Maja Święcicka wychowuje półtoraroczną córkę, Basia Welento – syna, który za chwilę idzie do szkoły. Przyjaciółki mają też jedno wspólne dziecko – Vegan Ramen Shop. Po sukcesie lokalu na Saskiej Kępie otworzyły niedawno drugi na Mokotowie. Udało im się jednak stworzyć coś więcej niż restaurację z wegańskim ramenem. Vegan Ramen Shop to potężna marka, budowana na doświadczeniu właścicielek, ale przede wszystkim na wierze w instynkt. Rozmowa powstała w ramach cyklu, który wspiera Bank BGŻ BNP Paribas.
Najpierw zostałyście przyjaciółkami, a dopiero potem wspólniczkami?
Basia: Tak, przyjaźnimy się od 10 lat. Poznałyśmy się na forum punkowym.
Maja: W 2009 roku napisałam Basi na ścianie na Facebooku, że jest moją najlepszą przyjaciółką z internetu. Teraz też częściej widzimy się online niż na żywo. Bez przerwy wymieniamy się wiadomościami.
Basia: Zawsze chciałyśmy zrobić razem jakiś projekt. Pomysły rodziły się różne, ale dopiero ten się zrealizował.
Maja: Gdy nadarzyła się okazja wynajęcia za korzystną stawkę lokalu przy Finlandzkiej, zapytałam Basię, czy nie chciałaby zostać menedżerką lokalu.
Basia: A ja odparłam, że wolę być wspólniczką. Zwłaszcza, że odłożyłam trochę gotówki.
Maja: Przekupiła mnie (śmiech). I nie wyobrażałam sobie, że mogłabym bez niej prowadzić restaurację. Pomagamy sobie nawzajem. Gdy mi brakuje siły, ona mnie wspiera, i odwrotnie. W pojedynkę byłoby znacznie trudniej. Niełatwo przecież zarządzać trzydziestoosobowym już zespołem.
Macie rękę do ludzi?
Maja: Mamy szczęście do ludzi. Na imprezie gwiazdkowej jeden z kucharzy powiedział mi, że rozpoczęcie pracy u nas było dla niego najfajniejszym wydarzeniem w roku. Takie poczucie przynależności nie jest odosobnione. Wielu pracowników, którzy z nami zaczynali, jest w lokalu do dzisiaj. Cenimy umiejętności, ale nie są dla nas najważniejsze. Nasi ludzie muszą mieć jaja i pokorę. I chcieć się uczyć. Ważne, żeby potrafili przyjąć krytykę. Nie bez znaczenia jest też wyczucie smaku. I oczywiście poczucie humoru, bo to nas łączy.
Jakimi jesteście szefowymi?
Basia: Ja jestem bardziej kumpelką niż szefem.
Maja: A ja bardziej szefem niż kumpelką. Potrafię pracowników skrytykować, a nawet ich obsztorcować, chociaż potem mocno to przeżywam… Jest mi głupio, ale ten lokal to moje dziecko, muszę o nie dbać. Zwracam uwagę na jakość jedzenia, na to, czy w lokalu jest czysto, i na to, czy klienci są dobrze obsługiwani.
Basia: Ważne jest też to, że potrafimy zaufać innym. Nie znamy na wyrywki wymogów sanepidu, tylko zleciłyśmy wdrożenie ich w życie panu technikowi.
Maja: Tak, to, czego nie potrafimy zrobić same, zlecamy. Mamy księgową, bo w przeciwnym wypadku utonęłybyśmy w dokumentach. Prowadząc działalność, trzeba być uporządkowanym, przezornym, trzymać rękę na pulsie. A my założyłyśmy własny biznes, bo nie lubimy rozkminiać. Zamiast brać udział w kilkunastu zebraniach zarządu, chcemy szybko podejmować decyzje. Naszą ambicją było nie mieć szefów. Robić to, co chcemy, i, co również ważne, komunikować to w taki sposób, jak chcemy. Nie odbijając pomysłów od brzuchatych prezesów zarządu, którzy uważają, że pozjadali wszystkie rozumy. A przy okazji traktują cię źle, bo jesteś kobietą.
Skuteczna komunikacja to wasz znak rozpoznawczy. Jak udało wam się zbudować markę?
