Kiedy spadkobiercy Hilmy af Klint, dziś uznawanej za prekursorkę abstrakcji, chcieli przekazać jej spuściznę w 1970 roku sztokholmskiemu Moderna Museet – placówka odmówiła. Rok później Linda Nochlin opublikowała słynny esej „Dlaczego nie było wielkich artystek?”. W jakim punkcie znajdujemy się pół wieku później? Czy historia sztuki otworzyła się na inne i innych? Z okazji Światowego Dnia Sztuki zapraszamy 13 kwietnia na pokaz specjalny filmu „Hilma af Klint. Pionierka abstrakcji” i panel dyskusyjny na temat artystek.
Dziś coraz częściej można wskazać miejsca i wydarzenia, które prezentują dorobek kobiet artystek, odkrywają zapomniane pionierki, badają nieznane biografie twórczyń. By wymienić choćby kilka warszawskich pokazów minionego sezonu: monograficzna prezentacja XIX-wiecznej malarki Anny Bilińskiej w Muzeum Narodowym, Fundacja Arton zgłębiającą m.in. archiwa polskich artystek awangardy czy wystawa o przedwojennych studentkach stołecznej ASP, przygotowana przez obecne studentki tej uczelni – „Kocham w życiu trzy rzeczy: samochód, alkohol i marynarzy…” w galerii Lokal 30. Ale jeszcze 20 lat temu szło to raczej ślamazarnie. Jak zauważa krytyczka i historyczka sztuki, szefowa działu kultury „Vogue Polska”, Anda Rottenberg, tak naprawdę dopiero w XXI wieku zaczęto na większą skalę odkrywać rozmaite artystki w całym świecie: – Wtedy na poważnie zajęto się wreszcie Katarzyną Kobro, Aliną Szapocznikow. Nagle odkryto, że Lee Krasner, która przez całe dziesięciolecia tkwiła w cieniu sławy męża, Jacksona Pollocka, była świetną artystką. Papierkiem lakmusowym tych zmian było biennale w Wenecji.
Znaczące, że rzeźbiarka Louise Bourgeois, którą dzisiaj tak podziwiamy, trafiła na biennale dopiero w wieku 82 lat w 1993 roku. Potem ruszyła m.in. fala artystek z Bliskiego Wschodu, zaczęto odkrywać Iran, Irak, a następnie twórczynie z naszego kręgu kulturowego. – W Wenecji zaczęły się pojawiać, po najdłuższym życiu mężów – ich żony. I to one dostawały nagrody, bo okazywało się, że są wybitnymi artystkami, jak np. włoska rzeźbiarka Marisa Merz – opowiada Rottenberg. – Ten proces przyspieszył dekadę temu i nadal trwa. Co pół roku trafiam gdzieś na nieznaną sobie dotąd artystkę, o której wcześniej nie słyszałam. Wypływają kompletnie zapomniane kobiety, które tworzyły bardzo awangardowe rzeczy w latach 50., 60., 70., 80., a zostały odsunięte ze sceny artystycznej.
Skąd się wzięła Hilma af Klint?
Czy nadal więc musimy rozważać kwestie płci w świecie sztuki i czy rzeczywiście nastąpiła znacząca zmiana w dostrzeganiu kobiet wyznaczających nowe trendy w sztuce, czy wciąż tkwimy w impasie? Jeszcze w 2012 roku nowojorskie Museum of Modern Art odmówiło włączenia dzieł szwedzkiej artystki Hilmy af Klint (1862–1944) do wystawy poświęconej pionierom abstrakcjonizmu. A przecież takie prace Hilma tworzyła już w 1906 roku, przed Wassilym Kandinskim (jego pierwsza abstrakcja pochodzi z 1911 roku). Malowała jak Kazimierz Malewicz, Paul Klee czy Piet Mondrian, zanim ci stworzyli swoje dzieła uznane za przełomowe. Tyle że szwedzka artystka, która stała się sensacją ostatnich lat i o której dokument nakręciła Halina Dyrschka (a w Polsce pokazuje go Fundacja HER Docs), przez większą część życia tworzyła w ukryciu. Podejmowała próby kontaktu ze światem sztuki, zabiegała też m.in. o uwagę Rudolfa Steinera, którego filozofia była jej bliska, ale świat nie był nią zainteresowany, a Steiner wolał współpracować z Kandinskim. Nie znaliśmy jej dorobku, ponieważ była kobietą. Jej artystyczna scheda latami kurzyła się w piwnicy bratanka, któremu zapisała swoje prace z klauzulą, że nie wolno ich rozparcelować i sprzedać, a pokazać można dopiero po 20 latach po jej śmierci. Jedynie dzięki temu jej dorobek przetrwał jako pełny zbiór, uzupełniony o zapiski inspirowane w równym stopniu sztuką, co filozofią i naukami ścisłymi (była zaskakująco dobrze wykształconą córką admirała floty). Dopiero jej monograficzna wystawa w 2013 w Sztokholmie (w tym samym muzeum, które wcześniej pierwotnie odrzuciło jej schedę) zyskała rozgłos. I za sprawą grupy zdeterminowanych kobiet kuratorek rozpoczęła podróż po europejskich galeriach, zakończoną w 2019 roku triumfalnym, obleganym przez tłumy pokazem w Nowym Jorku w Muzeum Guggenheima.
