W przededniu jego paryskiego pokazu publikujemy fragment rozmowy z projektantem z październikowego wydania „Vogue Polska”. – W recenzjach moich kolekcji często pojawia się określenie „wojowniczka”. Ale kobieta, o której myślę, nie atakuje, ona chroni, siebie i swoje otoczenie – mówi Ackermann redaktorowi naczelnemu magazynu, Filipowi Niedenthalowi.
Haider Ackermann uchodzi za jednego z ostatnich romantyków w modzie. Perfekcjonista, który wyleciał ze studiów w Royal Academy of Fine Arts w Antwerpii, bo nie był w stanie dokończyć żadnego zadania, ciągle coś zmieniał, poprawiał. Dziś słynie z precyzyjnego krawiectwa, ale i zmysłowych draperii. Dużo w jego projektach zapożyczeń z mody męskiej, do tego stopnia, że od roku w pokazach taką samą marynarkę czy płaszcz raz nosi model, raz modelka. – Uważam, że jest w tym coś pociągającego, kiedy kobieta zakłada ubranie swojego partnera. To znacznie bardziej seksowne niż nagość – mówi. Poza wybiegiem jego ubrania najczęściej można zobaczyć na Tildzie Swinton, z którą Ackermann przyjaźni się od lat. – Nie mówię o niej ambasadorka – zastrzega. – To moja towarzyszka zabawy. Tak samo jak aktor Timothée Chalamet, który w lutym tego roku wybrał zestaw z aktualnej kolekcji na rozdanie nagród Bafta i od tamtej pory regularnie nosi rzeczy od Ackermanna. Projektant obrusza się na sugestię, że ta dwójka to jego muzy. – Muza milczy, a z panną Swinton wystarczy spędzić chwilę, żeby przekonać się o sile jej przekonań. Rozmawiamy, ale inspiracji szukam gdzie indziej.
Haider Ackermann urodził się w 1971 roku w Kolumbii. Gdy miał dziewięć miesięcy, został adoptowany przez francuskie małżeństwo. Razem z przyrodnim rodzeństwem, bratem z Korei i siostrą z Wietnamu, wychowywali się w Etiopii, Czadzie i Algierii. W Afryce, jak wspomina, biegali na bosaka, mieli dużo swobody. Przeprowadzka do Holandii – Haider miał wtedy 11 lat – i tamtejszy rygorystyczny system edukacyjny były dla niego szokiem. Zamknął się w sobie, zamiast uczestniczyć, zaczął obserwować. Na studiach nie potrafił się podporządkować, tuż przed dyplomem musiał odejść. To bliscy namówili go, żeby mimo wszystko przygotował kolekcję.
Więcej o Ackermannie w październikowym wydaniu „Vogue Polska”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.