Karierę zawdzięczali jej Alexander McQueen, Philip Treacy i Stella Tennant. Stylistka, kolekcjonerka mody i odkrywczyni talentów zmarła tragicznie. – Zawsze się zastanawiałam, jak ona musi się ze sobą czuć, skoro ukrywa się za tymi niezwykłymi strojami – mówiła o Isabelli Blow Anna Wintour.
– Gdy nie masz na głowie kapelusza, to tak jakbyś wcale się nie ubrała – mówiła Isabella Blow. Ekscentryczne nakrycia głowy były jej znakiem rozpoznawczym, a zarazem barierą ochronną. Choć obdarzona wielkim talentem, zakompleksiona Blow przez większą część życia zmagała się z depresją. Kilkakrotnie próbowała popełnić samobójstwo, udało jej się to niestety, gdy miała zaledwie 48 lat. Za jej śmierć wielu obwiniało Alexandra McQueena, twierdząc, że projektant traktował przyjaźń z Blow wyłącznie interesownie. Ale odrzucenie przez protegowanego było tylko jednym z długiej listy nieszczęść.
Nie ma nad czym płakać
Isabella Delves Broughton przyszła na świat jako córka brytyjskich arystokratów, ale jej dzieciństwo wcale nie było sielankowe. Gdy Issie, jak od najmłodszych lat nazywano przyszła stylistkę, miała pięć lat, jej dwuletni brat – jedyny męski potomek w rodzinie – utonął w przydomowym stawie. Rodzeństwo było wówczas pod opieką niani, a ich rodzice byli zajęci przygotowaniami do garden party. Ale Blow do końca życia obwiniała się za śmierć chłopczyka. Cieniem na jej dzieciństwie położył się także rozwód rodziców. Lady Helen Broughton zostawiła męża i córki, żegnając te ostatnie, w tym 14-letnią wówczas Issie, chłodnym uściskiem dłoni. Sir Evelyn, ojciec Isabelli, wkrótce ożenił się ponownie. A potem zajął nową rodziną, nie poświęcając czwórce dzieci z pierwszego małżeństwa zbyt wiele czasu.
Rodzina Broughtonów miała niegdyś ogromny majątek, ale zamiłowanie dziadka, Sir Henry’ego Johna „Jocka” Delvesa Broughtona do hazardu pozbawiło dziedziców znacznej części fortuny. Isabelli po rozwodzie rodziców zostało więc jedynie arystokratyczne pochodzenie, z którego niewiele sobie wówczas robiła. Po ukończeniu Heathfield School zaczęła naukę w szkole dla sekretarek, a następnie podejmowała się wielu dorywczych prac. Ku oburzeniu dystyngowanego kuzyna, który pewnego dnia spotkał ją w fartuszku i chustce na głowie, była nawet sprzątaczką w jednym z londyńskich urzędów pocztowych. Wreszcie Isabella znalazła pracę jako sprzedawczyni w butiku Medina w Knightsbridge. Isabella od dziecka fascynowała się modą – lubiła się przebierać, ubrania dawały jej ucieczkę od nieszczęśliwego dzieciństwa i pozwalały się poczuć inną, szczęśliwszą osobą. Pracując w Medinie, gdzie znajomi wpadali wypożyczyć modne ciuchy na imprezę, Isabella zaczynała rozumieć, że moda jest jej przeznaczeniem.
W 1979 roku Isabella wyjechała do Ameryki, by studiować historię sztuki na Uniwersytecie Columbia. Poznała tam swojego pierwszego męża – Nicka Taylora, Anglika, który w Stanach planował wzbogacić się na ropie naftowej. Szybko jednak okazało się, że parę więcej dzieli, niż łączy. Isabella wyjechała więc do Nowego Jorku i z odpowiednio ubarwionym CV stawiła się na rozmowie kwalifikacyjnej w redakcji „Vogue’a”. Ale to nie jej rzekome studia na prestiżowym londyńskim uniwersytecie przekonały Annę Wintour, by dać Isabelli posadę swojej asystentki. Ówczesną dyrektor kreatywną magazynu urzekła charyzmatyczna osobowość Brytyjki i jej ekscentryczny wygląd. A także, jak wspominała Wintour podczas pogrzebu Blow, to, że gdy Isabella podczas rozmowy kwalifikacyjnej zobaczyła na jej biurku biografię Vity Sackville-West, pisarki, kochanki Virginii Woolf, wyznała, że czytała ją trzykrotnie i za każdym razem płakała. – Tu nie ma nad czym płakać – odpowiedziała jej chłodno Anna. Ale Isabellę zatrudniła i od tamtej pory zawsze podczas rozmów kwalifikacyjnych pyta kandydatów o lektury.
