Jacek Dehnel: Dom przy Czerniakowskiej 193. Zapis socjologiczny
Każdy dom, każde podwórko miało jakąś swoją historię, której dziś nikt nie pamięta. Na przedwojennym Powiślu panowała nędza. Próbowano sobie z nią radzić na różne sposoby. Jacek Dehnel przygląda się kamienicy przy Czerniakowskiej 193.
Historia porwania córki konsula amerykańskiego, Patsy McMillin, zwróciła moją uwagę na domek przy Czerniakowskiej 193. Od frontu parterowy, miał jeszcze dwa podwórka i ciągnące się daleko w głąb posesji oficyny (w tym przynajmniej jedną piętrową). Budynek, wprawdzie niepozorny, był popularny za sprawą frontowego lokalu. Adres ten – zapewniał „Kurjer Poranny” – jest znany całemu Powiślu. Przemysłowa, Fabryczna, Solec, Czerniakowska – wszystko to ciągnie do knajpy Żółtkowej. Kto pod tym adresem – i jak – żył? Kto prowadził lokal, sklepy, co zaprzątało życie tych ludzi?
Trochę zdradzają ogłoszenia drobne. Taksówkarz sprzedawał forda, szwaczka – maszynę Singera do łatek, niejaki Ofnagel – najpierw beczki na kapustę, ale chyba słabo, bo potem sklep z dużym mieszkaniem nadający się na wszystko; monter szukał pracy, stolarz – czeladnika, restauracja – kelnerek z prezencją i dziewczynki do kuchni, ktoś sublokatora.
Mieszkańców domu, jak wszystkich, spotykały różne wypadki i nieszczęścia: u Ludwika Mazurkiewicza zapaliła się drewniana ścianka działowa, bo blaszaną rurę od piecyka poprowadzono bez izolacji. Policjantowi Feliksowi Żakowi wypalił rewolwer podczas czyszczenia, kula przeszła przez dłoń Żaka, zraniła w rękę stojącego obok jego kolegę, Feliksa Kaniewskiego, odbiła się rykoszetem i trafiła go ponownie, tym razem w nogę. Jeden strzał – trzy rany. Monter Bronisław Słaboń uległ ciężkim poparzeniom w wyniku eksplozji benzyny w warsztacie samochodowym przy Łazienkowskiej i zmarł w szpitalu dwa miesiące później. Pięcioletni Bohdanek Nawrocki wypadł z łodzi w pobliżu klubu „Syrena” i utonął. Dwudziestoletnia robotnica Kazimiera Wrzeszczukówna wpadła pod tramwaj, ale skończyło się tylko na potłuczeniach. Czternastoletniego gazeciarza Stasia Adamskiego samochód przejechał na placu Trzech Krzyży, o rok starszą Edwardę Goldmanównę taksówka potrąciła na Książęcej dziewiętnastoletnią Kazimierę Piwowarkównę na Marszałkowskiej, podobnie jak Annę Mrozównę (taksówkarz próbował ominąć dorożkę, która zajechała mu drogę, stracił panowanie nad wozem i przygniótł dziewczynę do drzewa, gruchocząc jej obie nogi); dwunastoletnią córeczkę policjanta, Irenkę Bełczykowską, która zaplątała się między błotnik a koło, taksówkarz wlókł kilkanaście metrów; zaalarmowany przez przechodniów, wysiadł, wyszarpnął ją z zakleszczenia i położył na chodniku, po czym zbiegł z miejsca wypadku.
Bywało jednak, że i do nich uśmiechało się szczęście – w loterii wielkanocnej „Kurjera Czerwonego” Karol Kocięcki wylosował butelkę wina, a Jan Maciejczyk – świąteczną babę; Jan Góralski wygrał w tej samej gazecie dwa bilety do teatru, a Jan Królik w konkursie-plebiscycie „Expressu Porannego” – pudełko z trzema kostkami mydła „Elida Favorit”. Kiedy jednak policja znalazła u pasera Czesława Rabendy zegarek wartości 200 złotych, skradziony ze sklepu zegarmistrzowskiego, Rabenda upierał się, że zegarek wygrała na loterii jego żona. Nie dano mu wiary, choć bronił się: „Czyż mi szczęście nie mogło dopisać?”.
