pomocą tępej broni, ucieka się do triku starego jak świat. Wtedy zachowuje się jak ta koleżanka, którą każda z nas ma. Ta, która sprytem przebija szklany sufit w szklanych wieżowcach. Ta, która na spotkania służbowe w zmaskulinizowanej branży zakłada bluzkę z głębokim dekoltem. Ta, która słodkim głosem składa obietnice bez pokrycia, by konkurenci zwiedzeni pozorną naiwnością ulegli żądaniom oponentki.
Amerykański sen królowej narkobiznesu z Medellín
Może bohaterka netfliksowego serialu twórców „Narcos” to feministka na miarę lat 70. i 80. XX wieku, ale prawdziwej królowej narkobiznesu śnił się amerykański sen trochę inny niż większości jej rówieśniczek. Ścigana przez płatnych zabójców mężobójczyni, matka trzech synów (potem miała urodzić czwartego), uciekła z Medellín, kolumbijskiej stolicy karteli do Miami, gdzie rósł popyt na narkobiznes, by rozkręcić firmę, wykorzystując swoje doświadczenia zdobywane od dziecka.
A w Medellín nikt się z późniejszą Czarną Wdową nie cackał. Podobno gdy jeszcze była dziewczynką, partner matki wykorzystywał ją seksualnie, a pierwszy raz skrzywdziła drugiego człowieka, mając jedenaście lat. Podobno jako trzynastolatka kradła, zaś do domu publicznego trafiła przed ukończeniem pełnoletności. Otaczali ją źli mężczyźni – dilerzy, mordercy, sutenerzy. Nie lepsi byli jej mężowie związani z narkotykowym podziemiem.
Ale tym okresem życia Griseldy serial Carla Bernarda, Ingrid Escajedy i Douga Miro się nie zajmuje. Poznajemy ją, gdy pakuje manatki. Oczywiście w pośpiechu, pod osłoną nocy, sparaliżowana strachem. Obiecuje synom, że na amerykańskiej ziemi obiecanej wszystko będzie inaczej – mamusia się o nich zatroszczy, mamusia zarobi pieniądze, mamusia nie wplącze się w związek z kolejnym przestępcą. Dzieci w te bajeczki nie wierzą, ona i owszem. W końcu ma wszystko, czego trzeba – atrakcyjny wygląd, smykałkę do biznesu i kilogram kokainy ukryty w bagażu.
Serialowa Griselda wkracza do świata zdominowanego przez mężczyzn, by osiągnąć sukces
Sofia Vergara – jedna z najlepiej opłacanych aktorek Hollywood, która zasłynęła rolą w sitcomie „Współczesna rodzina” emitowanym na antenie ABC od 2009 roku – grając swoją rodaczkę, diametralnie zmienia wizerunek. Ale nie ukrywa swoich „atutów”. – Nie mam zamiaru oszukiwać – zostałam gwiazdą dzięki temu, jak wyglądam. Ale utrzymałam się w show-biznesie, bo mam osobowość – mówiła ostatnio aktorka w jednym z wywiadów.
Prawdziwa Griselda nosiła małe czarne z głębokim dekoltem, krzykliwą biżuterię i robiła jaskrawy makijaż oczu. Serialowa bohaterka – tak jak dziewczyny z „Minx” i „Daisy Jones and The Six” – z pewnością zainspiruje powrót mody z lat 70. XX wieku. Vergara w kopertowych sukienkach z lureksu, jedwabnych bluzkach i złotych kolczykach nie dość, że wygląda olśniewająco, to jeszcze robi zakazane rzeczy. Zachowuje się niegrzecznie nawet jak na lata 70. – odpala jednego papierosa od drugiego, upija się szampanem, wciąga koks. I oczywiście sprzedaje go. Wykańcza przeciwników, podkładając im świnie, budując prywatną armię i strzelając do nich z zaskoczenia. Nosi spodnie także w związku z trzecim mężem, Daríem Sepúlvedą. Ich syn, Michael Corleone, przeżył jako jedyny z rodziny.
Griselda Blanco trafiła do więzienia w połowie lat 80., w 2004 roku została deportowana w Medellín, zaś w 2012 roku dosięgnęła ją ręka sprawiedliwości: zginęła od kuli jak niegdyś jej wrogowie. Starsi synowie umierali po kolei, zamieszani w ciemne interesy. Morderstwo Daría Griselda zleciła sama, karząc go za wywiezienie z Miami Michaela Corleone. – Griselda osiągnęła w swoim fachu więcej niż jakakolwiek inna kobieta – mówi Vergara o granej przez siebie postaci.
„Griselda”: W patriarchalnym porządku bycie złą matką jest może większym wykroczeniem niż handel narkotykami
Serialowa Griselda nie myśli o sobie jako o morderczyni. Przecież są lata 70., a ona jest kobietą pracującą, która żadnej pracy się nie boi. I, co najważniejsze, matką. A matka dla swoich dzieci zrobi wszystko. Pragnąc władzy, zwodzi innych, tłumacząc, że zarabia kolejne miliony, by jej synom było w życiu łatwiej i lepiej niż jej samej. Najbardziej oszukuje oczywiście siebie. W patriarchalnym porządku bycie złą matką jest może większym wykroczeniem niż handel narkotykami. Griselda, walcząc z systemem w sferze zawodowej, nie potrafi obalić stereotypu w prywatnej. Bo to zła kobieta była – właśnie dlatego, że nie sprawdziła się jako matka.
Twórcy „Griseldy” równolegle opowiadają historię policjantki June (Juliana Aidén Martinez), której pragnienie pojmania przestępczyni przerodziło się w obsesję. By móc po godzinach pracować nad sprawą, oddała syna pod opiekę byłemu mężowi. Gdy dwie złe matki i kobiety sukcesu spotykają się w chwili aresztowania Griseldy, matka chrzestna kartelu narkotykowego kpi z biednej funkcjonariuszki, która nigdy nie wymachiwała pistoletem z czystego złota, jak zdarzało się Blanco. Obie chcąc coś osiągnąć w męskim świecie, musiały się wyrzec części swojej kobiecości, części doświadczenia, części człowieczeństwa.
Może zatem „Griselda” jest jednak serialem feministycznym? Widzki podziwiające łatwość, z jaką Griselda owija sobie wokół palca twardzieli, na pewno odczuwają dużą satysfakcję. Serialowa lekcja jest jednak słodko-gorzka – nawet królowa narkobiznesu nie może mieć wszystkiego. Ostateczna refleksja skłania natomiast do powrotu do takich produkcji, jak „Dahmer Potwór: Historia Jeffreya Dahmera”, by zadać pytanie, dlaczego wciąż gloryfikujemy zbrodniarzy.
Choć serialowi „Griselda” daleko do hagiografii, na idolkę dziewczyn namaszcza morderczynię.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.