Coś znajomego zaprawić niepokojem to przepis na horror. W „Kodzie zła” z Nicolasem Cage’em słychać trzask rzutnika do slajdów i widać polaroidy z rodzinnego albumu. To kino w stylu kultowych filmów gatunku: „Milczenia owiec”, „Siedem”, „Psychozy” czy „To”.
Czasem przyjeżdża się w jakieś miejsce i zaczyna fantazjować o horrorze. Wizję uruchamia napotkana znienacka w lesie posprejowana ruina, opuszczona popegeerowska wieś, topola rozłupana piorunem. Są jak gotowe lokacje, które narzucają potencjał grozy. Choć nic nie wiesz o tutejszych mieszkańcach, czujesz, że miejsca mówią więcej, niż sami chcieliby przyznać. Mury szepczą o tajemnicy z przeszłości, którą wszyscy znają, ale z jakiegoś powodu nie chcą o niej opowiadać.
Przeszywająca do szpiku twórczość rozwija się zwłaszcza latem. Mieliśmy odpoczywać, aż tu nagle… Wyłącza się prąd, gdy siedzimy w górskiej chacie. Czy to gałąź puka w szybę? Przy drodze stoi dziecko o dziwnym wyrazie twarzy. Koniec relaksu – zostaje rozbity niepokojem. A może właśnie tak działa odprężenie, że gwałtowanie wyrzucamy z siebie obawy? Podświadomość chce: widzieć ogniki wabiące do sceny zbrodni, słyszeć jęki w nieczynnym tunelu kolejowym, czuć siarkę wydobywającą się ze szpary w ziemi. Podsuwa scenariusze, przy których włos się jeży tam, gdzie nie zdążyliśmy go wydepilować. Przecież to nie przypadek, tylko znaki: moneta na torach, zamazane zdjęcie, kość, co wygląda na ludzką.
Wtedy zjawiamy się my, spiskowcy wyobraźni. Widzimy serię artykułów w lokalnej prasie. Nikt prócz nas nie zwraca uwagi, że wszystko składa się w całość – niewytłumaczalne zaginięcia, niewyjaśnione zbrodnie, urwany trop. Najlepiej, żeby łączył je trudny do rozszyfrowania schemat. Przyda się Biblia, właśnie dlatego wkładają ją w hotelu do szuflady. Kartkuj! Pij dużo kawy. Bezsenna noc naprowadzi na mrożący krew cytat. Już wiesz: u zarania sprawy stoi jakiś mroczny satanistyczny rytuał. Sprawcę wyobraź sobie, krzyżując wszystko, czego się w życiu boisz. Niech nie zabija ot tak, lecz ma jakiś chory powód. Ofiary? Najlepiej młode kobiety, dziewczynki, dzieci. Potrzebny będzie detektyw, policjant, w najgorszym razie dziennikarz. Ujawni nie tylko to, co dotyczy sprawy, lecz bezmiar ludzkiego okropieństwa. Masz to! Seria książek, odcinki serialu? Bierz i licz tantiemy. Miejsce ci je daje.
Horror „Kod zła” z rolą Nicolasa Cage’a to jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów lata 2024 roku. Zapowiadał go przerażający zwiastun
Jeśli film „Kod zła” miałby mieć taką przestrzeń, która go zainspirowała, byłoby nią Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Daleko od reszty świata. Jesteś skazany na tych, co żyją z tobą w jednych ścianach. Podmiejskie domy obłożone martwą ciszą, zabarykadowane anonimowym trawnikiem. Przed jedną z takich rodzinnych twierdz staje agentka FBI, mianowana śledczą ze względu na telepatyczne diagnozy, trafne w połowie przypadków. Nie jest nieomylna ani doświadczona, jednak z braku lepszych kandydatów trafia do zespołu szukać sprawcy zbiorowych morderstw. Domy na osiedlach wszystkie takie same, a mimo to ona od razu wie, gdzie szukać. Pada strzał. Czy taką scenę wyobraził sobie turysta, będąc tu na wczasach?
Reżyser, scenarzysta i aktor stojący za tym filmem ma szlachetny rodowód horroru. Osgood Perkins to syn Anthony’ego Perkinsa, odtwórcy roli Normana Batesa w „Psychozie”. W sequelu wystąpił jako dwunastolatek, grając młodszą wersję postaci, w którą wcielał się jego ojciec. W „Legalnej blondynce” był pamiętnym dziwakiem imieniem Dorky David, jedynym studentem Harvardu, z którym zaprzyjaźnia się główna bohaterka. Wciąż okazjonalnie grywa w filmach. Spełnia się jako reżyser horrorów: „Zło we mnie”, „Małgosia i Jaś”, „I Am the Pretty Thing That Lives in the House”. Powraca w nich motyw domu, zakneblowanego milczeniem i zdecydowanie zbyt dużego dla osoby, która go zajmuje. Pusty, a zarazem zagracony, własny, lecz dla każdego jednakowy. To, oczywiście, kolejne wcielenie budowli z Hitchcocka. „Psychoza” była przełomem z wielu powodów. Amerykańskie społeczeństwo lat 50. odkryło w rodzinach nuklearnych frustracje i napięcia, które oderwane od struktur społecznych miały scenę tylko dla siebie. „Psychoza” przeniosła horror do domu. Już nie mieliśmy się bać: „Ciemnych przejść / Późnych pór / Zakamarków, schodów, wind / Baru »Park« / Końca tras / Brudnych ulic, gdzie jest mrok” – jak śpiewał zespół Klaus Mittfoch w „Strzeż się tych miejsc”. Teraz baliśmy się swoich bliskich i samych siebie.
Dom z „Kodu zła” powtarza freudowską architekturę „Psychozy”: parter to świadome ego, którym ze strychu kieruje surowe superego, w piwnicy kryje się najgłębiej wyparte id. Potwierdza to w dialogu filmu Hitchcocka Norman Bates: „Myślę, że wszyscy jesteśmy zamknięci w swoich prywatnych pułapkach i nikt z nas nie może się wydostać. Drapiemy i drapiemy, ale tylko w powietrzu, tylko siebie nawzajem, a mimo to nie ruszamy się ani na centymetr”.
„Kod zła” otwiera różne domy, wszystkie do siebie podobne. Morderca stoi na zewnątrz, działa rękami głowy rodziny. Lęk przed patriarchalną przemocą, jej autodestrukcją zostaje ujęty w zjawisko paranormalne. Narzędziami okultysty stają się lalki. Dziewczynką była też kiedyś agentka FBI. Przez rodziny w śledztwie dociera do własnej. Wchodzi w buty tego, co zdaje jej się najbardziej obce. Wraca do przeszłości, trwającej wciąż w spiętrzonych pod ścianami przedmiotach. Matka, która ma chronić dziecko, okazuje się zagrożeniem. Wszystko to układa się w nieco zbyt łatwą całość. Napięcie jest potężne, narasta przez cały seans, jednak trochę rozprasza się w finale. Zaletą jest to, że podróżujemy razem z bohaterką. Zostajemy zepchnięci do podziemi i tam wychodzi z nas to, co staraliśmy się ukrywać. Jesteśmy gorsi, niż chcieliśmy być. Sprawca szuka sobie następcy.
Może delikatny cień rozczarowania wynika stąd, że dawno nie było tak wyhajpowanej premiery jak „Kod zła”. Zapowiadano powrót dawnych strachów, a więc złego, granego przez Nicolasa Cage’a, nie pokazano w zwiastunie filmu. Nareszcie promocja filmu podsyciła ciekawość, nie sprzedając intrygi. Co więcej, przerażający zwiastun leciał tylko w kinach, a dopiero w ostatnich tygodniach przed premierą wszedł do internetu. Podano w nim numer telefonu, na którym miała być nagrana automatyczna sekretarka z głosem tytułowej postaci. „Longlegs” – jej nazwa i oryginalny tytuł filmu – oznacza między innymi gotowość do szybkiej ucieczki. Jeśli masz ją w nogach, idź do kina.
Horror „Kod zła” doskonale oddaje mroczną atmosferę klasyków gatunku: „Milczenia owiec”, „Siedem” czy „To”. Nicolas Cage jeszcze nie miał takiej roli
Reżyser „Kodu zła” Osgood Perkins wyobraził sobie szalonego klauna rodem z „To” Stephena Kinga, dziwnego dorosłego, który przychodzi do dziecka w urodziny. Nikt poza nim go nie widzi. Wkracza do umysłu ojca dziewczynki, narzuca mu swoją okrutną wolę. Służy siłom zła. Zostawia listy. Zwłoki są językiem, którym się porozumiewa. Układa je we wzór, który coś znaczy. Metodycznie zostawia ślady z nadzieją, że ktoś je znajdzie. Najlepiej osoba niedoświadczona albo nieudolna, mająca się za taką o dobrej woli. To ona staje się właściwym celem seryjnego mordercy. Nad nią chce zapanować, dowodząc, że nie ma takiego dobra, jakie dałoby się ocalić.
Motywy z „Milczenia owiec”, „Siedem” zostają w „Kodzie zła” twórczo przetworzone. Postać agentki FBI Lee Harker (Maika Monroe, która dekadę wcześniej, jeszcze jako nastolatka, zagrała główną rolę w innym świetnym horrorze „Coś za mną chodzi”) jest ulepiona na kształt tych granych przez Jodie Foster czy Brada Pitta. Przypomnijmy sobie: zbliżając się do morderców granych przez Anthony’ego Hopkinsa czy Kevina Spacey’ego – zostali zarażeni złem. Nie byli już tacy sami. „Kod zła” Perkinsa korzysta z podobnej mechaniki, puszczając oko do widza. Tutaj agentka FBI Lee Harker zostaje przydzielona do sprawy, ale od początku wydaje się niepokojąca, jakby to ona była sprawczynią zbrodni, na których tropie się znajduje. Niebywała zdolność gromadzenia ogromnej liczby szczegółów i widzenia w nich prawidłowości oraz hiperkoncentracja czynią z niej oddaną śledczą, która zaśnie ze zmęczenia po wykonaniu zadania od razu tam, gdzie pracowała. Zaciśnięte, wygięte usta, ślisko obwiedzione szminką, cienkie, nastroszone włosy złapane w kucyk, przebijające spod grzywki czarne krechy brwi – jej charakterystyczny wygląd zapamiętuje się bardziej niż oblicze potwora. O czym myśli Lee Harker, jest nieodgadnione. Film pokazuje nam maniaczkę skupioną wyłącznie na zadaniu. Pozbawioną życia prywatnego poza relacją z matką. Skąd się bierze ta zapiekłość? Nie dałoby się tak wyszkolić urzędniczki do metodycznego zbierania dowodów. Trzeba mieć to w sobie. Lee nie zwraca uwagi na nic poza śledztwem, niczego się nie brzydzi, nie zna lęku. Jest medium.
Podczas seansu można zostać zahipnotyzowanym jak na dawnych horrorach czy thrillerach. Czuć, że osoba na ekranie naprawdę się boi i to się przekłada na widownię. Aktorka spotkała ucharakteryzowanego Nicolasa Cage’a dopiero na planie w ich wspólnej scenie. Mikrofon nagrywał jej przyspieszone bicie serca, którego potem użyto w ścieżce dźwiękowej. Działa, skoro też boję się postaci Longlegsa, gdy widzę ją po raz pierwszy. Potem jego dłuższe ujęcia sprawiają, że pod groteskowym make-upem szukam dobrze znanej twarzy, demonicznego śmiechu aktora. Moment rozpoznania daje ulgę i błysk humoru. Jak w scenie obławy, na którą potwór czeka spokojnie na położonym na bezdrożach przystanku autobusowym. Przesadna maniera aktora jest wykorzystana z humorem. Nie słuchamy całego „Happy Birthday” w jego wykonaniu, bo na nagraniu w telewizorze z wypukłym kineskopem śpiewał przez 25 minut.
Kariera Nicolasa Cage’a przeżywa renesans. Ledwo co widzieliśmy go w świetnym „Dream Scenario”, a zaraz ujrzymy w znakomitym „Surferze”, gdzie przeżywa malownicze tortury na plaży. Takiej postaci jak Longlegs nie miał jeszcze w repertuarze.
Film „Kod zła” to kino zachwycające stylem
Coś znajomego zaprawić niepokojem to przepis na horror. Reżyser Osgood Perkins powtarza w „Kodzie zła” zgrane chwyty w trybie proceduralnym, ale nadrabia stylem. Gdy tylko postaci znajdują się w swoich domach, zostają nimi przytłoczone, kręcone, jakby zmniejszały się pod wpływem przestrzeni. Symbolika kolorów jest prosta: biały śnieg, biały dom, biały pan, biała twarz, białe włosy – krwawy dramat kończący niewinność. Dziewczynka, do której przychodzi potwór, ma 9. lub 10. urodziny, niebawem dostanie pierwszą miesiączkę.
Ważną rolę w tym niezwykle wystylizowanym filmie odgrywają elementy retro, analogowe nośniki, jak na przykład slajd o zaokrąglonych brzegach, odsyłający do przytulnej, trzeszczącej technologii rodem z rodzinnego archiwum. Litery jak ze starych monitorów odwołują się do stylu lat 70. Napisane tym krojem pisma motto pochodzi z piosenki T. Rex „Get it on”, której refren brzmiał w „Billym Elliocie”, ale widać, nie wsłuchaliśmy się w słowa mówiące o mrocznym pożądaniu słodko-brudnej dziewczyny.
Widzieliśmy już różne kody: prócz „Kodu da Vinci” z Tomem Hanksem, „Kodu nieznanego” z Juliette Binoche czy „Kodu nieśmiertelności” z Jakiem Gyllenhaalem były „Kod milczenia” z Chuckiem Norrisem, „Kod Merkury” z Bruce’em Willisem czy „Kod dostępu” z Johnem Travoltą. Nicolas Cage też zagrał w filmie „Kod 211”, zresztą całkiem nieudanym. Kod kojarzy się z zagadką wymagającą wyrafinowanego rozwiązania. Zaskakująco często jednak układ cyfr okazuje się brzmieć: 1234. „Kod zła” składa się ze znanych kombinacji, które Osgood Perkins wstukuje z łatwością. Film jest wyjątkowy na tle współczesnych horrorów, bo innym twórcom kody trudno zapamiętać.
Premiera kinowa horroru „Kod zła” w Polsce: 12 lipca 2024 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.