Do Hugh Granta przylgnęła niejedna łatka. Gdy zyskał sławę dzięki komedii romantycznej „Cztery wesela i pogrzeb” z 1994 roku, z dnia na dzień stał się amantem. Później zarzucano mu mizantropię, bo nie znosi dziennikarzy, narcyzm, bo odmawia kolejnych podobnych ról, snobizm, bo, no cóż, ucieleśnia ideał angielskiego dżentelmena. Kim naprawdę jest gwiazdor, który 9 września 2024 roku świętuje 64. urodziny?
Hugh Grant nigdy nie wygląda na zadowolonego. W każdym razie nie do końca. Nawet wtedy, gdy uśmiech rozjaśnia twarz hollywoodzkiej supergwiazdy Anny Scott (Julia Roberts) z komedii romantycznej „Notting Hill”, gdy grany przez angielskiego aktora Will wyznaje jej miłość. Nawet wtedy, gdy całuje w strugach deszczu Carrie (Andie MacDowell), za którą filmowy Charles ganiał przez cały czas trwania „Czterech wesel i pogrzebu”. Nawet wtedy, gdy jako premier Wielkiej Brytanii tanecznym krokiem przemierza 10 Downing Street w „To właśnie miłość”. – Wstydziłem się samego siebie po tej scenie – wspominał aktor.
Sarkastyczny cynik
Król komedii romantycznych przełomu lat 90. i 2000. („Cztery wesela i pogrzeb” uczyniły go gwiazdorem w 1994 roku, ugruntował sławę „Notting Hill” z 1999 roku, a za czasów „To właśnie miłość” w 2003 roku próbował już od Hollywood uciec) w końcu się na tym gatunku wyłożył. Złoty okres zakończył się wraz z filmem „Słyszeliście o Morganach?”, gdzie Grant partnerował Sarah Jessice Parker. Ale pogrzebanie wizerunku słodkiego chłopaczka z wyższych sfer aktor planował od dawna. Tak naprawdę nigdy nie chciał znaleźć się na ekranie, a co dopiero w roli dobrodusznego, neurotycznego, roztargnionego wiecznego kawalera. Grant do znudzenia powtarzał w wywiadach, że nic go z Charlesem z „Czterech wesel i pogrzebu” nie łączy – to film o jego scenarzyście (a później reżyserze „To właśnie miłość”), Richardzie Curtisie, a nie o odtwórcy głównej roli. Grant nigdy nie uważał się za uroczego romantyka. Wręcz przeciwnie, jego cynizm równać się może tylko sarkastycznemu, zdystansowanemu podejściu do życia reprezentowanemu czy to przez niektórych bohaterów Jane Austen, czy też przez wykreowanych przez Petera Morgana w „The Crown” członków brytyjskiej rodziny królewskiej.
Granta łączą zresztą z dworem więzy krwi. W każdym razie należy do wysoko urodzonych potomków starych angielskich rodów. Aktor przyszedł na świat 9 września 1960 roku jako drugi syn Fynvoli Susan MacLean i kapitana Jamesa Murraya Granta. Wśród jego przodków znajdziemy licznych arystokratów, dowódców, przedsiębiorców – jednym słowem: przedstawicieli elit. Grant twierdził jednak w wywiadach, że gdy był dzieckiem, jego rodziców nie można było zaliczyć do grona ludzi zamożnych. Mama uczyła łaciny, francuskiego i muzyki w szkołach, ojciec po zakończeniu kariery oficera prowadził firmę z dywanami. Starszy brat Granta, Jamie, wybrał pewną pracę – został finansistą w Nowym Jorku. Hugh zdobywał wykształcenie dzięki licznym stypendiom. W prestiżowych szkołach wyróżniał się zarówno zacięciem do przedmiotów humanistycznych, jak i osiągnięciami sportowymi – grał w rugby, krykieta i piłkę nożną. Gdy udało mu się zdobyć prestiżowe dofinansowanie, podjął studia z literatury angielskiej na Oksfordzie, gdzie należał do najlepszych na roku. Nie wiązał przyszłości z aktorstwem. Gdyby nie brak oferty stypendialnej, zapewne zrobiłby doktorat z historii sztuki.
