Znaleziono 0 artykułów
03.12.2020

Historia jednego zdjęcia: Julianne Moore w 1994 roku

03.12.2020
(Fot. Getty Images)

Jedna z najpiękniejszych aktorek w Hollywood świętuje dziś 61. urodziny. Pierwsze role w operach mydlanych dostawała w połowie lat 80., a przełomem w karierze była rola w „Na skróty” Roberta Altmana z 1993 roku. Od tego czasu Julianne Moore specjalizuje się w rolach kobiet poszukujących, skomplikowanych, trochę złamanych.

Srebrzysta sukienka, płomienne włosy, okulary kujonki. Julianne Moore tańczy na parkiecie w blasku dyskotekowej kuli. Kłębią się w niej doświadczenia dojrzałości, lekka melancholia, niespełnione pragnienia. Jeden z ostatnich ważnych filmów z udziałem aktorki – „Gloria Bell” w reżyserii Sebastiána Lelio z 2018 roku – opowiada o kobiecie, która przeżywa drugą młodość. Zgodnie z hollywoodzkimi standardami 60-letnia Moore powinna już grać wyłącznie babcie, ale wymyka się schematom. Może to te włosy, które rozświetlają ekran. Chociaż w „The Glorias” Julii Taymor o Glorii Steinem przefarbowano ją na płowy blond kojarzący się z jedną z najważniejszych feministek. Bez rudej burzy włosów Moore wciąż hipnotyzuje. Może to aura kobiety spełnionej, którą wokół siebie roztacza. Ale nie tylko, bo przecież w „Samotnym mężczyźnie” Toma Forda gra głęboko nieszczęśliwą, zakochaną bez wzajemności, starzejącą się piękność. A może nienaganny styl, właściwy tylko osobom, które mają poukładane życie. To dlaczego najbardziej przejmująca Julianne była w oscarowej roli chorej na Alzheimera profesorki w „Motyl. Still Alice”? To właśnie nieuchwytna tajemnica czyni z Moore gwiazdę, która nie musi pchać się na afisz, żeby dostawać kolejne role.

Może sekretem aktorki jest to, że zaczęła przygodę z Hollywood stosunkowo późno. Urodziła się w bazie Fort Bragg, bo jej tata był sędzią wojskowym. Nazywała się Julie Smith – imię i nazwisko zmieniła potem na potrzeby filmu. Marzyła, żeby zostać lekarką. Do szkoły chodziła we Frankfurcie, bo tam wtedy stacjonował ojciec. Po maturze poleciała do Bostonu. Studiowała i pracowała w barze Up and Up Lounge. Wypatrzył ją agent. Jako dwudziestolatka grywała w telenowelach, dopiero w połowie lat 90. odkryto ją dla kina. Nie stanęła przed kamerą jako nieopierzona nastolatka, którą łatwo wtłoczyć w ramy. Widzowie poznali ją jako artystkę świadomą. Ze zdjęcia z 1994 roku z rozdania IFP/West Independent Spirit Awards spogląda kobieta, a nie dziewczyna. Ubrana po męsku, z prostą fryzurą i lekkim makijażem. Wygląda, jakby wiedziała, czego chce.

W jej filmografii właściwie nie ma pomyłek. Wiele obrazów z jej udziałem – „The Big Lebowski”, „Boogie Nights”, „Magnolia” – ma status kultowych, jeszcze więcej trafiło do feministycznego kanonu – „Godziny” o Virginii Woolf, „Daleko od nieba” o przekraczaniu tabu w latach 50. XX wieku, „Wszystko w porządku” o szczęśliwym związku dwóch kobiet. – Mama zawsze mówiła mi, że do szczęścia potrzebujemy miłości i pracy. To się sprawdziło – mówiła niedawno Moore w wywiadzie dla „Harper’s Bazaar”. Zdarza jej się łączyć dwie sfery. Wraz z mężem Bartem Freundlichem, z którym jest od ćwierćwiecza i z którym wychowała dwójkę dzieci: dwudziestolatka i nastolatkę, nakręciła w minionym roku „Tuż po weselu” o kobiecie takiej jak ona – dojrzałej, poukładanej, zamożnej, wcale nie tak bardzo skomplikowanej. – Ta łatka przylgnęła do mnie 20 lat temu. Chyba ktoś wpisał nawet „trudne role” na moją stronę w Wikipedii. Właśnie tak Hollywood szufladkuje aktorów – mówiła w wywiadzie dla „Flaunt”.

 

Anna Konieczyńska
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Historia jednego zdjęcia: Julianne Moore w 1994 roku
Proszę czekać..
Zamknij