Znaleziono 0 artykułów
28.08.2023

Hervé Guibert: Twarzy nie trzeba

28.08.2023
(Fot. Getty Images)

Totalna prawda i szczerość w literaturze to zjawiska stosunkowo nowe, po raz pierwszy pojawiły się 40 lat temu w twórczości Hervé Guiberta.

Ludzie lubią zaznaczyć, że coś jest ich, należy do nich bardziej niż do kogoś innego: exlibrisy w książkach, monogramy na ręcznikach i mankietach szytych na miarę koszul, personalizowane tablice rejestracyjne samochodów, torby Gucci, nowe Nike, nawet miesięczny bilet na metro też można mieć bardziej swój. Cały świat jest zbudowany na dumie z prawa własności, co prawda ten świat drży teraz, sypie się, a jednak dla status quo alternatywy nie ma.

Hervé Guibert był szczery w stopniu, na jaki odbiorców nikt nie przygotował

Do listy dowodów posiadania, najchętniej w całości i na wyłączność, Hervé Guibert, wciąż bardziej pisarz niż artysta, ale do tej wersji wizytówki lepiej się nie przyzwyczajać, na samym początku dopisuje fotografię. Zdjęcia to takie minizbrodnie codzienności, dokumentują relacje człowiek – człowiek, człowiek – przedmiot oraz człowiek – przestrzeń w sposób elegancki, bez odcisków palców na powierzchni. Chyba że poznamy kulisy ich powstania, wtedy tracą blask. Guibert kulisy zna i za pieniądze chętnie ujawnia, w latach 1977–1985 jest krytykiem paryskiego dziennika „Le Monde”, publikuje zbiory esejów o fotografii, ale też opowiadania i powieści, w trwającym 36 lat życiu – 25 tytułów. We wszystkim, co pisze i robi, jest szczery w stopniu, na jaki odbiorców nikt nie przygotował.

„L’Image fantom” (Obraz widmo) to cieniutka książka, 63 mikroeseje o fotografii, teksty autobiograficzne, intymne, odpowiedź na „Światło obrazu” Rolanda Barthesa – guru intelektualistów lewobrzeżnego Paryża. Guibert opisuje, jak szybko traci zainteresowanie głównymi bohaterami zdjęć z uroczystości rodzinnych, świadków wydarzeń pyta o ludzi na drugim planie i tych wychodzących z kadru, skąd się wzięli, co zrobili, czy ktoś zna ich ciąg dalszy. Jego zdaniem najlepszym fotografem wśród pisarzy jest Goethe. Oczywiście Goethe żadnego zdjęcia aparatem nie zrobił, tworzył natomiast fenomenalnie wykadrowane teksty, zwłaszcza dzienniki z podróży.

Hervé Guibert, żeby pisać, musiał fotografować

Na koszt redakcji Guibert podróżuje po Europie A i B, przedzielonych żelazną kurtyną. Na dworcu autobusowym w Krakowie wzrokiem ściąga dwoje staruszków chyba na coś oczekujących. Owinięci burymi łachami, oparci o poręcz schodów, śpią jak dzieci. Przyjaciel pyta: „Po co robisz im zdjęcie, podobnych są już setki”. Hervé tłumaczy: „Żeby pisać, muszę fotografować”.

Dwie najdłuższe historie w książce są o portretach, które nie wyszły, w roli głównej rodzice autora, rezydenci La Rochelle nad Zatoką Biskajską, hardcorowa klasa średnia – konserwatywny gust i poglądy, obsesja fizycznego nieskalania, dzieci ma się po to, żeby je wypucować. Mama, nauczycielka, ale już jakiś czas zawodowo nieaktywna, zgadza się pozować do portretu innego niż te, które robi jej na wyłączność mąż. Tym razem nie musi podkreślać podobieństwa do gwiazdy francuskiego kina, Michele Morgan, mokre włosy suszy ręcznikiem i jest gotowa. Po raz pierwszy uśmiecha się nie „pod kamerę”, ma 10 lat mniej. „Fotografowanie to także akt miłości”, pisze Hervé, który źle wkłada film do aparatu, więc cała sesja istnieje wyłącznie w jego pamięci.

