W 2005 roku Helmut Lang porzucił projektowanie mody, by skupić się na działalności artystycznej. Nie żałował, bo tworzenie ubrań zawsze traktował jako coś tymczasowego. Branża mody odczuła jego brak. Obok Martina Margieli nie było wtedy kreatora tak innowacyjnego, bezkompromisowego i zbuntowanego. Jego wpływy wyraźnie czuć na wybiegach 30 lat później. „Langomania” trwa.
„Takie proste, a takie efektowne!” – zachwycano się po tygodniach mody na wiosnę i lato ubiegłego roku. Największą gwiazdą pokazów – od Prady po Bottegę Venetę – okazał się biały top. Jesienią rozpływano się nad funkcjonalnym i zmysłowym minimalizmem. W tym sezonie do miana największego trendu pretenduje casual. Symbol „cichego luksusu”, jak lubią nazywać go insiderzy, estetyka niby znajoma, ale w swej oczywistości wręcz odkrywcza. Taka moda całkiem dosłownie realizuje ideę ready-to-wear.
Samotność i bunt
Kto urodził się przed latami 90. albo branżę mody zna na tyle, by doskonale pamiętać, co działo się wtedy na wybiegach, z pewnością zareaguje na te zjawiska uśmiechem – trochę z nostalgią, a trochę z przekąsem. Przypomni sobie o Austriaku, który stał się ikoną nowojorskiej mody. O artyście pragmatyku. O cichym buntowniku, który jedną decyzją potrafił przewrócić do góry nogami cały system mody. O innowatorze i pionierze, który nie tylko znacznie wyprzedził swoje czasy, lecz także przewidział tendencje, które do dziś stanowią największą siłę napędową branży.
Na początku lat 90. najbardziej podatni na prostą, ale jakże wywrotową estetykę Langa okazywali się ci, których lata młodości przypadły na wcześniejszą dekadę. Kolorowe ptaki, punki i rave’owcy zaczęli dorastać. Nawet jeśli nadal traktowali ubiór jako statement, szukali dyskretniejszych form, jakie przybrać mogłyby ich komunikaty. Wielu z nich rozpoczynało nowe etapy – osobiste i zawodowe, związane z wyzwaniami, jakie narzucała im codzienność. Pragmatyzm i utylitaryzm Langa przyciągnął ich jak magnes. Mimo swej prostoty i funkcjonalności nie zatracił nieoczywistego charakteru. Bywał romantyczny, odzwierciedlał myślenie o przyszłości, ale bez bujania w obłokach. Łączył elementy, których w modzie nie parował do tej pory nikt. Sport zestawiał z androgynicznością, militarny styl z bondage, ponadczasową klasykę z młodzieńczą świeżością. Marka Langa dorastała razem ze swoimi fanami. Gdy po kilku latach stawiali czoła pierwszym zawodowym sukcesom, a imprezy w podziemiach zamieniali na wieczory w operze, w kolekcjach Langa mogli znaleźć jedwabne sukienki i spódnice z organzy, dopasowane garnitury i koszule tak lekkie, że niemal niewyczuwalne na skórze.
Choć najbardziej utożsamia się Langa z Nowym Jorkiem, kolekcje zaczął pokazywać tam dopiero od 1997 r. Wcześniej przez 10 lat swym talentem i wizją raczył modową śmietankę Paryża. Projekty co sezon pokazywał w tym samym miejscu – postindustrialnej hali Espace Commines. Za kulisami towarzyszyła mu przyjaciółka i najbliższa współpracowniczka Melanie Ward, z którą – oprócz talentu i bezkompromisowej wizji – łączyła go niezwykła śmiałość w podążaniu za intuicją. To Ward, jako młoda redaktorka mody, zrealizowała w 1990 r. pierwszą sesję z Kate Moss.
