Kryminały Mary Lou Longworth czyta się z ogromną przyjemnością. Autorka nie szczędzi nam pięknych krajobrazów, wyszukanych drinków, doskonałych potraw, nie byle jakich strojów, a także intrygujących wątków społecznych i obyczajowych. Właśnie ukazał się najnowszy – „Morderstwo na Île Sordou”.
„U wybrzeży Marsylii leży wiele wysp. Niektóre nie są dostępne dla ludzi, ale z marsylskiego Starego Portu można wybrać się łodzią na Frioul i Île d’If. Jednak Sordou jest wytworem mojej wyobraźni” – informuje Mary Lou Longworth, autorka „Morderstwa na Île Sordou”.
To już jej kolejna powieść kryminalna, w której towarzyszymy profesorce prawa Marine Bonnet i sędziemu Antoine’owi Verlaque’owi w rozwiązywaniu zawiłych zagadek morderstw. Do tej pory co prawda pisarka osadzała akcje swoich książek w Aix-en-Provence, gdzie mieszkają główni bohaterowie (a także sama Longworth, która w 1979 r. przeprowadziła się tam z Kanady) lub w okolicach. Mieliśmy więc już „Śmierć w Chateau Bremont”, „Morderstwo przy rue Dumas” i „Morderstwo w winnicy”. Tym razem Marine i Antoine postanawiają zrobić sobie zasłużone i romantyczne wakacje na – wydawałoby się – sielskiej wysepce Sordou na Morzu Śródziemnym, której niestety, jak sygnalizuje na wstępie pisarka, próżno szukać na mapie.
Niewykluczone, że przez kryminały Longworth Aix-en-Provence zalały tłumy fanów i autorka nie chciała, by jej wierni czytelnicy zadeptali teraz którąś z zapomnianych, urokliwych wysepek. Uciekła się więc do wyobraźni, by stworzyć idealne miejsce na zbrodnię doskonałą.
Bo Sordou to rzeczywiście cudne miejsce z dala od cywilizacji, gdzie komórki nie łapią zasięgu, a pod turkusową wodą znajdują się jaskinie z pradawnymi malowidłami naściennymi i rzeźbami. Z XII-wiecznymi ruinami wieży obserwacyjnej, z której niegdyś wypatrywano statków z barbarzyńcami na pokładach oraz ze starą latarnią morską pozostającą pod opieką Prospera Buffy, urodzonego na Sordou i będącego do niedawna jedynym stałym jej mieszkańcem.
Ostatnio wyspa zyskała dwójkę nowych osadników – Catherine i Maxa Le Bon, którzy po latach pracy dla innych, postanowili wyremontować podupadły, a popularny w latach 60. XX w. wśród aktorów, piosenkarzy, polityków hotel i oferować gościom dolce vita w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zadbali o każdy szczegół – kolorowe cementowe płytki znaleźli w Maroku, porcelanowe wazony i marmurowe stoliki wyszukali u francuskich rzemieślników, a abażury uszyła im krawcowa z paryskiego Montmartre’u. Wnętrza urządzili po trosze w stylu toskańskim, po trosze w stylu Capri, chcąc zachować dawny klimat. Właśnie rozpoczynali pierwszy sezon i zależało im, by przyciągnąć klientów równie zamożnych, jakich przyciągali dawni gospodarze.
Antoine Verlaque, snob i sybaryta, na pewno do takich należał. Uważał się za znawcę kuchni, cygar i dobrych trunków, które mógł pić tylko w odpowiednim szkle. Już pierwszego wieczora kryształowe szklanki i cienkie kieliszki Riedla, w których zaserwowano mu whisky i wino, uzyskały u niego najwyższe noty. Choć jego partnerka Marine Bonnet podśmiewywała się z jego wydumanych pretensji, to tym razem odetchnęła z ulgą. Wolała, żeby nieodpowiednia zastawa stołowa czy za twarda baranina nie popsuły jej wakacji. Na szczęście wszystko było idealne. Nawet wpadka młodziutkiej początkującej kelnerki – która zamiast nalać wino do kieliszka i poprosić Antoine’a, by spróbował, sama wypiła jego zawartość i oświadczyła, że jest wyborne – nie mogła wywołać niczego innego poza gromkim śmiechem.
Jednak coś zgrzytało w tej sielance. Chodziło o trójkę gości: podstarzałego, grubiańskiego, niegdyś sławnego aktora Alaina Denisa, jego żonę Emmanuelle i jej nastoletniego syna Brice’a. On był nieznośny, nonszalancki i chamski w stosunku zarówno do małżonki, pasierba, jak i obsługi hotelu; ona – stała klientka kliniki chirurgii plastycznej, sądząc po nienaturalnie ponaciąganej twarzy, przebierała się kilka razy dziennie i wyglądała na znudzoną; chłopak krzyczał co i raz na matkę, nie zdejmował słuchawek z uszu i raczej się izolował. Z jednej strony właściciele zabiegali o przychylność i dobrą opinię wiecznie niezadowolonego Denisa – który ponoć bywał na Sordou w latach 60. – z drugiej – wprowadzał nerwowy nastrój, który udzielał się innym i tak nielicznym gościom.
Ale, jak to w powieściach Longworth, na wszystkie niepokoje najlepsza okazuje się wyśmienita kuchnia. I nawet gdy pewnego wieczora w jadalni dało się słyszeć odgłos wystrzału, a nazajutrz kelnerka znalazła na wyspie martwe ciało jednego z gości, świeżo złowiony rouget przygotowany na zimno w stylu ceviche, z mango, cebulką, limonką, imbirem i kolendrową salsą, królik w stylu włoskim, pieczony z białym winem i zielonymi oliwkami, czy lody lawendowe – były w stanie zagłuszyć zarówno kłótnie aktora z żoną, jak i strach wywołany morderstwem.
Oczywiście wykryciem zabójcy zajęli się Verlaque i Bonnet, a że na Sordou przebywało mniej niż 20 osób, wszyscy byli podejrzani.
Choć kryminałom Longworth daleko do wytrawnie snutych intryg i gier przez Agathy Christie, to czyta się je z ogromną przyjemnością. Autorka nie szczędzi nam pięknych krajobrazów, wygodnych łóżek i szezlongów, tarasów z widokami, wyszukanych drinków, doskonałych potraw – pachnących przy przewracaniu stron – nie byle jakich strojów, a także intrygujących wątków społecznych i obyczajowych.
Może więc nie zawsze niezbędne jest trzymanie czytelnika w napięciu, by dać mu przyjemność z lektury. Zwłaszcza w wakacje, kiedy chodzi przecież o relaks.
* Mary Lou Longworth, Morderstwo na Île Sordou, przełożyła z angielskiego Małgorzata Trzebiatowska, wyd. Smak Słowa
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.