Modelka Heather Kemesky wykorzystała okres lockdownu na artystyczny i mentalny rozwój. Jego efektem jest autorska marka z przesłaniem.
Heather Kemesky pracę w modelingu zaczęła w Kalifornii jako 14-latka. Jej kariera nabrała jednak tempa dopiero, gdy przeprowadziła się do Nowego Jorku i podpisała kontrakt z prestiżową agencją DNA Models. Wcześniej mieszkała w Los Angeles i choć na brak komercyjnych zleceń nie narzekała, jej androgyniczny typ urody, piegi i tatuaże wymykały się lokalnym standardom piękna, co stanowiło pewne ograniczenia. Brała wtedy udział w reklamach, czasem pozowała do edytoriali niekomercyjnych magazynów jak „ID” czy „Line”. Na castingach słyszała nagminnie, że na wybieg jest zdecydowanie za niska i nie ma szans na tygodnie mody w Mediolanie czy Paryżu. Dopiero przeprowadzka i zmiana kontekstu zaprowadziły ją do światowych stolic. W 2015 roku zaczęła pozować w lookbookach Armaniego, a moment przełomowy nastąpił chwilę później, gdy zauroczyła dyrektora kreatywnego Louis Vuitton Nicolasa Ghesquière’a, a ten zabookował ją jako na pokaz Cruise.
Już w sezonie jesień-zima 2016 Kemesky zaliczyła 17 ważnych pokazów. Od debiutu u Vuittona zaczęły się także jej wizyty na łamach „Vogue'a” – paryskiego, brytyjskiego, japońskiego, rosyjskiego i innych. Przy okazji zaczęła przykuwać uwagę stylem, co chętnie dokumentowali fotografowie mody ulicznej. Nosiła kolczyk w nosie, po kilkanaście kolczyków w uszach, kuse tank topy i wielkie skórzane kurtki albo męskie garnitury z frywolnie rozchełstaną koszulą. Modę wykorzystywała do autoekspresji, sesje zdjęciowe zresztą też – nie były one dla niej nigdy tylko pozowaniem, ale współtworzeniem większej artystycznej całości. Szybko poczuła, że chce się rozwijać twórczo. Zaczęła malować, rzeźbić, wyklejać. Bez konkretnego celu, dla prostej przyjemności.
– Zbieram różne rzeczy, bezwartościowe. Kamyki, ładne gałązki. Czasem okazują się bezużyteczne, czasem powstaje z nich coś pięknego – opowiada Heather Kemesky w jednym z wywiadów. Więcej czasu na eksperymenty z formą i kolorem znalazła w czasie lockdownu. Malowała obrazy palcem na płótnie czy pędzelkiem znalezionym na ganku uschniętym palmowym liściu, robiła kolaże, czasem sama, czasem wspólnie z partnerką życiową – też modelką – Eriką Linder.
Na początku kwarantanny Heather wpadła na pomysł naszyjnika z napisem GAY. Zaprojektowała go i zleciła wykonanie na zamówienie. Modelka nie ukrywa swojej seksualności, jest czynnie zaangażowana w walkę o prawa osób LGBTQ+. Biżuteria miała być symbolicznym nawiązaniem do jej aktywizmu. Gotowy odlew bardzo się jej podobał, zaczęła więc z nim eksperymentować. Zamknięta w domu, chwyciła za zestaw narzędzi do wyrobu biżuterii i zaczęła nawlekać perły, wyginać łańcuchy. Proces na tyle ją pochłonął, że zaowocował pełną kolekcją biżuterii uzupełnionej ubraniami. Osią części biżuteryjnej jest wspomniany napis, moda to podkręcony, neutralny płciowo basic: koszule, szorty bokserki i topy z prążkowanej bawełny, które można nosić na prawą albo lewą stronę.
Kampanię sfotografowała polska fotografka i wieloletnia współpracowniczka Vogue Polska Sonia Szóstak. W projektach, dla wzmocnienia przekazu afirmującego homoseksualną miłość, pozowały Heater i Erika. Nie po raz pierwszy wystąpiły razem w sesji zdjęciowej – w 2019 roku ich wspólne zdjęcie trafiło na okładkę majowego wydania Vogue Germany poświęconego miłości.
Markę modelka nazwała House of Ash. Ash – w tłumaczeniu z angielskiego popiół – to także nawiązanie do jej drugiego imienia, Ashley. Skrótem Ash często nazywali ją przyjaciele w starych czasach. To też odwołanie do odrodzenia i nowego początku – odrodzonego z popiołów feniksa.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.