Pogłoski o likwidacji warszawskiego Muzeum Ziemi zwróciły uwagę na jego siedzibę – willę w warszawskiej alei Na Skarpie 27. Wybudował ją dla siebie tuż przed wojną słynny architekt Bohdan Pniewski, autor między innymi gmachów Sejmu i Teatru Wielkiego w Warszawie czy luksusowego pensjonatu Patria w Krynicy. Prezentujemy poświęcone temu domowi fragmenty książki Grzegorza Piątka „Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy” wraz z komentarzem autora na temat dalszych losów budynku.
1937
Trudno było wyobrazić sobie miejsce bardziej malownicze, zwłaszcza w relatywnie płaskim mieście jak Warszawa, a także bardziej zielone i zaciszne. (…) Stał tam tajemniczy budynek wkomponowany w zbocze wąwozu, zwany Lożą Masońską lub Salonem Letnim. (…) Od strony wąwozu Pniewski wyeksponował klasycystyczny portyk starego budynku, a wyżej zakomponował nowe elewacje. (…) Pracownia znalazła się na samym dole, czyli w sali „loży”. Choć oświetlały ją wielkie okna, to jednak wychodziły na porośnięty zielenią, ciemny zazwyczaj wąwóz. Półmrok, wielki kominek, drewniane belki, inspirowane gotykiem balustrady – wszystko to nadawało pracowni niesamowitą aurę, atmosferę nie biura architektonicznego, lecz bractwa zjednoczonego wspólną sprawą. Na elewacji frontowej, od strony alei Na Skarpie umieścił Pniewski tajemniczy napis:
SCANDIVS
DDAR
FX
T.AMRC+,
Według tradycji rodzinnej szyfr oznacza: „Pnący się” – czyli Pniewski – „przebudował świątynię masonów i zamieszkał w niej”. (…) Właściwy dom wzniósł ponad pracownią, częściowo wykorzystując stare mury. Nadał mu formę dwupiętrowego prostopadłościanu z jednopiętrową nadbudówką zwieńczoną lekkim daszkiem. Bryłę obłożył płytami rustykowanego kamienia. Nierówna faktura materiału sugerowała ciężar, pierwotność i związek z ziemią (oczywiście polską). Także wnętrze imponowało bogactwem inteligentnie zestawionych różnorodnych gatunków kamienia. Jerzy Hryniewiecki pisał, że dom ten można „uznać za muzeum, w którym nie tylko poznajemy materiały w próbkach, ale widzimy bogactwo zastosowań i efektów”. (…)
Choć dom nie jest wielkim pałacem, wywołuje bezsprzecznie monumentalne i dostojne wrażenie. Pniewski umiał igrać ze skalą poszczególnych elementów. Balustrady są nieco za niskie, a okna od strony ulicy małe i odsunięte od narożników, przez co bryła wydaje się większa, mury zaś – masywniejsze. Dopiero z bliska okazuje się, że drzwi do willi są małe jak do budki telefonicznej. Potem ciasny przedsionek i dopiero za nim przestronne pomieszczenia z widokami na ogród. (…)
Wrażenie przepychu nie wynikało tu ani z pałacowego metrażu, ani z wydanych kwot. Architekt osiągał ten cel dzięki mistrzowskiemu stosowaniu efektów przestrzennych oraz swojej fantazji i odwadze. Zamiast mieszczańskich kompletów mebli i jednolitości stylu wolał mieszankę artefaktów pochodzących z różnych porządków i epok, nie bał się w surrealistyczny sposób zmieniać ich funkcji. W jadalni zamontował kropielnicę, ale nie po to, by skuteczniej modlić się przed posiłkiem, tylko po to, by chłodzić w niej wódkę. Szczytem tego cyganeryjno-majsterkowiczowskiego zmysłu było wstawienie do sieni pnia drzewa, który udaje podpierający sufit słup i nawiązuje do nazwiska gospodarzy. Kolejnym – wmontowanie w strop gabinetu na parterze barwnie malowanych huculskich mis. Zasada something old, something new, something borrowed nadała domowi rys szlachetnej dawności, pozwoliła uniknąć blichtru, który tak zniesmaczał niektórych gości pałacu Brühla.
Wille własne architektów to przeważnie manifesty artystyczne, ale ta była też symbolem statusu.
1944
Piętrząca się na skarpie willa o romantycznej, pseudoobronnej formie, z kamiennymi, niby cyklopowymi murami, z małymi, niby strzelniczymi okienkami i wąskim tarasem obiegającym ze wszystkich stron ostatnie piętro, faktycznie zamieniła się w budowlę obronną.
Położenie nad wąwozem ulicy Książęcej, dotąd jedynie malownicze, teraz okazuje się strategiczne. Tędy biegnie najdogodniejsze połączenie między Śródmieściem a Czerniakowem. Pniewscy trwają w tej twierdzy, wszyscy troje. Ukochany Basi [córki Bohdana Pniewskiego], Staszek Szablisty, walczy gdzieś w pobliżu. Czasami się nawołują – ona wystawia głowę z willi, on stoi na dole, w wąwozie. Romeo ginie 9 sierpnia, niedaleko, koło Instytutu Głuchoniemych. Miał niecałe 24 lata.