Pokusy komedii romantycznej
Okazało się jednak, że dzięki talentowi scenicznemu Grant może nieźle zarobić (choć równocześnie imał się tak różnych prac, jak korepetytor, scenarzysta skeczy telewizyjnych czy gospodarz boiska). Zaczęło się od studenckiego teatru na Oksfordzie, na uniwersytecie zagrał też w debiutanckim filmie „Uprzywilejowany” (1982) o… grupce studentów Oksfordu marzących o karierze aktorskiej. W pierwszej połowie lat 80. Granta bawiło tworzenie trupy komediowej The Jockeys of Norfolk. W międzyczasie zdobywał niewielkie rólki w telewizji, żeby się utrzymać. Wszystko zmieniło się w 1987 roku, gdy James Ivory obsadził go w romansie „Maurycy” na podstawie powieści E.M. Forstera. Queerowa miłość podbiła serca weneckiego jury, a niespełna trzydziestoletni Grant zdobył Puchar Volpiego dla najlepszego aktora. Reżyserzy komedii romantycznych dostrzegli w aktorze potencjał. Tęskne spojrzenie ciemnych oczu, orli nos, włosy w nieładzie – Grant miał stać się mężczyzną nowego pokolenia. Podczas gdy wkrótce Hollywood podbijać mieli pewni siebie przystojniacy – Brad Pitt, George Clooney, Johnny Depp – Hugh wydawał się inny. Nawet jego imię, wypowiadane po cichu, brzmiało lekko, marzycielsko, subtelnie. Kobiety pragnęły oglądać na ekranie chłopaków, do których mogą bezpiecznie wzdychać. Chłopaków odrobinę nieogarniętych, niezagrażających, wrażliwców. Po „Maurycym” Grant mógłby natychmiast wypełnić lukę na rynku amantów. Zamiast tego wolał skłonić się ku kinu autorskiemu, które miało go pociągać aż do dziś. Zanim stał się Charlesem, zagrał w mrocznych „Gorzkich godach” Romana Polańskiego (1992), wcielił się w Fryderyka Chopina w „Improwizacji”, ponownie spotkał się z Ivorym na planie „Okruchów dnia”. Kostium angielskiego dżentelmena z innej epoki leżał na nim jak ulał, co udowodnił potem także w „Rozważnej i romantycznej” (1995) u boku Emmy Thompson. Fani blockbusterów mieli go jednak zapamiętać z „Czterech wesel i pogrzebu” – najbardziej wówczas kasowego brytyjskiego filmu w historii, który zarobił niemal 250 mln dolarów. Grant dostał Złoty Glob i nagrodę BAFTA. Od tej pory na przemian uciekał od poprawiających nastrój filmów, grając w ambitnych produkcjach typu „Czas przemian” (1995), i odcinał kupony od sukcesu „Wesel”.
Wydaje się, że różne aspekty swojej osobowości Grant najlepiej wyraził rolą Daniela Cleavera. Mizogin, mobber i związkofob z „Dziennika Bridget Jones” pojawił się w jego życiu w 2001 roku. Obdarzony an(g)ielskim wyglądem jak Charles z „Czterech wesel i pogrzebu”, czarnym charakterem rozsadzał ramy komedii romantycznej. Choć wiadomo było od początku, że tytułowa bohaterka musi wybrać nie wrednego Cleavera, a szlachetnego Marka Darcy’ego, większość widzek, wbrew Bridget i wbrew sobie, kochała się w oczywiście w tym toksycznym mężczyźnie. Grant tworząc wielowymiarową kreację, świetnie się bawił. I zrozumiał, jak dalej pokierować karierą. W podobną postać wcielił się w „Był sobie chłopiec” (2002) – Will, Piotruś Pan po trzydziestce, przypominał Granta – odrobinę zniszczonego życiem, już bez nonszalanckiej fryzury, z kilkoma zmarszczkami.
Wieczny chłopiec dojrzewa
Powolna zmiana wizerunku zbiegła się u Granta w czasie z końcem wieloletniego związku z Elizabeth Hurley. Parę fani pamiętają do dzisiaj – głównie za sprawą czarnej sukienki Versace, którą aktorka założyła na premierę „Czterech wesel i pogrzebu”. W 1995 roku Grant niemal stracił wszystko, gdy w Los Angeles aresztowano go za uprawianie seksu oralnego z pracownicą seksualną Divine Brown. I Liz, i fanki, i reżyserzy szybko mu wybaczyli – uwiedzeni jego urokiem (i potencjałem sprzedażowym). Po porażce „Słyszeliście o Morganach?” z 2009 roku Grant podjął ostateczną decyzję o porzuceniu komedii romantycznych. Tak zaczęła się najlepsza epoka jego kariery. Raz przebudzony, Daniel Cleaver nie chciał już iść spać. Po kilku nieudanych projektach na czele z „Atlasem chmur” sióstr Wachowskich (2012) Grant znalazł swoją nową niszę – autoironiczne kreacje bazujące na przełamaniu wizerunku sprzed lat. Jako bufon, dziwak, narcyz zaprezentował się w „Paddingtonie 2”, „Boskiej Florence” i „Wonce”. Balansuje na cienkiej granicy – nie przeobraża się w karykaturę samego siebie, lecz z wdziękiem z siebie śmieje. O krok dalej poszedł w produkcjach telewizyjnych – w „Od nowa” (2020) z Nicole Kidman wcielił się w mordercę, w „Skandalu w angielskim stylu” (2018) w Jeremy’ego Thorpe’a, lidera brytyjskiej Partii Liberalnej, usiłującego zabić dawnego kochanka.
W przyszłym roku na fanów starego i nowego Granta czeka nie lada gratka – powróci bowiem do roli Daniela Cleavera w czwartej odsłonie losów Bridget Jones, „Bridget Jones: Szalejąc za facetem”. Krytycy, którzy w latach 90. i 2000. zarzucali mu, że gra jedną miną, już dawno przekonali się, że ta jedna mina zyskuje wiele odcieni. Kiedyś Grant wyrażał nią zagubienie nierozważnego romantyka, dziś – rozczarowanie, a nawet zgorzknienie dojrzałego mężczyzny. Ale ci, którzy w tym nowszym wcieleniu dopatrują się prawdziwego Granta, tak jak kiedyś widzieli w nim Charlesa, też się rozczarują. Grant wymyka się schematom – teraz dawny amant i niedawny cynik spełnia się przede wszystkim jako ojciec rodziny. W 2018 roku poślubił szwedzką producentkę telewizyjną Annę Elisabet Eberstein, matkę jego trójki dzieci (pozostałą dwójkę wychowuje ich matka, była partnerka Granta, Tinglan Hong).
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.