Maja: Wyróżniamy się tym, że to jest…
Basia: … nasze. Nie jesteśmy korpo. Nie zwracamy się do gości per „państwo”, tylko „siema”.
Maja: Ale to nie wydarzyło się od razu. Basia miała przyzwyczajenie ze swojej poprzedniej pracy w agencji Aliganza do zwracania się do klientów mniej bezpośrednio. A znowu ja uważałam, że trzeba planować posty, patrzeć na statystyki, budować strategię. Teraz postępujemy instynktownie.
Basia: Wczoraj wkleiłyśmy w status surowy cytat z czata firmowego. Zupełnie bez obróbki. I zdobył dwa tysiące lajków. Post o tym, żeby nie kraść pałeczek – kolejne pięćset lajków.
Maja: Nie kalkujemy, co będzie cool. Coś nas rusza albo nie. Inne marki nie mogą sobie pozwolić na taką bezpośredniość. A ona jest ważna. Bo jesteśmy twarzami tej marki. Na początku można nas było w lokalu spotkać codziennie.
Oprócz tej bezpośredniości jakie są jeszcze części składowe waszej marki?
Basia: Skojarzenie z Japonią. Ja mam z tym krajem trudną relację, bo jest nacjonalistyczny i szowinistyczny, ale uwielbiam tamtejszą estetykę. Bierzemy stamtąd ramen i popkulturę. Wnętrze udekorowałyśmy figurkami z kreskówek z Polonii 1.
Maja: Basia i Krzysiek są nerdami. Ona od popkultury japońskiej, on od jedzenia. On odpowiada za smak ramenu, my zajmujemy się komunikacją.
Otworzyłyście Vegan Ramen Shop, gdy wegetariańskie i wegańskie knajpy miały już w Warszawie dosyć ugruntowaną pozycję.
Maja: Tak, ale naszym lokalem chciałyśmy trochę odczarować weganizm. Ta kuchnia nie musi kojarzyć się z dietą! Gdy ktoś pyta, ile kalorii ma nasza miska ramenu, odpowiadam, że pewnie z tysiąc. To wege hedonistyczne, a nie umartwiające się.
Basia: Hasło „be green” natychmiast kojarzy się z „be healthy”. A przecież jeśli naprawdę chcę zjeść dietetycznie, mogę kupić sobie sałatę na straganie. Po co miałabym iść do restauracji?
Ale otwarcie restauracji z daniami mięsnymi w karcie nie wchodziło w rachubę?
Maja: Nie, zarabianie na mięsie nie wchodzi w rachubę. Co nie zmienia faktu, że weganizm jest fajny, dopóki nie przeobraża się w fanatyzm religijny. Polecamy zajrzenie do nas nawet wszystkożercom. Po to, żeby poszerzyć horyzonty kulinarne.
Wypełniając niszę, byłyście pewne, że osiągniecie sukces?
Basia: Wcześniej przez dwa lata Maja robiła z Krzyśkiem pop-up, czyli gościnne występy, sprawdzając, czy jest zapotrzebowanie na wegański ramen. A ja wspierałam go jako klientka.
Maja: Ale ludzie i tak się nam dziwili. „Wegański ramen? A kto to będzie jadł” – pytali. Nie mówili tego z satysfakcją, tylko z troską. I deklarowali pomoc w założeniu knajpy. Gdy ktoś ci mówi, że może się nie udać, to z przekory starasz się bardziej. W myśl: ja wam jeszcze pokażę. A paradoksalnie, gdy masz za dużo wsparcia, czujesz większą presję…
Od czego zaczęłyście?
Basia: Od pracy we trójkę – Maja, Krzysiek, jej chłopak i nasz wspólnik, i ja. Zaczynaliśmy przygotowania o szóstej rano, żeby otworzyć o 16, teraz otwieramy w południe.
Maja: Nie miałyśmy pieniędzy na pracowników. Brakowało nam już funduszy na wszystko. Szklanki z Ikei kupowaliśmy za ostatnie własne pieniądze. Na koncie mieliśmy zero złotych. Zakładałyśmy, że będziemy sprzedawać 50 misek dziennie. To pozwalało nam osiągać zarobki rzędu 4–5 tysięcy na głowę miesięcznie.