Bo przede wszystkim był to dom przestępczy.
W domu przy Czerniakowskiej 193 mieściła się knajpa u Żółtkowej, która przyciągała „element”
Swoje robiła słynna knajpa u Żółtkowej, która przyciągała element. W roku 1927 lokatorzy domu pili tam sobie wesoło – byli Stanisław Piórkowski i Władysław Strzelec spod numeru 193 oraz bracia Feliks i Wacław Ostrowscy spod 177. Na godzinę przed północą Piórkowski, ślusarz w państwowej fabryce karabinów, zapłacił muzykantom złotówkę, żeby zagrali „Pierwszą brygadę”. Ale Ostrowscy, komuniści, zapłacili dwa złote, żeby zagrano „Międzynarodówkę”. Od słowa do słowa rozpolitykowani melomani wyszli na ulice, żeby się ponaparzać, bo noc była piękna, czerwcowa, i tak tłukli się na pięści, ale było ich trzech na jednego, więc będący w mniejszości Piórkowski dobył rewolweru i zaczął się wycofywać w kierunku mieszkania. „Mamo – krzyknął – zatrzymać drzwi!”, a teściowa z żoną pospieszyły na ratunek. W końcu drzwi nie wytrzymały, Piórkowski zdzielił Wacława kolbą, a jego brata Feliksa zastrzelił na miejscu, po czym wyskoczył z pierwszego piętra i zbiegł. Zanim pojawili się policjanci, ranny Wacław ze Strzelcem brutalnie pobili obie kobiety, za co zostali zaaresztowani, a Piórkowski stawił się na komisariacie, gdzie oddał się w ręce funkcjonariuszy[1].
Pod tym samym adresem mieszkali Czesław Mazurkiewicz i Eugenjusz Murawiński (a po sąsiedzku pod numerem 191 Leon Fabisiak), którzy w listopadzie 1930 roku w sali bilardowej kawiarni Szai Millera wdali się w bójkę z dwoma dwudziestoletnimi malarzami pokojowymi, zamieszkującymi przy Hożej 6: znanym awanturnikiem, notorycznym obwiesiem i hultajem Janem Supłem, z którym mieli jakieś porachunki, i jego towarzyszem Piechockim, którego w ferworze walki zastrzelili. Na Suple zrobiło to wrażenie, bo pół roku później truł się esencją octową na rogu Kruczej i Wspólnej, ale widać go odratowano, bo w 1936 powtórzył to z powodu „zawodu miłosnego”, i to na Czerniakowskiej – tym razem chyba ze skutkiem śmiertelnym.
Kradzieżą zajmowała się cała niemal rodzina Kołdrów. Izrael z kumplem, Herszem Majerowiczem, ukradli bieliznę pościelową przodownikowi policji Suskiemu. Maks Kołdra został przyłapany na włamie przy Siennej, kiedy właścicielka weszła do domu akurat kiedy dwaj włamywacze rozkładali łup na, nomen omen, kołdrze, żeby go ładnie zawinąć. Z rodzinnej tradycji wyłamał się Josek Kołdra, który wziął się do uczciwej pracy jako czeladnik w piekarni – i źle się to dla niego skończyło, w 1928 maszyna do robienia macy poszarpała mu palce. Uczciwość, jak widać, nie zawsze popłaca.
