Biała, zielona, ciemna, żółta i czarna, a także szmaragdowa albo niebieska, zaparzana w odpowiedniej temperaturze, odpowiednio długo, z zachowaniem zasad ceremonii – herbata jest w książce Anny Brożyny napojem pełnym tajemnic, które autorka przed nami odkrywa. Poznajcie historię oraz sekrety najszlachetniejszego napoju na świecie.
Herbaty różne są rodzaje, w rozmaitych świata stronach… – tak pewnie zacząłby swoją rymowankę Kornel Makuszyński, jeden z najbardziej poczytnych pisarzy i poetów międzywojnia, król towarzystwa, birbant i prawdziwie polski antysemita. Herbatę pijał pod koniak, na przykład w kultowym zakopiańskim Giewoncie, ale albo zapomniał o tym napisać, albo wsiąkł w przygody Koziołka Matołka i Małpki Fiki-Miki. I nic nie szkodzi, bo nadrobiła to Anna Brożyna, która – proszę się nie gniewać pani Anno – na punkcie herbaty ma lekkiego fisia.
Dla czytelników odkrywa „prawdziwy smak najszlachetniejszego napoju na świecie”. Odkrywa w taki sposób, że herbata staje się kompletnie golutka, nie ma żadnych skrywanych sekretów i tajemnic. Choć może ma, ale wiedzą to tylko panie i panowie z podobnym do Pani-Annowego fisiem.
Moja przygoda z książką Brożyny zaczęła się od niedowiarstwa. Kto to widział – myślałem – by parzyć herbatę w zimnej wodzie? Przecież to zaprzecza samej idei słowa „parzyć”. Lecz podążyłem za radami Brożyny i finał okazał się taki, jak opowiada. (Nie)parzona zimną wodą herbata smakuje wybornie, choć z językowego punktu widzenia wydaje się to piramidalną brednią. Co znaczy, że słów nie należy rozumieć w bezwzględnej, by tak rzec, dosłowności, lecz trzeba im pozwolić, by niuansowały świat, przynajmniej świat herbaty.
Tak więc Anna Brożyna objaśnia nam wszystko, co w temacie herbaty ważne. Po pierwsze – nie zgadza się, by o południowoamerykańskiej yerba mate lub afrykańskim rooibosie mówiono herbata (tym wielce smacznym napojom daje słuszne miano naparu). Po wtóre – opowiada o kolorach herbat, a nie są one takie, jak się powszechnie wydaje. Bowiem herbaty nie dzielą się na czarne i zielone, ale na białe, zielone, ciemne, żółte i czarne, a te ostatnie w Chinach, czyli w mateczniku herbat, nazywa się czerwonymi. Do kolorów herbat dodaje też oolong, która od biedy jest herbatą ciemnozieloną, szmaragdową albo niebieską, co i tak zaburza światopogląd, gdyż oolong tłumaczy się jako „czarny smok”. Po trzecie – objaśnia, że herbata to niekoniecznie krzew, lecz również rozłożyste drzewo rosnące do kilku metrów. Na plantacjach wygląda jak krzaczek tylko dlatego, że się ją odpowiednio przycina.
Dowiemy się również, że herbatę można „przeparzyć” lub „niedoparzyć”. Oraz – zrozumiemy, co znaczy obce słowo „oksydacja“. Jak postępować, by napój był mocniejszy i bardziej gorzki, lub jak odkryć w nim słodycz, a nawet słony smak. Jak i w czym przechowywać herbacianą krajankę. Po czym poznać, że herbata jest już starawa i figa z niej będzie.
A także, w czym parzyć i jaka jest różnica między parzeniem wschodnim i zachodnim. Co wypada zrobić, by przyrządzanie herbaty stało się ceremonią. Na dodatek Brożyna – uznając wyższość herbaty sypanej nad saszetkową – zdejmuje anatemę z herbacianych torebek; więcej, przyznaje, że sama z nich korzysta. I zachęca, by pić, pić, pić. Wedle jednej z legend chiński cesarz Shénnóng, zwany też Boskim Rolnikiem, który stulecia temu odkrył herbatę, miał przezroczysty brzuch. Mógł więc obserwować we własnych trzewiach dobrodziejstwa płynące z picia herbaty. I, podobnie jak Anna Brożyna, nakazywał ją pić.
To książka na jeden wieczór, szybka w czytaniu, lekka i przyjemna. Albo na całe życie. Można ją bowiem postawić w kuchni obok czajnika i – gdy najdzie nas chęć – parzyć herbatę wedle wskazówek. Albo też wedle własnego uznania, doświadczenia i przede wszystkim własnego widzimisię. Widzimisię – podkreśla Brożyna – to studnia smaków i pomysłów.
Anna Brożyna, „Herbata. Odkryj prawdziwy smak najszlachetniejszego napoju na świecie”, wydawnictwo Znak
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.