Jonathan Anderson, który świętuje właśnie dziesięciolecie swojej marki, projektuje ponad 20 kolekcji rocznie. Najbardziej zapracowany projektant w Londynie na najnowszym pokazie sięga do findesieclowej tradycji sztuki dla sztuki, by stworzyć modę, jak sam mówi „bardzo brytyjską” – piękną i z poczuciem humoru.
J.W. Anderson jest bodaj najbardziej płodnym projektantem w Londynie. Nie dość, że projektuje pod swoim nazwiskiem, to od kilku lat tworzy także kolekcje dla domu mody Loewe. Ale to nie wszystko. Projektant twierdzi, że najbardziej twórcza moda powstaje na styku marek, porządków, stylów. Oprócz regularnych kolekcji projektuje więc niezliczoną ilość kapsułowych kolekcji dla innych firm. Wystarczy wspomnieć o ubraniach dla Uniqlo, które można było kupić wiosną, Converse'ach dostępnych teraz, czy propozycjach Topshopu sprzed kilku lat.
Anderson razem ze swoimi rówieśnikami, Mary Katrantzou, Erdemem Moralioglu i Jonathanem Saundersem dekadę temu zrobili rewolucję w brytyjskiej modzie. Teraz robią miejsce dla jeszcze młodszych projektantów, co nie znaczy, że usuwają się w cień. Podczas jednak, gdy chociażby Katrantzou zaczęła się powtarzać, Anderson co sezon pokazuje coś nowego. Punktem wspólnym jego kolekcji są nowoczesne konstrukcje.
Anderson twierdzi, że nie cierpi projektować sukienek wieczorowych, bo są zbyt oddalone od życia. Frajdę sprawia mu natomiast wymyślanie dodatków. Torebki z charakterystycznymi okrągłymi klamerkami czy też kotwiczką, która układa się w jego inicjały, zyskały status it-bags na miarę tych od Chloé czy Celine.
Anderson ma do mody podejście równie rozsądne, co ambitne. Twierdzi, że motywację daje mu skromne pochodzenie. 34-latek z Irlandii Północnej jeszcze na studiach w London College of Fashion pracował u Prady. Wcześniej myślał, że zostanie aktorem, ale jego uwagę od grania odciągały kostiumy.
Kostiumowego rozmachu można dopatrzeć się w jego najnowszej kolekcji. Inspirowana Arts and Crafts, czyli ruchem estetycznym z końca XIX wieku, ma być zdaniem Andersona poszukiwaniem piękna w trudnych czasach. Swoją kolekcję określił też jako „bardzo brytyjską”, bo podszytą dystansem, ironią, humorem. Kobieta, która nosi sukienki z bufiastymi rękawkami, wydłużone marynarki i pocięte białe koszule ma luz, jest silna, nie lubi być seksowna w oczywisty sposób. Dla Andersona najważniejsza była zabawa kontrastem. Warstwy, choć pełne objętości, wydają się zwiewne. Konstrukcja, choć pozornie sztywna, uwalnia sylwetkę. Odcienie, choć neutralne, a nawet lekko wyblakłe, nabierają głębi dzięki mięsistym tkaninom, takim jak chociażby wykonanej techniką makramy.
Część ubrań z kolekcji jest już dostępna na platformie Net-a-porter.com. To odpowiedź Andersona na formułę See Now Buy Now. J.W. Anderson jak zwykle robi wszystko po swojemu. A inni mogą się od niego uczyć. Bo pewne jest to, że Brytyjczyk już teraz wie, jak będzie wyglądać moda przyszłości.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.