Zresztą najwięcej było tam chyba takich drobnych przestępców. Z pola folwarku Czerniaków skradziono pół tony chrzanu – winnymi byli Józef Gąszcz i Marta Wierzbicka, zresztą znana złodziejka działkowa, kilka lat wcześniej zatrzyma z workami ogórków narabowanych na Służewiu. Niejaki Kułakowski został schwytany w domu przy Miodowej 19, gdzie lokatorka przypadkiem nakryła w piwnicy kilku złodziei, włamujących się do prywatnych komórek i składów sklepowych – udało się złapać tylko jednego z nich, właśnie mieszkańca Czerniakowskiej 193. Jego sąsiad Edward Strzyżewski (vel Stefan Drużewski) wpadł, kiedy pomógł wyrwać brylantową szpilkę pasażerowi jadącemu tramwajem Czerniakowską. Bolesław Jedynek i jego kolega ze Smoczej, pokątni handlarze owocami, podwędzili kupującej renklody klientce pięć dyszek, po czym udali, że muszą uciekać przed policjantem, który wlepi im mandat, i popędzili z wózkiem w kierunku Unii Lubelskiej; ale klientka zorientowała się, w czym rzecz, dopędziła ich, oddała w ręce policji i odzyskała banknot. Władysław Olszewski regularnie wpadał do znajomej na Wspólną i wyjmował jej pieniądze z torebki. Pani Lozio w końcu straciła cierpliwość i zawołała sąsiadów, którzy odstawili darmozjada na policję.
Drobnica.
Pod jednym dachem mieszkali drobni przestępcy i prawdziwi profesjonaliści
Nie żeby brakowało profesjonalistów.
W 1936 do drogerii na rogu Chmielnej i Marszałkowskiej w samo południe wszedł, targając omdlałego kolegę, który stracił właśnie przytomność; poprosił ekspedientkę o szklankę wody; kiedy ta zeszła do piwnicy po syfon z wodą sodową, rzucili się do pakowania kosmetyków do walizeczki i tak byli tym zaaferowani, że nie zauważyli dziewczyny wracającej ze szklanką wody dla potrzebującego. Kiedy narobiła krzyku, pobili ją i uciekli, ale nie dała za wygraną, wypadła ze sklepu i zaalarmowała policjanta, który z pomocą przechodniów dopędził jednego ze spryciarzy na dzisiejszym placu Pięciu Rogów. Był to zamieszkały przy Czerniakowskiej 193 Zygmunt Ciągardlak vel Ciungardlak, który zresztą dopiero co wyszedł z więzienia.
Obszerną kartotekę miał Marjan Konopka: kiedy zgarnięto go w 1924 w obławie na przestępców i córy Koryntu, miał już na koncie dwa wyroki[2], dwa lata później przyłapano go w tramwaju 18 na Targowej, kiedy wyciągnął portfel pewnemu gościowi z Wołkowyska. Kiedy w tym samym roku wpadł na nielegalnej grze w karty w lokalu „u Żółtkowej”[3], nazwano go już znanym kasiarzem. Ale najwięcej narozrabiał w roku 1929, w niepozornej kamieniczce przy Ordynackiej 10, na rogu Kopernika, gdzie włamywacz Stanisław Dusznikiewicz świętował wyjście z więzienia. Towarzyszyła mu żona Stanisława (szopenfeldziarka, czyli złodziejka sklepowa) oraz dwie inne panie i trzej panowie, w tym Konopka. Tymczasem do drzwi zaczęli walić przestępcy, którzy chcieli z Dusznikiewiczem wyrównać rachunki na tle honorowem. W końcu towarzystwo uzbroiło się w noże, widelce, syfony i butelki i ruszyło na wroga. Zawzięta walka toczyła się najpierw w oficynie, potem na podwórku, wreszcie na ulicy. Dusznikiewicz został zraniony kulą w czubek głowy i nożem w udo, Konopce przestrzelono pośladek; z kolei po stronie napastników jednemu zmiażdżono nos syfonem, a dwaj bracia uskarżali się przetrącenie kręgosłupa i ranę ciętą pośladka.