(Fot. Getty Images)

Tata, inspektor weterynaryjny w rzeźni, to też fotograf. Amator, ale namiętny, obsesyjny, typ, który łatwo nie odpuszcza. W napisanym przez syna tekście tkwi przed drzwiami do łazienki, przed nosem zatrzasnęła mu je starsza siostra Hervé, a to bardzo niegrzecznie. Teraz tata negocjuje z nią warunki współpracy. Chodzi o to, że córka dojrzewa, jej piersi mają idealny kształt. Ale piękno nigdy nie trwa wiecznie, piersi wkrótce zrobią się pospolite, to być może ostatnia okazja, by ideał zarchiwizować, stąd w lekko rozedrganych dłoniach ojca gotowy do działania aparat. Hervé w tym okresie czyta Edgara Allana Poe i onanizuje się, oglądając kadry z „Satyriconu” Felliniego, Hiram Keller jest jego bogiem. Przyszły krytyk „Le Monde” ma blond loki, oczy wielkie jak jeziora polodowcowe, jest wiotki, eteryczny, przyjaciele dostrzegają podobieństwo do anioła, do niegrzecznych chłopców z filmów Pasoliniego oraz młodszego brata Lucyfera, monoteizm mu nie grozi.

Hervé Guibert był bohaterem wystawy w Berlinie

W lecie 2023 berliński Instytut Sztuki Współczesnej KW pokazał najmniej znany fragment twórczości Hervé – 28 czarno-białe zdjęcia wnętrz opuszczonych na chwilę przez ludzi, ale dobrze widać, że zdążyli je sobie podporządkować, zapanowali nad przestrzenią. „Chambre de Mathiueu” (Pokój Mateusza): przykryta prześcieradłem kozetka podsunięta pod ścianę, nad nią portret kogoś, kto od dawna nie żyje, jeżeli w ogóle był kiedyś na świecie, do tego silne słoneczne światło oraz cień jak w ekspresjonistycznym filmie. „Lecture” z 1981 roku: otwarta książka na parapecie okna, widok na drzewo, wiosna lub lato, bo liści jest mnóstwo, zieleń dobrze robi na oczy, pozwala im odpocząć. „La bibliothèque” z 1986 należy do kogoś, kto czyta, fotografuje i meble kupuje w Ikei. Pierwszy regał z lewej, środkowa półka: o grzbiety książek opiera się sześć pocztówek z autoportretami Rembrandta. Hervé napisał o nich esej w „L’Image fantom”, czyli to jego, daje nam jakąś część siebie. Zdjęcia z wystawy „This and More” utrwalają dowody na obecność człowieka, także ślady zapachowe: pognieciona pościel, wyjściowa marynarka na oparciu krzesła, butelka perfum Guerlain na brzegu umywalki. Konwencjonalnych portretów brak, chociaż twarz autora trochę widać – raz rozmywa się w lustrze łazienki, chyba hotelowej, raz w szkle obrazka na ścianie, sądząc po passe-partout, to pewnie zdjęcie. Kuratorzy wystawy sugerują, że mit Guiberta jest zdeformowany, za bardzo koncentruje się na jego otwartości, być może przesadnej, na jego sławnej niedyskrecji, inne „objawy” intymności wykreśla.

Hervé Guibert: przyjaźń i śmierć

Pisarz Edmund White miał okazję przejrzeć się w oczach Hervé. Opisał go jak poeta: hiacyntowy, ciernisty, głos z mgły. Roland Barthes próbował Hervé poderwać, ale nie wyszło, chyba różnica wieku była za duża. Po tym przykrym doświadczeniu pisze pełen żalu i pretensji list: „Znikając tak szybko, zrobiłeś ze mnie uwodziciela”. Guilbert słowo w słowo publikuje ten list w jednej ze swoich książek. Aktorka Gina Lollobrigida rozpoznała siebie w bohaterce opowiadania – w tej, która policzkuje dziennikarza, bo niedostatecznie zachwycił się rozbieranymi zdjęciami gwiazdy. Myślała, że z Hervé są przyjaciółmi, ale chyba jednak nie.