Moss wielokrotnie prezentowała później projekty Langa. Była częścią jego „armii”, bo tak nazywano zastępy występujących na jego pokazach modelek. Po wybiegu kroczyły szybko, dynamicznie i nonszalancko, imitując tym samym chód mieszkanek wielkich miast. Towarzyszyli im modele (Lang jako pierwszy zaczął w latach 90. pokazywać razem męskie i damskie kolekcje), a także inspirujący projektanta artyści i jego przyjaciele. Dziś, patrząc chociażby na to, co robią w Balenciadze Demna albo duet Eckhaus Latta, wydaje się to wręcz oczywiste. Trzydzieści lat temu tak nie było. Decyzje Langa często postrzegano jako przytyk do modowego establishmentu, środkowy palec wymierzony w jego przewidywalność, stałość i schematyczność.
Tam, gdzie jeszcze nie był nikt
Te wywrotowe decyzje pewnie nie przychodziłyby Langowi tak łatwo, gdyby nie wysokie poczucie własnej wartości. Od dziecka był indywidualistą i samotnikiem. Jego rodzice rozstali się, gdy miał zaledwie pięć miesięcy. Wraz z siostrą został z matką, ale ta kilka lat później zmarła. Kilkuletni Helmut zamieszkał z dziadkami w Ramsau am Dachstein – malutkiej wiosce w austriackich Alpach. Większość czasu spędzał sam, w małym pokoju na strychu, jaki przygotowali mu rodzice matki – miejsce to stworzyło w nim taką siłę przyzwyczajenia, że nawet jako dorosły mężczyzna wprowadzał się wyłącznie do mieszkań na najwyższych piętrach. Mówi się też, że nie bez znaczenia były górskie krajobrazy, pośród których się wychowywał. Baczni obserwatorzy jego twórczości widzą w nich źródło fascynacji funkcjonalnością i prostą, organiczną formą. Jako 10-latek wrócił do Wiednia, by zamieszkać z ojcem i jego drugą żoną. Okres ten nazywał w wywiadach najbardziej nieszczęśliwym etapem swego życia. Gdy skończył 18 lat, wyprowadził się z domu. Nigdy nie spotkał się już ani z ojcem, ani z macochą.
Doświadczenia te zasiały w nim pragnienie robienia tego, czego się od niego nie oczekuje, zadośćuczynienia za czasy, w których nie mógł zbuntować się przeciwko macosze każącej mu nosić przyduże garnitury pochodzące z szafy jej ojca, potrzebę działania na opak i na przekór.
Projektowanie mody, a także jej marketing były więc w przypadku Langa jak jazda bez trzymanki – odkrywanie nowych terytoriów, podążanie wyłącznie niewydeptanymi ścieżkami, płynięcie pod prąd. Choć z czasem w wyprawie tej dołączyli do niego inni, stał na jej czele.
Tak się stało, gdy postanowił pokazać kolekcję w Nowym Jorku, przed rozpoczęciem tygodni mody (w latach 90. maraton fashion weeków zaczynał się w Paryżu), a w jego ślad poszli Calvin Klein i Donna Karan, powodując tym samym zmianę struktury kalendarza pokazów. Jako pierwszy projektant mody luksusowej wprowadził do oferty dżinsy i miał czelność inkasować za nie 200 dolarów. To stało się, gdy umieścił stworzoną we współpracy z Jenny Holzer kampanię na nowojorskich taksówkach, a także gdy tydzień przed pokazem odwołał go, a dziennikarzom wysłał nagranie na płycie CD.
Strefa wpływów Langa sięga więc daleko poza minimalistyczną estetykę. Był projektantem z doskoku (sam mówił zresztą o tym, że traktował to zajęcie jako coś tymczasowego). Design traktował na tyle szeroko, by stać się w pełni multidyscyplinarnym artystą.
Po odejściu z autorskiej marki w 2005 r. (pozostawił ją w rękach Prada Group – włoska firma w 2006 r. sprzedała ją koncernowi Link Theory) pracował jako kurator. Po pożarze, jaki w 2010 r. wybuchł w jego studiu (spłonęła większość z jego prawie 25-letniego dorobku), rozdzielił ocalałe projekty między 18 muzeów na świecie, a ze spalonych resztek stworzył rzeźby. Niektórzy mogliby spojrzeć na nie jako na nowy początek. W rzeczywistości przypieczętowały pożegnanie z modą. Helmut Lang nie tęskni za branżą, choć ta błaga o jego powrót.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.