Nie ustępował mu sąsiad Stanisław Zieliński. W 1933 roku jako dwudziestoczterolatek założył z kolegami klub młodocianego przestępcy i spotykali się na „wieczory literackie”, by czytać opisy udanych przestępstw, m.in. w powieściach o Sherlocku Holmesie. Ich debiutem – dokonanym w szóstkę – był skok na sklepik pod sąsiednim numerem 191, skąd wynieśli cztery worki kaszy. Recenzję wystawiam im kiepską: wszyscy zostali zatrzymani parę dni później. Jednak z tym debiutem blagowali – już rok wcześniej Zieliński dwukrotnie wpadł z kumplami: raz, kiedy nocą przebijali się z piwnicy do sklepu przy Smoczej 7, a drugi raz na włamie do mieszkania przy Zajęczej 12. Tak się pechowo złożyło, że zanim spakował łupy, w lokalu pojawił się sublokator właściciela mieszkania. Wyrwawszy łom jednemu z włamywaczy, ruszył do walki z drugim, uzbrojonym w siekierę, obu rozgromił, a następnie z pomocą dozorcy związał i odstawił na policję. Już wówczas Zieliński był notowany jako znany złodziej mieszkaniowy. Dwukrotnie przyłapano go w kawiarni przy Nowowiejskiej na nielegalnym przyjmowaniu zakładów bukmacherskich,[4] raz został dźgnięty nożem w ulicznej bójce full Czerniaków style. W 1936 tak się rozzuchwalił, że wspólnie z kompanem porwali z ulicy wracającego do domu kelnera Franciszka Boruckiego, zaciągnęli go do knajpy i kazali mu regulować rachunki. Następnego wieczora zrobili to samo, a po wyjściu na ulicę jeszcze próbowali mu ukraść płaszcz i parę złotych. Tym razem jednak przyskrzynił ich policjant.
Drugim pijusem na cudzy koszt był Władysław Strzelec, który po kielichu dostawał przypływów alkomelancholii. Któregoś dnia upił się tak gruntownie, że po powrocie do domu wziął siekierę, porąbał krzesła, porozbijał graty i potłukł wszystkie naczynia szklane, fajansowe i porcelanowe. Ukończywszy dzieło zniszczenia, p. Władysław siadł na ruinach i gorzko zapłakał. Wezwana przez sąsiadów policja zabrała go do aresztu na noc trzeźwienia. Elżbieta Banasiewicz tak zachlała w 1928, że zasnęła w bramie na Żurawiej i została odwieziona na komisariat wozem rzeźniczym.
W tym samym domu działała także melina, w której mieszkały ówczesne pracownice seksualne
A skoro już przy alkoholu jesteśmy, to była też na Czerniakowskiej 193 najprawdziwsza melina – tyle że wówczas oznaczało to nie tyle miejsce pokątnej sprzedaży alkoholu, ile miejsce spotkań przestępców, kryjówkę dla ludzi i skradzionych fantów. Lokal prowadziła wyrobnica Paulina Karczmarczykowa – u niej włamywacze, którzy podkopem dostali się do składu konfekcji Wassersztajna przy Podwalu 10 i wynieśli towaru za sześć tysięcy złotych, złożyli kilka worków z łupami. Wywiedzieli się o tym policjanci, którzy spod łóżka wyciągnęli dwa worki, a ze spelunki – trzech włamywaczy, którzy zdradzili, gdzie ukryli resztę skradzionych ubrań.
Karczmarczykowa zresztą cienko przędła i kiedy zaległości w komornym sięgnęły 450 złotych, zarządzono eksmisję jej samej, dwójki jej dzieci i jeszcze ich sublokatorów, szofera Gawlika z żoną. Syn Pauliny pomyślał, że w tej sytuacji zbuduje na podwórku barak, żeby zapewnić bliskim jakikolwiek dach nad głową – i zaczął odrywać dyktę z przepierzenia, oddzielającego pokoik sublokatorów. Gawlik postanowił bronić dykty: rzucił się na córkę Karczmarczykowej z toporkiem, jej brat przyleciał z drągiem żelaznym… Słowem: kiedy komornik przybył, czworo ludzi leżało w łóżkach z ciężkimi potłuczeniami i eksmisję odwołano.
Na Czerniakowskiej 193 mieszkały wreszcie warszawskie pracownice seksualne.