Teraz biznes na siebie zarabia?
Maja: Mamy spore obroty, ale nie generujemy aż tak wysokiego zysku, bo wciąż inwestujemy. Dodatkowo, nasz food cost jest wysoki. Każda miska jest pełna wysokojakościowych produktów. Ale pieniądze nie są naszym największym celem. Nigdy nie były. Chociaż mogłabym teraz wypłacić sobie z konta kasę na wyjazd do Japonii, bo jestem jedyną osobą z zespołu, która tam nie była, wolę włożyć nadwyżkę w firmę.
Najważniejsza lekcja, jaką wyciągnęłyście z prowadzenia biznesu?
Maja: Słuchać jelita. Nawet jeśli z Excela wynika, że lepiej coś zrobić, ale tego nie czujemy, nie podważamy siebie.
Basia: Miałyśmy otworzyć koreańską knajpę, ale mi się w Korei nie spodobało, więc zarzuciłyśmy pomysł.
Maja: Instynkt to moja supermoc. Znajomi radzą się mnie w sprawie projektów, które chcą realizować. Potrafię powiedzieć „warto” albo „nie warto”. Tak na czuja.
Doświadczenia z poprzednich miejsc pracy miały znaczenie?
Basia: Tak, każda mnie czegoś nauczyła.
Maja: Mnie też. Pracowałam wcześniej w „Futu”, „Monitorze”, Planoia. Nauczyłam się, że warto dbać o detale.
Basia: A ja tego, żeby trzymać język za zębami, kiedy trzeba.
Maja: Ja tego wciąż nie opanowałam.
Basia: Wbrew pozorom jestem dyplomatką.
Maja: Wszystko, co trzeba było załatwić w spółdzielniach i urzędach, załatwiła Basia. Potrafi ludzi rozbroić.
A studia wam się przydały?
Maja: Studiowałam orientalistykę i dziennikarstwo. Szybko się poddałam. Stwierdziłam, że to nie dla mnie. Moja mama, córka artysty, wykłada na ASP, więc w domu zawsze panowała presja doskonałości naukowej. A ja nie znoszę ocen.
Basia: U mnie mama lekarz, ojciec prawnik. Ja studiowałam komunikację w modzie i projektowanie marki. Ale się nie obroniłam. Miałam nawet pisać pracę o naszym ramenie… Ale mam ADHD, nie potrafię usiedzieć w miejscu. Bez dyplomów jesteśmy w naszych rodzinach czarnymi owcami.
Maja: Wyłamałyśmy się, bo wiedziałyśmy, że osoby, które pokończyły fakultety, wcale nie są lepiej przygotowane do życia.
Basia: Pozostałyśmy więc buntowniczkami słuchającymi amerykańskiego, nawet nie polskiego, punk rocka.
Ale rodzice są z was dumni?
Maja: Jeśli tak, to nie mówią o tym zbyt głośno.
Basia: Ostatnio usłyszałam od ojca, że jest dumny…
Same jesteście już matkami…
Basia: Nigdy tego nie zapomnę. Robię sobie rzęsy u kosmetyczki, a tu SMS od Majki: „Jezu, dwie kreski”.
Maja: Test ciążowy zrobiłam 27 grudnia 2016 roku. W swoje urodziny w centrum handlowym Arkadia. Chciałam tego wieczoru trochę się pobawić, więc wolałam się upewnić. Dodam, że otwarcie knajpy planowałyśmy na kwiecień. Krzysiek, mój chłopak i nasz wspólnik, powiedział, że damy radę.
Basia: Ja urodziłam syna już na studiach. Za chwilę idzie do szkoły. Już jest właściwie samodzielny!
A nie macie czasami dosyć tego, że praca przenika się u was z życiem prywatnym?
Maja: Hasło: „Znajdź pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia”, to bzdura. Wtedy właśnie pracujesz non stop.
Basia: Mam Facebooka odpalonego cały czas. O piątej nad ranem z Korei odpisywałam na wiadomości od klientów…
Maja: Zawsze chciałam prowadzić rodzinny biznes. Przywykłam do tego, że Krzysiek jest zawsze ze mną. On i Borat, chłopak Basi, kucharz, to nasze najlepsze ziomki.