Kuratorki odkrywają
Co było zapalnikiem zmian i sprawiło, że zaczęto dostrzegać kobiecy udział w przemianach artystycznych? – Po pierwsze stało się tak dlatego, że kuratorkami zostały kobiety, a także więcej kobiet zaczęło pisać o sztuce – uważa Anda Rottenberg. – Po drugie, była kolejna fala feminizmu. Siłą rzeczy zaczęła się więc ta archeologia herstorii, która jeszcze długo się nie skończy. Paradygmaty sztuki też się zmieniły. Były artystki, których za życia w ogóle nie postrzegano jako ciekawe, i dopiero młode twórczynie, kuratorki czy krytyczki zaczęły im dawać drugie istnienie, reinterpretować ich twórczość. Taką artystką jest np. Erna Rosenstein, która dopiero po tym, jak ujawnia swoją przeszłość wojenną, i po tym, jak napisały o niej książkę dwie kuratorki, Basia Piwowarska i Dorota Jarecka, nagle zaczęła pełniej funkcjonować w obiegu sztuki, najpierw w Polsce, potem w świecie.
Mając przed oczyma cieszącą się celebrycką sławą Marinę Abramović, której ekstremalne performance’y zyskały powszechne uznanie, można ulec złudzeniu, że buntowniczki sztuki wywalczyły już należne im miejsce. Tymczasem jednak wiele z nich nie dożyło dni chwały. Sama Abramović latami dopominała się o status artystycznej gwiazdy, a jej głośny performance w MoM-ie i dokumentujący go film „Artystka obecna”, który zrobił z niej ikonę popkultury, wszedł do kin dopiero dekadę temu. Był zaledwie znakiem tego, że w patriarchalnej strukturze świata sztuki powoli coś się zaczyna zmieniać.
Wielka artystka czy dziwaczka
– Coś drgnęło w tym skostniałym systemie, coraz więcej jest wystaw kobiet, ale z całą pewnością nadal jeszcze jest mnóstwo do zrobienia. Ciągle artystka musi mieć bardzo mocną pozycję, żeby ludzie się zainteresowali i chcieli np. kupić jej dzieła do swoich kolekcji – mówi Agnieszka Rayzacher z galerii Lokal 30, w której zajmuje się m.in. promowaniem zapomnianych twórczyń i wystawami poruszającymi kobiece wątki. Uważa, że jeśli chodzi o wyraziste kobiety, to wciąż na wielu polach ciągnie się za nimi odium „wariatki”. Tak jest z artystkami, które z uporem tworzą, próbują się przebić, ale nikt tego nie docenia. Także dla przywołanej wcześniej Hilmy af Klint, kiedy przestała funkcjonować jako portrecistka eleganckiej sztokholmskiej socjety i zajęła się abstrakcyjnymi obrazami tropiącymi podskórne siły wprawiające świat w ruch, nie było już miejsca na salonach. Z konieczności stała się pustelniczką tworzącą w odosobnieniu, przez arystokratyczną rodzinę traktowaną jako zdziwaczała ciotka. I te patriarchalne strategie belle époque nadal funkcjonowały w świecie sztuki po II wojnie światowej.
– Artystki często nie miały takiej mocy sprawczej i takiego zaufania męskich arbitrów, by przekonać do siebie świat, zwłaszcza jeśli chodzi o twórczość mniej typową, tak było np. z rzeźbiarką Barbarą Levittoux-Świderską – stwierdza Rayzacher. – Obserwuję też taką sytuację z Alicją i Bożeną Wahl, których twórczość niedawno przypominałam. Były ekscentryczne, odważne, przyciągały uwagę swoją biografią sióstr bliźniaczek, charyzmą i seksapilem. Niestety, po latach ludzie zapominają, co tworzyły, pozostaje jedynie wspomnienie anegdot i sensacyjek. Bo bardzo często u kobiet ich ekscentryczność czy oryginalność jest uważana za szaleństwo, a determinacja i walka o swoją twórczość za histerię. Mężczyznom zdarza się to bardzo rzadko. Mężczyzna, wiadomo – maluje, tworzy, bryluje, więc znaczy, że poświęca się sztuce, a kobieta, robiąc to samo, jest albo świrnięta, albo egoistyczna, albo niezrównoważona. To ciągle odróżnia naszą percepcję artystek kobiet od artystów mężczyzn i staje na przeszkodzie, by sprawiedliwie ocenić ich prekursorstwo i wkład w historię sztuki.
Dlatego wciąż warto uprawiać „pracę z pamięcią” i stawiać niewygodne pytania. Dlaczego w kolekcjach muzeów jest mniej prac artystek? Dlaczego mają mniej wystaw indywidualnych? A co z innymi wykluczonymi? Czy świat sztuki zachodniej przestał być biały i męski? I jak to wygląda z polskiej perspektywy? Te pytania zadamy 13 kwietnia podczas dyskusji „Dlaczego wciąż pytamy, gdzie są wielkie artystki?”, która towarzyszyć będzie pokazowi dokumentu „Hilma af Klint. Pionierka abstrakcji” w reżyserii Haliny Dyrschki.
13 kwietnia o godz. 19 w kinie Luna w Warszawie odbędą się pokaz specjalny filmu „Hilma af Klint. Pionierka abstrakcji” i panel dyskusyjny pt. „Dlaczego wciąż pytamy, gdzie są wielkie artystki?”. W rozmowie oprócz wspomnianych już ekspertek, Andy Rottenberg i Agnieszki Rayzacher, udział wezmą także: Agata Cieślak, współtwórczyni zainicjowanego przez Katarzynę Kozyrę archiwum artystek z Europy Środkowo-Wschodniej „Secondary Archive”, oraz Agata Słowak, artystka młodego pokolenia, której prace były pokazywane m.in. na wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie „Kto napisze historię łez”. Spotkanie będzie moderować Anna Sańczuk.
Na wydarzenie pod patronatem „Vogue Polska” zaprasza Fundacja HER Docs z okazji Światowego Dnia Sztuki, który w 2022 roku przypada 15 kwietnia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.