Na przykład Stanisława Kaczyńska, która, kiedy doprowadzono ją do urzędu sanitarno-obyczajowego przy areszcie na Daniłowiczowskiej w celu wciągnięcia na listę „kontrolnych” (czyli do oficjalnego rejestru prostytutek), w akcie rozpaczy wyjęła skądś duży scyzoryk i zadała sobie nim dwie rany w okolice serca[5].
Jej sąsiadka Leokadja Banasiówna[6], kobita o gorącym temperamencie, pracowała na Marszałkowskiej. W roku 1927 z koleżanką, Aleksandrą Ciesielską[7] odwiedziła przy Nowym Świecie kawalerskie mieszkanko pana Stanisława Gerwata, majstra z fabryki ceraty, a towarzystwa dopełniał kuzyn gospodarza. Eleganckie śniadanie z gramofonem, sznapsem i zakąskami niestety zmieniło nieco styl, kiedy panie się posprzeczały i jedna drugiej rzuciła Ty Pastrano![8] Na to – jak relacjonował „Express Poranny” – Leokadja rozbiła butelkę na głowie koleżanki, ta zaś wyrżnęła ją półmiskiem. Nim panowie zdążyli zareagować, dziewczęta poszarpały sobie nawzajem sukienki, a nawet dessous i jęły się tarzać po podłodze, wśród odłamków potłuczonych naczyń. Przerażony pan Stanisław złapał kubeł z wodą i chlusnął na skłębioną masę. Poraniona Aleksandra trafiła do szpitala, a mniej poszwankowana, ale za to pijana i naga jak Ewa w raju – panna Banasiówna została zawinięta w płaszcz policyjny i wniesiona do dorożki z podniesioną budą. Zasnęła w areszcie.
Rok później z inną kumpelą z Marszałkowskiej, Genowefą Prusaczek, okradła pijaniusieńkich klientów w pewnym pokoiku hotelowym, a kiedy została złapana, nie miała z czego oddać kasy, bo zdążyła ją przepić. Podobnym sposobem obrabowała dwóch kolegów z ulicy Brukowej na Pradze, Małolepszego i Sochackiego: przyszła z Marszałkowskiej do ich kawalerskiego mieszkanka, wypili razem sporo wódek gatunkowych, a kiedy Leosia zbierała się do drogi i jeden z panów zorientował się, że wyjęła mu z portfela siedem dyszek, zdzieliła go po głowie butelką po piwie, a drugiemu w ataku furii odgryzła nos. Wkrótce Leokadja znalazła się na komisariacie, w kaftanie bezpieczeństwa. Znalazł się też odgryziony koniec nosa – po długich poszukiwaniach wyłowiono go ze szklanki zawierającej resztki gorzkiej angielskiej (czyli angostury)[9].
Nieraz przy Czerniakowskiej dochodziło do bójek, kradzieży i rozbojów
Okolica była niebezpieczna, ba, niebezpieczne było całe miasto – i lokatorów domu przy Czerniakowskiej też to dotykało. Wyrobnica Ludwika Berdecka spacerowała z koleżankami w sobotnią noc Marszałkowską, kiedy zaatakowała je grupka uzbrojonych w noże etatowych rozbójników, gotowych zrabować cokolwiek: letni płaszczyk czy wyciągnięte z torebki perfumy[10]. Dla Ludwiki skończyło się to dźgnięciem w klatkę piersiową.
Wracającą do domu trzydziestoletnią mężatkę Julię Konecką nieznany sprawca po prostu ni stąd, ni z owąd pchnął nożem w plecy[11].
Longina Fressera pobito i obrabowano pod sąsiednim domem nr 191[12]. Policja ujęła sprawców, byli to sąsiedzi spod numeru 212 (nędzna parterowa chałupa na rogu Ludnej), którzy nie uszanowali zasad złodziejskiego kodeksu, że w swojej okolicy się nie pracuje.