(Fot. Getty Images)

Największym sukcesem Guiberta jest powieść z 1990 roku „À l’ami qui ne m’a pas sauvé la vie” (w Polsce ukazała się w 1993 roku pod tytułem „Przyjacielowi, który nie ocalił mojego życia”, przekład Sylwia Bartkowska) – rzecz ostentacyjnie autobiograficzna.

Narrator jest chory na AIDS, ale wierzy, że będzie jednym z pierwszych, który z tego wyjdzie, Amerykanie już mają szczepionkę, przyjaciel z branży farmaceutycznej obiecuje miejsce w elitarnej grupie testujących, dostanie prawdziwy lek, placebo trafi do gorzej ustawionych. Tylko że to nie taka pandemia jak teraz, nikt nikogo nie pogania, by wynalazł lekarstwo. Szkoda pieniędzy, problem powinien rozwiązać się sam, uczciwych ludzi nie dotyczy, ich sumienie jest czyste jak prześcieradła w dwugwiazdkowym hotelu. We Francji wszyscy wiedzą, że Marine z powieści to aktorka Isabelle Adjani, ktoś życzliwy zdiagnozował u niej AIDS i poszło w miasto, po czym szybko okrążyło kraj i cały świat. Stèphane to oczywiście Daniel Defert, socjolog, partner życiowy filozofa Michela Foucaulta, w fikcji nazywanego Muzilem, cały raban wokół książki na początku jest właśnie z jego powodu. Foucault umiera w 1984 roku po ciężkiej chorobie, o której postanawia nikogo nie informować, jak długo się da, a więc prawie do końca. Oficjalna przyczyna śmierci: rak.

Sześć lat później Guilbert naprawił życiorys przyjaciela. To nie żaden rak, pisze, tylko AIDS. O żeż ty. Kto mu dał prawo ujawnić prawdę? Jak śmie wchodzić w intymność wielkiego człowieka, wygrzebywać z jego szafy skórzane kaptury, pejcze, smycze, kajdanki? Foucault, nawet gdy poznał prawdziwą diagnozę, wciąż wracał do gejowskich saun w San Francisco, pożądanie okaało się silniejsze. Mhm, ale od czego? Od intelektu? Od śmierci? A tak à propos, czy zgon zwalnia ze złożonej pod presją obietnicy?

Hervé Guibert: co mówili o nim pisarze Edouard Louis i Karl Ove Knausgaard

Od Edouarda Louisa po Karla Ove Knausgaarda, niemal wszyscy dobrzy pisarze współcześni z Europy przyznają, że w swoich tekstach są odważniejsi właśnie dzięki Guibertowi, on posunął się tak daleko jako pierwszy. Równolegle z tekstami robił zdjęcia, przeważnie portrety, najwięcej dwóm siwym ciotkom Suzanne i Louisie oraz Thierry’emu Jouno – przez 15 lat podróżowali po świecie, dzielili pokoje w hotelach, których już nie ma. Hervé mówił, że ma szczęście, bo ludzie, których zna, wyglądają jak celebryci. Po premierze „À l’ami qui ne m’a pas sauvé la vie” na rok został ulubionym gejem francuskiej telewizji, w programie „Apostrophes” zapowiedział, że nic więcej już nie napisze, no bo niby kiedy i o czym. Zmarł w grudniu 1991 roku.

Zdążył jeszcze nakręcić trwający 62 minuty film dokumentalny „La Pudeur ou L’impudeur” (Skromność lub nieskromność), epilog „Przyjacielowi, który nie ocalił mojego życia”. Historia Hervé kończy się jak ważna książka, happy end byłby tandetnym kłamstwem.

Piotr Zachara
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Hervé Guibert: Twarzy nie trzeba
Proszę czekać..
Zamknij