Wielokrotnie oblegany i ostrzeliwany, zaciekle broniony przez kolejne oddziały powstańców, dom został zdobyty przez Niemców 12 września. Jeszcze poprzedniej nocy przyszedł rozkaz, by w żadnym wypadku nie opuszczać willi, ale dowódca oddziału wyprowadził profesora, a przy okazji sam siebie. „Mieli do niego trochę pretensji, chcieli go oddać pod sąd wojenny. Ale w końcu nie uznali jego winy i on tam został” – wspominał uczestnik obrony, Jan Antoni Romańczyk. Powstańcom udało się odbić dom, ale 16 września utracili go ostatecznie.
Pniewscy z pewnością napatrzyli się przez te sześć tygodni na wiele makabrycznych scen, ale nie na tę, której ślad do dziś pozostał w willi. Na marmurowych schodach prowadzących do pracowni widać ogromną plamę krwi operatora karabinu, który ostrzeliwał wroga z okienka na półpiętrze, aż w końcu sam został trafiony.
1946
Ogołocony dom w alei Na Skarpie wracał do życia i zapełniał się sprzętami. Na wczesnych powojennych zdjęciach wnętrza nie wydają się już jednak tak wykwintne i frywolne jak na fotografiach zamieszczonych przed wojną w „Arkadach”. Na marmurowej okładzinie schodów w jadalni widać ślady po kulach. Salonik jest lekko zagracony zwyczajnymi sprzętami. Pod ścianą stoi deska kreślarska, obok proste drewniane zydelki i stoliczki, przy wejściu przepastna skrzynia. Tylko fotel profesora kojarzy się z biedermeierowskim komfortem: toczone nóżki, welurowe obicie, dołem lambrekin. Przetrwał powstanie i szaber? Czy może trafił tu z kieleckich bazarów? Z kąta patrzy na gości popiersie pięknej pani Pniewskiej. Nisza, w której kiedyś stała figura Madonny, jest natomiast pusta i podświetlona zwykłą biurową lampką. (…)
Kiedy wybuchła wojna, Pniewski miał 42 lata, teraz dobiegał pięćdziesiątki. Czas wyżłobił na jego okrągłej twarzy zmarszczki, pogłębił zakola. Ale przecież żyje się dalej, chce się żyć jak kiedyś, nie tylko pracą.
– Myśmy, proszę pana, wybuchli w życie towarzyskie – mówi mi Ewa Maria Zielińska [znajoma architekta], z naciskiem na „wybuchli”. – Przecież prawie całą okupację przechodziłam w żałobie.
– Rano ekshumacja, wieczorem dancing – podsumowuje architekt Andrzej Hubert Niewęgłowski, który dołączył do pracowni Pniewskiego w 1950 roku.
1952
Z okien Pniewskiego można było podziwiać bryłę Domu Partii, który pysznił się po drugiej stronie wąwozu ulicy Książęcej. Dystans między budynkami był spory, ale gdyby Pniewski i Bierut wzięli po lornetce, mogliby sobie pomachać – architekt z tarasu, a prezydent z reprezentacyjnego balkonu przy swoim gabinecie.
Warszawa odradzała się w nowej formie, jako stolica socjalistycznego kraju, dokoła szalały polityczne burze, ale dom Pniewskiego trwał niewzruszony w swojej przedwojennej formie, jak pogańska świątynia, którą konkwistadorzy pozostawili na pamiątkę albo ku przestrodze. W ogrodzie, jak gdyby nigdy nic, stały popiersia Bohdana i Elżbiety wydobyte z ruin pałacu Brühla. (…)
Autorskie atelier zamieniło się w Pracownię P-117 w ramach Centralnego Biura Projektów Architektonicznych i Budowlanych. Ale […] była to nadal „pracownia Pniewskiego”, kontynuująca przedwojenne tradycje, a projekty pałaców nowej władzy rodziły się w tej samej tajemniczej sali z kominkiem, w której 10 lat wcześniej powstawały modele świątyni Opatrzności. (…)
Zapytany przeze mnie o swoje dziecięce wspomnienia z willi, Andrzej Blikle mówi, że robiła na nim duże wrażenie. Architekt Jakub Wacławek, który też zaglądał tam jako chłopiec, wspomina dom jako magiczną budowlę, pełną tajemniczych zakamarków i drobiazgów: tajne schodki i szyb nieczynnej windy, antyki, bibeloty i pamiątki z podróży, próbki kamienia i tajemnicze minerały, głowa dzika, a na pniu w holu – wypchany cietrzew czy głuszec.
Swoim pracownikom Pniewski też zapewniał warunki rodem z innej epoki. Byli na państwowych etatach, ale projektowali u szefa w domu.
– Czuliśmy się jak w prywatnej pracowni – wspomina Andrzej Hubert Niewęgłowski, który przepracował u Pniewskiego 13 lat. (…)
Familiarnej atmosfery nie psuł nikt z centrali. Był tylko szef, zespół projektowy i sekretarki. Do tego zaprzyjaźniona z rodziną sekretarka, a właściwie główna organizatorka pracowni, pani Jadwiga Zienkiewicz. Bratanica profesora wspomina:
– Mówiło się, że dwie Jadzie trzymają nad nim pieczę: żona i jej przyjaciółka.