Wreszcie w roku 1936 do mieszkania Kazimierza Pietraszka przy Czerniakowskiej 193 wszedł przez okno niejaki Franciszek Wisłocki. Ale, spłoszony, tak niefortunnie próbował uciec tą samą drogą, że zaczepił się o parapet, zawisł i – jak donosił „Kurjer Poranny” – musiał czekać, aż go powoli zdjęto, obito i przekazano policji.
A kiedy zabrało obcych, bili się we własnym gronie, o cokolwiek. Adam Pawlak wybrał się z Czerniakowskiej na Złotą do teścia, którego poprosił o pięć złotych, bo dzieciak dostał jakichści krostów i trza na maść. Teść się nie zgodził. Obu opatrzyło pogotowie.
Kotecka zazdrościła Sobieskiej, sublokatorce Woderowej, że często odwiedzają ją kawalerowie i tańczą wesoło do muzyki z gramofonu. Podglądała więc regularnie przez dziurkę od klucza, co też się tam wyprawia. Dowiedziawszy się o tym, Sobieska z Woderową, w geście siostrzanej solidarności uzbroiły się w wałek i pogrzebacz, rzuciły na ciekawską Kotecką i pobiły ją do krwi. Walczące kłębowisko rozwikłali dopiero przybyli na miejsce policjanci.
Czerniakowska 139 – dom, jakich wiele na przedwojennym Powiślu
Nic dziwnego, że ludzie czasem mieli dość tej ogólnej beznadziei. Jedenastoletni Władzio Szpak z kolegą „wyfrunął z rodzinnego gniazda”, a w liście pożegnalnym napisał, że wybiera się do Tokio (dotarł tylko do Grodziska, skąd policja i odstawiła do domu). Przed Bożym Narodzeniem wyszła z domu siedemnastoletnia Leokadja Gabińska, głuchoniema, ospowata blondynka, o informacje o niej prosił zamieszkały tamże Józef Sysak. Dwudziestosześcioletni bezrobotny Henryk Karliński wybrał truciznę, kwas karbolowy, a Feliks Okular, nadzorca budowlany, zgnębiony tym, że grożą mu kary za liczne awantury uliczne, wybrał się na drugą stronę Wisły i w opuszczonym budynku na terenie koszar przy 11 Listopada powiesił się na pasku. Znaleźli go idący rano do pracy robotnicy.
Wszystko to w jednym, jedynym domu – od ulicy parterowym, w oficynach nieco wyższym, z dwoma podwórkami, ale pod jednym numerem. Przy Czerniakowskiej najwyższy numer to 231, przy Solcu – 117, przy Dobrej – 96, a przecież Powiśle składało się też z całego mnóstwa małych, zapyziałych uliczek, po których czasem nie zostało dziś ani śladu. I wszędzie tam żyli ludzie, którzy próbowali się jakoś utrzymać na powierzchni w tej dzielnicy nędzy i beznadziei. I każdy dom, każde podwórko miało jakąś swoją historię, której dziś nikt nie pamięta.
Za: „Dobry Wieczór” z 9 XII 1932, 24 X 1934, 4 i 27 IV 1935 i 18 VII 1937, „Dzień Dobry” z 3 I i 14 XI 1933, 13 VII, 3 i 24 XI 1936, 9 VI 1938; „Echo Warszawskie” z 28 I 1926; „Express Poranny” z 14 XII 1923, 7 X 1924, 24 X 1926, 12 IV, 5 VI, 17 VII i 26 X 1927, 9 II, 28 III, 21 IV, 5 i 12 VI oraz 6 XII 1928, 31 I 1929, 2 II, 22 X i 24 XI 1930, 31 X 1932, 26 VII 1936 i 5 IV 1937; „Gazeta Poranna” z 25 VII 1925; „Głos Polski” z 12 VI 1927; „Kurjer Czerwony” z 2 III 1925, 27 III i 11 XII 1926, 8 X 1931, 30-31 I 1932 i 14 X 1934; „Kurjer Polski” z 24 XII 1924, 18 I, 6 II i 16 VIII 1928, 31 I 1929, 30 XI 1930 i 26 VII 1936; „Kurjer Poranny” z 26 IX 1920, 14 X 1922, 29 III i 5 VI 1927, 17 II i 7 III 1928, 23 I i 29 VII 1929, 14 II i 28 IX 1930 i 8 I oraz 22 IV 1936; „Kurjer Warszawski” z 14 X i 27 IX 1922, 18 VII 1925, 31 V 1927, 5 VI i 29 X 1928, 4 VIII 1929, 20 VIII 1931, 19 IV i 17 VII 1932, 3 I 1933, 7 VII 1935 oraz 28 VII i 1 IX 1936; „Przegląd Wieczorny” z 27 I 1926 i 26 V 1928 oraz 11 VI 1931; „Wieczór Warszawski” z 13 I 1934 i 27 II 1938.
