„Harry’s House”, trzeci album Harry’ego Stylesa, to esencja lata. Do tych kawałków będziemy przeżywać wakacyjne romanse.
Jak wygląda dom Harry’ego? To przestronne mieszkanie w zabytkowej kamienicy w samym sercu miasta. O tej porze dnia wypełnia je ciepłe światło zachodzącego słońca, wpadające przez duże okna z widokiem na ruchliwy plac. Królują tu beż i brąz we wszystkich odcieniach. Beżowe są puszyste sofy, fotele i dywany, a także kompozycje z suszonych kwiatów i traw, brązowe – wazony inspirowane krągłościami kobiecego ciała, designerskie lampy w kształcie grzybków i drewniany parkiet. W mieszkaniu unosi się delikatny, kwiatowy zapach – to zasługa wybranych specjalnie na tę okazję świec. Żaden element nie jest tu przypadkowy.
Całość została starannie zaplanowana przez zespół Harry’ego Stylesa. Podobnie jak w kilkudziesięciu miastach na całym świecie, razem z warszawskimi dziennikarzami zostałam zaproszona na przedpremierowy odsłuch trzeciego albumu artysty – „Harry’s House”. Wyposażeni w słuchawki do silent disco, wyruszyliśmy na muzyczne wakacje.
We własnym rytmie
Po odejściu z One Direction Harry dał sobie czas na eksperymenty. Pierwsza płyta, „Harry Styles”, stanowiła pomost między czasem w boysbandzie (stąd romantyczne ballady, takie jak „Sign of the Times” czy „Sweet Creature”) a solową karierą. Efektem flirtu muzyka z pop rockiem był natomiast drugi album, „Fine Line”. Elektryzujące kawałki, takie jak „Adore You” i chwytliwy „Watermelon Sugar”, ugruntowały pozycję Stylesa, a jego nowy wizerunek porównywano do ikon rzędu Davida Bowiego czy Prince’a. „Fine Line” muzyk zawiesił sobie wysoko poprzeczkę, dlatego na następny album kazał fanom czekać aż trzy lata.
W marcu tego roku Styles podzielił się okładką, tytułem i datą premiery. Inspiracją była płyta Haruomi Hosono, „Hosono’s House” z 1973 r., w której Styles zasłuchiwał się podczas pobytu w Japonii. Nazwa płyty może też nawiązywać do utworu Joni Mitchell „Harry’s House / Centerpiece” z 1975 r. Te tropy, podobnie jak surrealistyczna okładka cenionej fotografki mody, Hanny Moon, czy ostatnie stylizacje artysty (na czele z cekinowym kombinezonem Gucci, w którym wystąpił na Coachelli), utwierdziły fanów w przekonaniu, że album będzie inspirowany estetyką i rytmami lat 70. I mieli rację.
Lato miłości
„Harry’s House” to album artysty, który wie, czego chce. Wszystkie piosenki, choć różne, utrzymane są w podobnym stylu, a ich siła tkwi w subtelnych różnicach rytmu czy doboru słów. Choć niektóre utwory przypominają bardziej intra niż pełnoprawne przeboje (jak „Cinema”), widać pracę, którą włożył w szukanie nowych dźwięków. Na „Harry’s House” znalazło się 13 utworów, od romantycznych ballad, jak „Little Freak”, po gwarantowane przeboje, na czele z „Late Night Talking”. Po rockowej eskapadzie artysta wraca do popowych klimatów, tym razem podkręconych o new wave.
W tych kojących dźwiękach Stylesowi udało się uchwycić esencję zbliżającego się lata. Takie utwory, jak „Keep Driving” czy „Daydreaming”, sprawdzą się idealnie jako podkład muzyczny do wakacyjnego road tripu, do „As It Was” zatańczymy pod gołym niebem, a „Boyfriends” będziemy słuchać, rozmyślając o wakacyjnych romansach. Połączenie czarujących w swojej prostocie, bardzo osobistych tekstów z chwytliwą melodią sprawia, że piosenki Stylesa, podobnie jak wakacyjne wspomnienia, pozostaną z nami jeszcze na długo po końcu lata.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.