Od prawie 150 lat wiedeński hotel Sacher uosabia to, co w stolicy Austrii najlepsze – gościnność, doskonałą kuchnię i kosmopolitycznego ducha. A wszystko zaczęło się od tortu upieczonego przez 16-letniego cukiernika.
Na zrobienie pierwszego wrażenia mamy podobno zaledwie krótką chwilę. W przypadku wiedeńskiego grandhotelu Sacher to aż nadto: podłogi i ściany lobby wyłożone są wiekowym drewnem, pod stopami wzorzysty dywan, wokół meble-antyki oraz dzieła sztuki – rzeźby i obrazy. Wnętrze ocieplają rubinowe tapicerki i tłumiące światło abażury. Przy jednym ze stolików dwóch starszych dżentelmenów nachyliło się ku sobie i omawia coś półszeptem. Na blacie przed nimi leży zakleszczona w drewnianą ramkę gazeta i stoją dwie porcelanowe filiżanki. To na pewno jeszcze hotel czy już salon arystokratycznej willi?
– Zdecydowanie hotel. Choć z tym salonem jest całkiem sporo na rzeczy – przytakuje Sandra Artacker, moja przewodniczka po hotelu Sacher. Nosi klasyczną garsonkę i włosy związane w kucyk. Bardzo elegancka, ale daleka od formalizmu w zachowaniu. Uśmiecha się promiennie, czym natychmiast skraca dystans. Częścią „Sacherowej rodziny” jest od trzech lat. Wcześniej pracowała dla dwóch słynnych sieci hotelarskich, których nazwy wymawia tylko na ucho (dyskrecja to w hotelarstwie świętość). – Największa różnica w pracy dla „sieciówek”, nawet tych topowych, oraz tutaj, w hotelu, którym zarządza rodzina, sprowadza się do standaryzacji. Sieci z założenia posługują się rozwiązaniami powtarzanymi w całym hotelu oraz we wszystkich obiektach w kraju czy na świecie. Tutaj wszystko jest niepowtarzalne – zapewnia i zaprasza do windy.
Po chwili otwiera jeden z pokoi pięciogwiazdkowego przybytku. Na drzwiach wisi tabliczka z napisem „Kandyd”. – To tytuł operetki Leonarda Bernsteina – Sandra zauważa, że w temacie opery jestem chyba laikiem. Apartamenty w Sacherze „ochrzczono” właśnie nazwami związanymi z operą. Pasuje jak ulał, bo widok z okna pokoju wychodzi na gmach Wiener Staatsoper. Jeden z najsłynniejszych obiektów austriackiej stolicy znajduje się po drugiej stronie ulicy, 50 metrów w linii prostej, może nawet bliżej. Koneserzy sztuki od samego początku stanowili również większość hotelowych gości. Zresztą Eduard Sacher, wywodzący się ze słynnej rodziny restauratorów założyciel obiektu, otworzył go w 1876 roku właśnie pod nazwą Hotel de l’Opéra (nazwę na hotel Sacher zmieniono 20 lat później). Zarobił na niego, prowadząc restaurację i delikatesy, zaopatrujące m.in. dynastię Habsburgów w przysmaki i trunki z całego świata. Idealnie wstrzelił się w okres wielkiego rozkwitu Wiednia, stolicy kosmopolitycznego imperium Austro-Węgierskiego, w którym realizowano wówczas szereg śmiałych projektów urbanistycznych. To wtedy powstała okalająca historyczne centrum Ringstrasse – szeroka arteria, przy której wyrosły budynki stanowiące dzisiaj o uroku miasta. Z pokoi znajdujących się po przeciwnej stronie hotelu widać z kolei Albertinę, galerię z imponującą kolekcją dzieł najsłynniejszych na świecie artystów, w tym Rubensa i Picassa. Gdy zaś rozejrzymy się po okolicy z tarasu na najwyższym, 7. piętrze, okazuje się, że w promieniu kilometra mamy jeszcze ratusz i katedrę św. Szczepana. To samo serce Wiednia.