Gdy Isabella zaczęła pracę w „Vogue’u”, znała już większość nowojorskiej bohemy artystycznej. Imprezowała w Fabryce Andy’ego Warhola, a umawiała się z Michelem Basquiatem. Ten ostatni przesiadywał ponoć na korytarzach redakcji, czekając na ukochaną z kwiatami. Isabella przyciągała też do redakcji ludzi, którzy za wszelką cenę chciały zobaczyć znaną z ekscentrycznego gustu asystentkę Anny. A było na co popatrzeć. Na tle posągowych kobiet, ubranych w przypominające mundurki stroje, Issie wyróżniała się barokowym gustem. Czasami w koronkowej mantylce przypominała hiszpańską infantkę, następnego dnia była punkówą, potem występowała w stroju maharadży kipiącym od złota i klejnotów. A biurko szefowej czyściła ponoć roztworem wody Perier i perfum Chanel 5. Ale Wintour wiedziała już wówczas, że za bajkowym stylem pracownicy kryje się bezbrzeżny smutek: – Zawsze zastanawiałam się, jak ona musi się ze sobą czuć, skoro kamufluje się w tych niezwykłych strojach – powiedziała Wintour w rozmowie z „Vanity Fair”.
Moda lekiem na depresję
Nowy Jork z czasem zmęczył Issie, a po rozwodzie z Taylorem postanowiła wrócić do Anglii. Szybko znalazła posadę w magazynie „Tatler”. To właśnie tam poznała swojego pierwszego protegowanego – Philipa Treacy’ego. Isabella zachwyciła się kapeluszem w kształcie krokodylich szczęk, który Treacy, wówczas student, przyniósł do redakcji. Wkrótce nosiła już tylko jego kapelusze, jeden z nich – złoty hełm – założyła nawet na swój drugi ślub. Tym razem wybrankiem Isabelli był Detmar Blow, prawnik o arystokratycznym pochodzeniu. Para zaręczyła się po szesnastu dniach znajomości, po roku była małżeństwem. Detmar odziedziczył posiadłość pod Londynem, ale ze względu na Issie zamieszkali w stolicy. Stałymi gośćmi w ich domu w stylu Arts and Crafts byli pisarze, artyści, intelektualiści i arystokraci. Isabella królowała podczas przyjęć niczym żywcem wyjętych z kart powieści Evelyna Waugha, zachwycając bajkowymi strojami i nakryciami głowy. Ale co bardziej spostrzegawczy goście dostrzegali, że gospodyni nie jest szczęśliwa.
Isabella i Detmar chcieli mieć dziecko – Blow musiał spłodzić syna, żeby zapewnić rodowi przetrwanie. Ale szybko stało się jasne, że żona nie może mu go dać – kolejne nieudane próby zapłodnienia in vitro położyły się cieniem na jej małżeństwie. Stały się też jedną z przyczyn pogłębiającej się depresji Isabelli. W dodatku, choć Detmar miał tytuł i posiadłości, nie dysponował zbyt sporą ilością gotówki, a Issie była niezwykle rozrzutna. To, czego nie wydała na ekstrawaganckie stroje, topiła w organizacji dekadenckich rautów. Od depresji ratowała ją moda.
Isabella Blow przez swoje krótkie życie pracowała dla „Vogue’a”, „Tatlera”, „The Sunday Times”, była konsultantką takich marek jak Du Pont, Swarovski czy Lacoste. Była znana z tworzenia bajkowych sesji zdjęciowych, na których potrzeby nie wahała się nadwyrężyć własnych oszczędności. Jednak w historii mody Blow zapisała się głównie dzięki swojemu ekscentrycznemu wyglądowi i talentowi do odkrywania młodych talentów. Wśród jej protegowanych można wymienić wielu projektantów, modelek i fotografów. Ale choć większość swoich odkryć traktowała jak dzieci, jedno z nich było dla niej wyjątkowe.
Issie i Lee
Kiedy w 1991 roku Blow na pokazie studentów Central Saint Martins zobaczyła kolekcję, w skład której wchodził między innymi płaszcz ozdobiony ludzkimi włosami, zapragnęła mieć ją całą w swojej szafie. Ale jej autor, syn taksówkarza z East Endu, wcale nie kwapił się do zawarcia transakcji. Gdy matka przekazała mu, że „jakaś wariatka wydzwania codziennie i mówi, że zakochała się w twoich ubraniach”, Lee Alexander McQueen wreszcie odebrał telefon. I powiedział Isabelli, że sprzeda jej kolekcję, ale za 5 tysięcy funtów. Blow nie dysponowała wówczas taką kwotą, ale przystała na ofertę z zastrzeżeniem, że zapłaci w ratach. Co tydzień wypłacała McQueenowi sto funtów, a on dawał jej ubranie zapakowane w foliowy worek na śmieci. Isabelli nie zraziło jednak ani to, ani fakt, że autor kolekcji wyglądał jak dresiarz i często był niedomyty. Niezawodny instynkt podpowiedział Issie, że oto ma przed sobą nieoszlifowany diament.
Wielu twierdzi, że McQueen wybiłby się i bez Isabelli, wyłącznie dzięki swojemu talentowi. Faktem jest jednak też to, że właśnie Blow zachęciła projektanta do używania drugiego imienia – Alexander. Ona też przedstawiła go londyńskiej śmietance towarzyskiej i redaktorkom modowych magazynów. Doradzała mu przy tworzeniu kolejnych kolekcji, była jego mentorką i najwierniejszą klientką. A przede wszystkim przyjaciółką, która zabierała go na weekendy do wiejskiej posiadłości Detmara i na branżowe imprezy. Wreszcie to Isabella przedstawiła McQueena Tomowi Fordowi i zasugerowała szukającemu nowej inwestycji dla grupy Gucci markę Alexandra. Zrobiła to, choć jej protegowany odwrócić się od niej, gdy osiągnął sukces. Do Paryża, gdzie objął posadę dyrektora kreatywnego Givenchy, zamiast niej w charakterze konsultantki zabrał Katy England. Blow traktowała Alexandra jak syna i wierzyła, że tym razem projektant będzie umiał jej się odwdzięczyć i uczyni ją swoją prawą ręką. Myliła się.
Pomnik ku czci
Zdrada, której dopuścił się McQueen, była jedną z przyczyn złego stanu psychicznego Isabelli, ale nie jedyną. U kobiety już wcześniej zdiagnozowano chorobę afektywną dwubiegunową, Blow stosowała różne terapie, łącznie z leczeniem elektrowstrząsami. Wszystko na nic. Isabella nigdy nie ukrywała swojej choroby. Pokazała, że zmagająca się z depresją osoba wcale nie musi być zaniedbana, wręcz przeciwnie, może wyglądać jak kolorowy ptak. Ona stawiała chorobie czoła w sukniach od McQueena, butach od Manolo Blahnika czy Prady i w zjawiskowych kapeluszach od Philipa Treacy’ego. Moda dawała jej ukojenie. Do czasu.
Isabella kilkukrotnie próbowała popełnić samobójstwo. Najpierw wjechała rozpędzonym samochodem w ciężarówkę, kiedy indziej przedawkowała leki, kolejnym razem rzuciła się z wiaduktu na autostradę. Ponoć podczas desperackiego kroku miała na sobie kostium i buty od Prady, a kiedy ją odratowano, narzekała, że połamała sobie kości stóp i nie będzie już mogła nosić szpilek. Gdy u Isabelli zdiagnozowano nowotwór jajnika, jej depresja jeszcze się pogłębiła. Zdecydowała, że chce odejść na własnych warunkach. 6 maja 2007 roku wypiła zabójczą dawkę środka chwastobójczego. Zmarła następnego dnia w szpitalu.
Alexander McQueen był zdruzgotany wiadomością o śmierci protektorki. Dopiero kiedy odeszła, zrozumiał, ile dla niego znaczyła. Podczas pogrzebu, który zgromadził osobistości świata mody, a na trumnie spowitej białymi różami spoczywał zaprojektowany przez Traecy’ego czarny kapelusz w kształcie okrętu wojennego, McQueen był cieniem siebie.
Projektant oddał Isabelli hołd, dedykując jej kolekcję zatytułowaną „La Dame Bleue” – „Błękitna Dama”. Składała się z ulubionych motywów Blow – podkreślających talię fasonów i preferowanych połączeń czerwieni z szarościami. Kapelusze stworzył Philip Treacy, a w powietrzu unosił się zapach ukochanych perfum Isabelli – Fracas.
Detmar Blow wystawił garderobę zmarłej żony na aukcję, ta jednak nigdy nie doszła do skutku. Wykupiła ją w całości Daphne Guinness, kolekcjonerka sztuki i mody. Wśród zakupionych rzeczy było ponad 90 kreacji Alexandra McQueena, 50 kapeluszy od Philipa Treacy’ego i kolekcja butów zaprojektowanych przez Manolo Blahnika. – DNA Issy nie powinno być rozrzucone na cztery strony świata. Niech ta kolekcja będzie pomnikiem na jej cześć – wytłumaczyła swój krok Daphne Guinness.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.