[1] Sąd wymierzył mu łagodny wyrok roku więzienia w wyniku amnestii zmniejszony do sześciu miesięcy. Co ciekawe, „Kurjer Poranny” podaje, że wcale nie poszło o politykę: jeden żądał piosenki „Stracone szczęście”, drugi – „Stare Miasto”.
[2] Złapano z nim między innymi braci Kępków, raz karanego 23-letniego Stanisława i bardziej wyrywnego – bo w wieku lat ledwie siedemnastu sześciokrotnie skazanego za włamania – Ksawerego. Ale to Stanisław się wściekł i wszczął arabską awanturę, wyrywając z pieca cegły i ciskając nimi przez kraty w posterunkowego; skończyło się to związaniem go kaftanem bezpieczeństwa.
[3] Wówczas prowadzonym przez Janinę Jezierską.
[4] Nawiasem mówiąc, w 1935 za to samo skazano na grzywnę Czesława Mazurkiewicza, tego, który zastrzelił malarza pokojowego.
[5] Pogotowie odwiozło ją do szpitala i przeżyła, bo osiem lat później, w 1936 roku, była już właścicielką dorożki. Najęła do pracy nieznanego jej bliżej mężczyznę, który wyjechał za miasto i przepadł z dorożką jak sen jaki złoty. Miała dziewczyna pecha życiowego.
[6] Czasem błędnie zapisywana jako Bams lub Bonus.
[7] Też z Czerniakowskiej, ale 38.
[8] Meksykanka Julia Pastrana (1834–1860) była atrakcją cyrkową, słynną w za sprawą obfitego owłosienia na całym ciele; w Warszawie występowała wprawdzie w roku 1858, czyli siedemdziesiąt lat wcześniej, ale pamięć o niej najwyraźniej przetrwała w wyzwiskach ludu warszawskiego.
[9] Zresztą w ogóle mieszkały tam charakterne dziewczyny: kiedy w 1927 sąd skazał siedemnastoletnią Helenę Błaszczyk za paserstwo, tak zaczęła wszystkim wymyślać, że posiedzenie przerwano, a policja, zatykając Helenie usta, zaciągnęła ją do aresztu. Groził jej rok dodatkowego więzienia za obrazę sądu. Równie wymowna była jej sąsiadka Eugenia Starosta, tak zwana „kontrolna” (czyli zarejestrowana prostytutka), która po pijaku karczemnie zwymyślała policjanta na Dworcu Głównym, a potem jeszcze kilku funkcjonariuszy na komisariacie. Sąd skazał ją na trzy tygodnie aresztu.
[10] Wśród nożowników byli szofer Henryk Borek i kwiaciarka Genowefa Tomaszewska – dość; nie była to para zgodna, raz Borek pchnął ją pod przejeżdżający samochód.
[11] Być może jej mężem był Juljan Konecki, który najął się do rozwożenia chleba w piekarni Rubina Majerowicza na Słodowcu i sprzedał na lewo setki bochenków, malwersując pieczywo na sumę ośmiuset złotych.
[12] Skradziono mu ponad 30 tys. marek. Miało to miejsce w 1922 i może się wydawać, że to kwestia inflacji, ale suma była znaczna – główna wygrana w loterii państwowej wynosiła wówczas sto tysięcy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.