Basia: Borat przyszedł na otwarcie, a kilka miesięcy później napisałam mu na Facebooku, że potrzebujemy kelnera. Okazał się kiepskim kelnerem, ale świetnym kucharzem.
Maja: Gdy Basia mi powiedziała, że są razem, ostrzegłam, że nie może z nim zerwać, bo stracimy dobrego kucharza.
A po urodzeniu córki nie miałaś pokusy, żeby zostać w domu?
Maja: Nigdy nie wyobrażałam sobie takiej sytuacji, że ja siedzę w domu z dzieckiem, a faceta cały dzień nie ma. Zawsze lubiłam pracować. Kilka miesięcy po urodzeniu Franki, gdy jedna z kelnerek nie mogła przyjść do pracy, z radością ją zastąpiłam. Te cztery godziny pomogły mi wrócić do siebie. Zdecydowałam wtedy, że muszę dzielić czas między dom a pracę. Przez te kilka godzin z córką chcę być w pełni zaangażowaną mamą, która nie patrzy w telefon.
Basia: Mężczyzn nikt nie pyta o to, jak godzą karierę z macierzyństwem.
Maja: Zakłada się, że facet sobie radzi, bo żona mu wszystko ogarnia. A ja mam partnerski dom także ze względu na moją córkę. Żeby zobaczyła, że tak można.
A kobietom w biznesie jest wciąż trochę trudniej?
Basia: Zdanie: „Taka pani ładna, po co pani ten biznes”, słyszałam wielokrotnie.
Maja: Mężczyzna jest traktowany jak partner, kobieta niekoniecznie.
Basia: Kontrahenci często rozmawiają nie z tobą, chociaż to ty im wręczasz kopertę z pieniędzmi, tylko w twoim chłopakiem na zmywaku.
Maja: Gdy ktoś nas obraża, po prostu wychodzimy. Do konfrontacji dążymy wtedy, kiedy wierzymy, że możemy coś zmienić. Im więcej kobiet w przestrzeni publicznej, tym więcej młodych dziewczyn je zobaczy. Wierzę w to, że zmiana dokona się w następnym pokoleniu. Dla niego warto walczyć.
W jakim kierunku chcecie się rozwijać?
Maja: Dostajemy wciąż pytania o możliwość franczyzy. Ale nie mamy pewności, czy ktoś włoży w tę pracę tyle serca co my. Jeśli nie, może zepsuć nam markę.
Basia: Każdy ewentualny błąd rzutowałby na nas. A ja wszystko traktuję osobiście.
Maja: Basia tej franczyzy nie chce, a ja uważam, że to ostatecznie jedyne słuszne wyjście. Za kilka lat nasze miejsce straci walor nowości. Z naszego domu, bezpiecznej przystani, trzeba będzie zrobić model biznesowy. To jest tak jak z pozbywaniem się rzeczy. Tworzę rzeczy po to, żeby puścić je w świat, a nie trzymać kurczowo przy sobie. Ja to lubię, bo działa na mnie oczyszczająco.
Basia: Za to ja jestem zbieraczem…
Czujecie, że teraz jest dla was dobry moment?
Maja: Jesteśmy dwiema matkami z dwójką dzieci i dwiema restauracjami. Spoczywa na nas odpowiedzialność, ale ja ją lubię. Ona daje mi siłę, żeby wzmacniać innych.
Basia: Kiedyś przedstawiałam się, mówiąc, że jestem Basia i interesuję się komiksami i deskorolką. Teraz jestem restauratorką. Sama w to czasami nie wierzę.
Maja: Jestem szczęśliwa, choć miewam dni, kiedy wydaje mi się, że wolałabym zostać utrzymanką mieszkającą w domku z białym płotkiem…
Basia: Albo rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Ale nie poddajemy się temu.
Maja: W każdym razie jeszcze nie. Ale te Bieszczady to też element biznesplanu. Wierzę, że po 10 latach ostrej pracy możemy się wypalić i stracić świeżość. Wtedy przekażemy lokale komuś innemu, same założymy agroturystykę. I będziemy piec ciasta. Oczywiście razem.
Dziękujemy kawiarni Takie Miejsce za pomoc w realizacji zdjęć.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej