Kiedyś cierpiała zdradzana przez chłopaka, po latach sama stała się tą trzecią. Zmiana perspektywy obnażyła mechanizmy zdrady. W kolejnym odcinku cyklu „It’s a match” wsłuchujemy się w historię kochanki.
Kiedy miałam 25 lat, szukałam czegoś w komputerze swojego chłopaka i przypadkiem znalazłam zdjęcia, których nigdy nie powinnam oglądać. On i jakaś zupełnie obca mi dziewczyna czule się obejmowali. Zdjęcie powstało w knajpie, którą dobrze znałam i musiało być nowe, bo on miał na sobie koszulę, którą dostał ode mnie kilka tygodni wcześniej na urodziny
Ta pierwsza: Świat w ruinie
Pamiętam ścisk w brzuchu i oszołomienie, a później telefon w histerii, z krzykiem, żeby mi wytłumaczył. Patrząc na ich twarze wiedziałam wszystko, ale wciąż miałam nadzieję, że jakoś mi to wyjaśni, w kilku zdaniach odbuduje świat, który obrócił się w ruinę. Bo rok wcześniej dostałam przecież pierścionek. Mieliśmy być jedną z tych par, która się odnalazła, przetrwa wszystko, a na starość będzie razem uprawiać ogródek. Ale głos, który usłyszałam w słuchawce, był zimny i rzeczowy. Powiedział, że przeprasza, że się zakochał „tak naprawdę” i nie wiedział, jak ma mi to powiedzieć.
Kolejne miesiące wpatrywałam się w ich wspólne zdjęcie, przekuwając swoją rozpacz w nienawiść. Nienawidziłam dziewczyny, która ukradła mi narzeczonego. „Uwiodła, omotała. Chodzi tylko o seks” – tak wtedy myślałam. Kochanka to przecież najczarniejszy z kobiecych charakterów – osoba bez skrupułów, godności i hamulców. Ktoś, na kogo można wylać swoje gorycz i żal.
Przyznaję, choć czerwienię się ze wstydu po same uszy, znalazłam ją na Facebooku i napisałam wiadomość pełną wyzwisk. Byłam tak agresywna i wulgarna, że nie poznawałam samej siebie, ale nie wahałam się, bo „wymierzałam sprawiedliwość”. Po kilku godzinach wyczekiwania w napięciu wyświetliło mi się powiadomienie, że odczytała wiadomość. Nigdy nie odpowiedziała, a moja rozpacz nie została ukojona nawet, kiedy dowiedziałam się, że ich związek rozpadł się niedługo potem.
Zmiana perspektywy
Jakieś 10 lat i kilka burzliwych relacji później poznałam ciekawego człowieka. Z Piotrem spotkaliśmy się w pracy, ale nasze rozmowy prędko wyszły poza tematy zawodowe. Rozumieliśmy się, jakbyśmy znali się od zawsze. Podobne zainteresowania, wrażliwość i poczucie humoru. Podobnie patrzyliśmy na świat, choć z różnych perspektyw. On – z pozycji męża i ojca, z żoną byli razem od liceum. Ja – wiecznie poszukująca mniej lub bardziej singielka.
Wtedy akurat miałam chłopaka, więc kontakt wydawał się czysty. Ot, człowiek z „mojego plemienia”, może dobry materiał na przyjaciela, może biznesowego partnera – myślałam. Dostaliśmy wspólny projekt, więc zamiast kilka razy w miesiącu widywaliśmy się prawie codziennie. Wspólna kawa rano była stałym rytuałem, często wychodziliśmy służbowo, czasem wyjeżdżaliśmy. Rozmawialiśmy dużo i o wszystkim – rodzinie, związkach, frustracji i niespełnionych marzeniach. Opowiedziałam mu o tym, co boli mnie najbardziej – ojcu alkoholiku, bracie, który poszedł podobną drogą, aborcji na studiach. Zawsze traktował mnie serio, wspierał. Wiedziałam, że mam w nim przyjaciela, który jest silny i opiekuńczy, a w dodatku ceni mnie zawodowo i rozumie jako kobietę.
Po kilku tygodniach projektu Piotr wypełnił mi całe życie. O nim myślałam, zasypiając, do niego pierwszego dzwoniłam, kiedy sąsiad zalał mieszkanie albo mama trafiła do szpitala. Mój ówczesny chłopak wyczuł to i odszedł. Piotr był ze mną szczery. Powiedział, że dawno temu miał romans, sprawa wydała się, a żona zagroziła rozwodem. Skończyło się zerwaniem z kochanką i dwuletnią terapią małżeńską. Powiedział, że do tej pory ma ogromne poczucie winy, że nie chce nikogo krzywdzić. Temat wydawał się zamknięty.
Wystarczyła jedna służbowa impreza. Inna przestrzeń, dobre wino i luźna atmosfera. Wsiedliśmy razem do taksówki, a później rzeczy zaczęły dziać się same.
Romans: Przygoda to za mało
To prawda, z niczym nie walczyłam, bo nie chciałam. Czułam, że jest mi najbliższy i to, co robimy, jest naturalne. W naszych głowach seks musiał wydarzyć się już znacznie wcześniej. Dotyk, nagość – wszystko było takie swobodne.
Ale Piotr nie został do rana. Przed świtem po prostu wstał, ubrał się i pocałował mnie w czoło. Napisał dopiero wieczorem: „Było wspaniale”. Nie pamiętam, czy coś mu odpowiedziałam. Z jednej strony – tak, było wspaniale. Z drugiej –wiedziałam, że cały układ gwałtownie się zmienił. To już nie jest trzepotanie rzęsami i przeglądanie się w jego oczach. Jestem zakochana, cokolwiek się wydarzy, od tej chwili będzie kosztować. I nie mam na myśli wyrzutów sumienia. To on zdradzał żonę, nie ja.
Praca zeszła na drugi plan. Projekt był już prawie skończony, a my spędzaliśmy czas się na upojnych randkach – w moim mieszkaniu albo w kinie po drugiej stronie miasta. Wiele elementów trzeba było zaplanować, odegrać i przewidzieć. Na przykład nie wychodziliśmy razem z pracy. W telefonie zmienił moje imię i kasował wszystkie wiadomości. Nigdy nie robił zdjęć. Jakbym nie istniała.
Wkrótce przypłynęła gorycz. Im więcej go miałam „tylko dla siebie”, tym mocniej tęskniłam i wyczekiwałam. Na każdym kroku porównywałam się z „nią” – tą perfekcyjną „pierwszą i jedyną kobietą jego życia”. Czułam, że choć jest mną zauroczony, może zakochany, to jestem tylko rozrywką. Dla niego ten romans był przygodą, dla mnie to było za mało.
Weekendy wypełniał smutek, a na wakacjach nie potrafiłam cieszyć się morzem. Patrzyłam na pary milczących staruszków i tęskniłam za kimś obok, z kim mogę czytać książki na plaży albo szukać najlepszej pizzy w miasteczku. Przyjaciółki nie sprawdzały się już w tej roli, były zbyt radosne i zajęte swoimi sprawami, zresztą odpłynęły daleko. Jedna zaręczona spodziewała się dziecka, druga dostała awans, a w pakiecie zupełnie nowe życie w Wiedniu. Ich dynamiczne życia z wizją świetlanej przyszłości tylko mnie drażniły.
Ta trzecia: Nic do powiedzenia
W życiu kochanki nie ma czasu przyszłego, jest tylko „tu i teraz” wyszarpywane jako nadgodziny, spotkanie służbowe albo wyjazd integracyjny. Nędzne ochłapy, które wydziela zawsze on, wedle swojego kalendarza, atmosfery w domu i stopnia zaangażowania.
W zwyczajnej relacji namiętność stopniowo stygnie, w romansie – nagle gaśnie. I nie masz nic do powiedzenia.
Najpierw wyczułam znudzony ton głosu, kilka dni później przestał pisać. Kiedy nie odebrał mojego telefonu, zrozumiałam, że się skończyło. Trzy dni leżałam i płakałam, a potem zobaczyłam, że wrzucił na Instagram zdjęcie z rodzinnych wakacji. Coś we mnie pękło i wyzwoliło lawinę. 10 SMS-ów w serii bez odpowiedzi. Później telefony, bez reakcji. Wtedy służbowy e-mail. Napisałam mu wszystko, co wtedy czułam i myślałam: że nie jestem rzeczą, którą odstawia się na półkę, że jest oszustem, który cynicznie wykorzystuje kobiety, a jego żonie należy się przynajmniej prawda. Nie chciałam go znać.
Z tego e-maila kipiała taka sama wściekłość i bezsilność, jak z wiadomości do kochanki mojego narzeczonego sprzed lat. Byłam równie zrozpaczona i zagubiona. Zatoczyłam pętlę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.