Niepowtarzalne DNA
Najwyższe piętro dobudowano w ostatnich kilku latach, powiększając liczbę pokoi do prawie 150. Wnętrza na sześciu historycznych kondygnacjach są bardziej klasyczne, dostrojone idealnie do charakteru lobby. W pomieszczeniach na samej górze spuszczono nieco z ekskluzywnego tonu, ale utrzymano dostojny klimat całości. W żadnym miejscu nie ma jednak mowy o niepraktycznym przepychu. – To nie jest muzeum – podkreśla Sandra. – No dobrze, może w jakimś sensie, bo mamy ogromną kolekcję dzieł sztuki, a nawet meble pochodzące z epoki, gdy powstał hotel. Ale wszystko stanowi wyposażenie pokoi, restauracji czy lobby. Przede wszystkim jednak hotel przechodził kilka renowacji. W czasie ostatniej, zakończonej w 2012 roku, gruntownie odświeżyliśmy wnętrza. Nie restaurowaliśmy ich na siłę, zachowaliśmy natomiast ich charakter – objaśnia cel przyświecający pracom. – Unowocześniliśmy również sam obiekt oraz pokoje – dodaje. – Od strony technologii ma wszystko, co znajduje się w budowanych współcześnie hotelach – przechyla lekko głowę w kierunku stacji dokującej dla iPhone’a, która wtopiła się w wystrój jak kameleon.
W drodze do windy pokonujemy kilka schodków. Podobne konstrukcje co chwilę wyrastają w korytarzach na każdym piętrze. Nagłe uskoki to pozostałość po historii budynku. Gdy Eduard otwierał hotel, obiekt zajmował tylko jedną z sześciu kamienic tworzących kwartał. Wraz z rozkwitem interesu pojawiała się potrzeba zwiększenia liczby pokoi. Obiekt rósł wszerz, aby ostatecznie zająć wszystkie kamienice. Różnice w poziomach na teoretycznie tych samych piętrach pozostały. Kolejny element niepowtarzalnego DNA Sachera.
„Pani Eduard Sacher”
Wracamy na parter i zaglądamy do restauracji oraz barów. W każdym pomieszczeniu dominuje inny kolor – intensywna czerwień, zieleń lub niebieski. To tzw. trylogia Sachera, kolory, które niezmiennie definiują styl hotelu. W niewielkim pomieszczeniu przylegającym do lobby w oczy natychmiast rzucają się ściany obwieszone szczelnie setkami zdjęć. Najstarsze fotografie lub grafiki pochodzą z końca XIX wieku. – To nasza księga gości – oznajmia Sandra. – W tym pokoju urzędowała Anna Sacher, legendarna właścicielka hotelu. Na zdjęciach są m.in. członkowie rodziny cesarskiej, arystokraci, artyści, magnaci biznesowi, każdy, kto się w czasach Anny, w okresie belle époque, liczył, bo każdy u nas wtedy bywał. To był jeden z jej pomysłów na promocję. Kontynuujemy tę tradycję do dzisiaj, podobnie jak zwyczaj podpisywania się znamienitych osobistości na obrusie, który także zapoczątkowała Anna – przewodniczka rozpoczyna płynnie opowieść o najważniejszym rozdziale w historii hotelu.
Anna Sacher (z domu Fuchs) była zjawiskiem pod każdym względem. Urodziła się w 1859 roku, w Leopoldstadt, dzielnicy Wiednia zamieszkanej głównie przez społeczność żydowską. Pracowała jako ekspedientka w delikatesach Eduarda Sachera. Piękna, energiczna i promienna, od razu wpadła mu w oko. Pobrali się w 1880 roku. Anna okazała się utalentowaną organizatorką. Przez 12 lat doskonałe nadzorowała działanie hotelu, firmowanego nazwiskiem męża. Mało kto zdawał sobie jednak z tego sprawę. I pewnie pozostałaby bezimienna, gdyby nie przedwczesna śmierć Eduarda. Co ciekawe, mąż nie przewidział opcji, aby po jego śmierci to właśnie ona zarządzała obiektem. W testamencie polecił ustanowienie nadzorcy, co skazało Annę na trzy lata walki o rodzinny biznes.
– To nie musiała być jego zła wola– Sandra bierze Eduarda w obronę. – Wynikało to zapewne z ogólnie przyjętych zasad. Nikomu nie mieściło się wówczas w głowie, że kobieta może prowadzić jakiekolwiek interesy. Pamiętajmy, że w tej epoce kobiety miały bardzo ograniczone prawa i możliwości. W ogóle rzadko kiedy wychodziły same z domu, a tu nagle pojawia się na scenie przebojowa Anna, która oświadcza, że będzie prowadziła popularny hotel. To musiał być szok – w jej głosi czuć ogromny zastrzyk energii, jakby dumę z emancypacyjnej postawy patronki Sachera.
Spoglądamy na najsłynniejszą fotografię Anny. Kobieta w jasnej koronkowej sukni i kapeluszu z gąszczem frędzli siedzi w fotelu w wyluzowanej pozie. Jedną ręka podtrzymuje przechyloną głowę, druga zwisa swobodnie. Na kolanach dwa buldogi francuskie, jej ukochana rasa. Anna spogląda w obiektyw ze spokojem i pewnością siebie. Z setek wspomnień wynika, że taka właśnie była i taką pokochali ją goście. Twardo stąpała po ziemi. Była panem domu, jak sama o sobie mówiła. Przez pewien czas podpisywała się nawet „Pani Eduard Sacher”. Musiała, bo płeć oraz pochodzenie zmuszały ją początkowo do udowadniania swoich umiejętności.
Od młodzieńczych lat do emerytury
Z czegoś, co postrzegano jako słabość, Anna uczyniła wielkie zalety. Jako kobieta spoza wiedeńskiej śmietanki nie miała uprzedzeń do nikogo i niczego. Hotelowy próg przekraczali na równi katolicy i Żydzi, arcyksiążęta, baronowie, przedstawiciele rodzącej się klasy kapitalistów (np. właścicieli wyrastających w Galicji jak grzyby po deszczu szybów naftowych), a także mało znani jeszcze artyści, w tym młody Gustav Klimt, któremu właścicielka pozwalała płacić w restauracji dziełami, niewiele wówczas wartymi, a dzisiaj osiągającymi zawrotne ceny. Każdy czuł się u niej mile widziany. A przy tym wyróżniony, bo podrzucając prasie łakome kąski, Anna uczyniła z hotelu ulubiony temat rubryk towarzyskich. Jednocześnie do perfekcji opanowała sztukę balansowania między łechtaniem ego swoich gości a trzymaniem w sekrecie historii, które wydarzały się, gdy wystawne przyjęcia wymykały się spod kontroli.
– Anna zarządzała hotelem przez pół wieku. Zdefiniowała jego charakter oraz wartości na zawsze – kończy opowieść Sandra. Nowi włodarze uszanowali styl poprzedniczki. Rodzinność przetrwała kolejne dziesięciolecia i nadal powiewa na sztandarze Sachera. Nie było innej możliwości, bo Alexandra Winkler, przedstawicielka rodu Gürtlerów (w 1934 Hans Gürtler kupił hotel na spółkę z Josefem Sillerem) i obecna współwłaścicielka obiektu, niemalże się w nim wychowała. Doskonale pamięta, że jako dziecko zaglądała do wielkiej kuchni, gdzie uśmiechnięty szef częstował ją pysznościami, z których Sacher słynął od czasów Eduarda. Poznała także osoby, które pracowały tutaj od młodzieńczych lat do emerytury oraz gości, którzy nie wyobrażają sobie Wiednia bez hotelu Sacher. I bez obowiązkowej porcji tortu Sachera.
Wiener melange
Ach, tort Sachera, cukiernicze dzieło sztuki. To od niego wszystko się zaczęło. Sandra zostawiła tę opowieść na koniec, jak na deser przystało. W 1832 roku Franz Sacher, ojciec Eduarda, otrzymał niespodziewanie bardzo odpowiedzialne zadanie. Trzęsący polityką Austro-Węgier książę Klemens von Metternich zaprosił na obiad kilku wpływowych gości. Zrządzeniem losu szef kuchni akurat poważnie zaniemógł, a Franz, jego zaledwie 16-letni uczeń, musiał go zastąpić. Wielmożne towarzystwo najbardziej ostrzyło sobie apetyty na desery, z których słynęły książęce przyjęcia. W tych okolicznościach Franz mógł albo wiele zyskać, albo bezpowrotnie zaprzepaścić karierę, która nawet się jeszcze nie zaczęła.
– Zyskał wiekopomną sławę – opowieść Sandry kończy się happy endem. – Tort był wyborny. Zawierał dwie warstwy dżemu morelowego, jedną w środku, drugą na wierzchu, a całość oblana była szczelnie czekoladą. Franz podał go z bitą śmietaną, która balansowała słodycz. Ta receptura przetrwała do dzisiaj i jest naszą pilnie strzeżoną tajemnicą.
Siedzimy w kawiarni Sacher Eck. Dookoła wystrój z przełomu wieków, utrzymany w wytwornym rubinowym odcieniu. Na ścianach zgromadzone przez Annę obrazy. Do idealnie trójkątnej porcji tortu moja przewodniczka poleca wiener melange – wiedeńską odmianę cappuccino. Obłędny zestaw. Do kompletu toczące się wokół niespiesznie życie. Mam wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie o jakieś 120 lat, a belle époque trwa tu nadal.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.