Galerię postaci dopełniała gosposia, pani Halinka, i pan Wacław Gwiazda, który na państwowym etacie woźnego w pracowni pełnił faktycznie obowiązki majordomusa Pniewskich.
W alei Na Skarpie nie było żadnych narad produkcyjnych, tylko korekty u mistrza.
– U nas było jak przed wojną – mówi krótko Niewęgłowski.
Do dziś wspomina, jak w tłusty czwartek do pracowni niezawodnie przyjeżdżał kurier rowerowy z pączkami od Bliklego.
1956
Choć życie pracowni siłą rzeczy przenikało się z domowym, Niewęgłowski powiedział mi, że nigdy nie widział żony szefa rozmemłanej. Zawsze fryzura, makijaż, biżuteria, szpilki.
Kiedyś w salonie willi Pniewskich (a dziś na klatce schodowej) stało białe wapienne popiersie Elżbiety dłuta Mariana Kuriaty, z 1948 roku. Przedstawia panią domu taką, jaką znał ją świat. Regularne rysy i łabędzia szyja, głęboko wycięty dekolt i kunsztownie upięte włosy. Okaz rzadkiego gatunku stołecznych ladies who lunch, perfekcyjnych istot oderwanych od zgrzebnej rzeczywistości, o których wiemy bardzo mało, bo w przeciwieństwie do mężów nie zostawiły po sobie żadnych pism, żadnych śladów w archiwach instytucji. Ich dziełem było prowadzić dom, wychowywać, martwić się, a mimo to wyglądać, przyjmować, konwersować, zabawiać. Pniewska nigdy nie poszła do pracy, ale w domu i w towarzystwie pracowała na sukces męża.
Może i Bohdan widział Jadwigę głównie w tej posągowej, eksportowej wersji? Salon mieli wspólny, ale sypialnie oddzielne.
A w salonie ciągle goście, rozmowy, kawa, alkohol. Pan Wacław otwiera drzwi. Gosposia, pani Halinka, ładuje tacę. W kropielnicy wódka. Małgorzata Handzelewicz-Wacławek, którą Pniewscy jako jedyną z zespołu pracowni dopuścili do swojego rodzinno-towarzyskiego kręgu, wspominała, że na górze „prawie codziennie gromadzili się rzeźbiarze i poeci, literaci, ekonomiści, konstruktorzy, filmowcy, naukowcy, aktorzy” i „nie było luminarza sztuki czy nauki, który by nie znał Pniewskich, nie bywał w ich domu”. (…)
Goście przynosili w prezencie nowo wydane książki. Dom zapełniał się rzeźbami, zdjęciami, medalami, próbkami kamieni i tworzyw sztucznych, które profesor rozstawiał na meblach. Piotr Parandowski, który jako mały chłopiec bywał Na Skarpie z ojcem Janem, wspominał pięknego owczarka niemieckiego dokazującego w ogródku, długie stoły z surowego drewna ustawione w salonie, tłum gości, muzykę i głośne rozmowy. Pniewski występował „w roli absolutnego gospodarza o rumianej, pulchnej twarzy, z fularem wokół mocnej szyi, ozdobionym szpilą o perłowej główce, pachnący lawendą”.
2023 – postscriptum
Pniewski zmarł w 1965 roku, a jego spadkobiercy sprzedali willę Polskiej Akademii Nauk, z przeznaczeniem na Muzeum Ziemi. Wnętrza zaadaptowali architekci z jego pracowni, a ich ingerencje były niewielkie. Dzięki temu do dziś budynek można zwiedzać dwutorowo – zwracając uwagę raz na muzealne eksponaty, a raz na wystrój willi. Nie ma tu już prawie żadnych mebli i pamiątek po Pniewskim, ale układ wnętrz się nie zmienił. Zachowały się drewniane i kamienne detale, w holu stoi pień, w salonie wisi kropielnica, a w bibliotece wzrok przyciąga sufit zdobiony huculskimi misami. Na klatce schodowej stoi popiersie pięknej pani Pniewskiej.
Ogłoszone w lipcu 2023 roku plany likwidacji muzeum i sprzedaży budynku wzbudziły uzasadniony niepokój. Czy unikalna kolekcja miałaby na długie lata zniknąć w magazynie? Czy willa, która nawet za czasów Pniewskiego, służąc za pracownię i salon wielkiego architekta, była miejscem półpublicznym, stanie się zamkniętą rezydencją albo strzeżonym budynkiem państwowym? Pod naciskiem opinii publicznej Ministerstwo Kultury i PAN ogłosiły, że na razie muzeum pozostanie w dawnym miejscu, ale to deklaracje. Jedno nie ulega wątpliwości – dom o tak wybitnej architekturze i wyjątkowej historii powinien być zadbany i otwarty dla zwiedzających.
Książka „Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy” Grzegorza Piątka ukazała się nakładem wydawnictwa Filtry
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.