Trzeba tworzyć architekturę, która jest ulokowana w kodzie kulturowym danego miejsca – mówi inżynier kreatywny, architekt i projektant wnętrz Jacek Dudkiewicz. Tę ideę koordynator projektu i budowy realizuje, wpisując stacje metra w historię, tradycję i współczesność Warszawy.
Praca architekta to spełnienie twoich marzeń?
Architektura wydawała mi się połączeniem kreatywności z techniką. Z mocnym osadzeniem na ziemi, bo to zawód inżynierski. Chciałem po studiach mieć jak najwięcej możliwości i jak najszersze perspektywy. Bardzo długo nie byłem pewny tego zawodu. Nagrodę SARP-u za dyplom magisterski dostałem chwilę po tym, jak porzuciłem marzenie o byciu architektem.
Dlaczego?
Zaprojektowałem areszt śledczy na warszawskiej Pradze. Chciałem połączyć funkcje – w tygodniu stworzyć dom kultury dla okolicznych mieszkańców, a w weekendy miejsce, w którym aresztant może mieć widzenia z najbliższymi. Nad tą strefą znajdowałoby się właściwe więzienie, jakie znamy z filmów czy książek. To był kontrowersyjny pomysł na dyplom, trudna obrona. Zaczynając od koncepcji, czyli połączenia dwóch funkcji w ramach jednego budynku, tak aby miejsce kulturalne i biblioteczne dla więźniów mogło służyć także lokalnej społeczności. Na Pradze, w szczególności w tej starej części, brakuje domów kultury, więc budynek i jego funkcje byłyby wpisane w otoczenie.
To chyba nie jest popularny temat?
Miałem wielką, trochę naiwną, potrzebę zrealizowania tematu, którego nie było na wydziale. Najpierw miał to być Sztab Generalny Wojska Polskiego w Warszawie, ale dużo źródeł i informacji miało charakter tajny. Tematem więzienia nikt w Polsce się nie zajmuje od strony koncepcji i architektury. W Wielkiej Brytanii czy Holandii każde z tych miejsc ma wymiar architektoniczny. U nas albo są stare i koszmarne, albo nikt nie dba, by były czymś więcej niż barakiem z blachodachówki. Co nie jest problemem, bo tak, niestety, postrzegamy więziennictwo w Polsce – to ma być kara. Punktem wyjścia do mojej pracy była analiza socjologiczno-resocjalizacyjna. Okazała się dużą częścią projektu. Choć większość kar w Polsce trwa kilka lat, to oczekujemy, aby to więzienie było miejscem, gdzie się gnije jak w lochu, a nie wychodzi i wraca do życia w społeczeństwie. Skupiłem się na areszcie, bo osoby tam przebywające mogą być przecież niewinne. Za pomysł posypały się nagrody i zaproszenia, ale mnie dopadł kryzys twórczy.
Szybko, bo przecież na samym początku drogi zawodowej.
Miałem duży kryzys tożsamości zawodu i wydawało mi się, że w Polsce ciężko będzie mi się realizować. Od drugiego roku studiów starałem się zdobywać zawodowe szlify, więc wiedziałem, na czym ta praca polega. Po studiach ukończyłem dodatkowo szkołę gastronomiczną przy ulicy Poznańskiej i z doskoku pracowałem w restauracji Chianti jako pomocnik kucharza.
Zanim to się stało, pracowałeś jeszcze we Włoszech, w Rumunii i Holandii.
Pojechałem na Erasmusa do Włoch. Nie chciałem wracać do Polski. Potem trafiłem do Holandii, gdzie zdobyłem najważniejsze doświadczenie zawodowe, które miałem do tej pory. Tam jakość architektury jest moim zdaniem najwyższa. Podobnie jak poświęcenie uwagi detalom. Tamtejszy proces budowlany charakteryzuje się tym, że nigdy nic się nie pozostawia przypadkowi. Dziesięć lat temu inny był także poziom edukacji w Polsce. Patrząc na moich asystentów, widzę, że to się gwałtownie zmienia. Wtedy jednak była ogromna różnica w podejściu do projektowania między nami a krajami „bogatego Zachodu”.
Studia we Włoszech były rozczarowaniem?
Nie chcę deprecjonować tego doświadczenia, ale pod względem koncepcji i wiedzy inżynierskiej jesteśmy nowocześniejsi. We Włoszech rozmowy toczy się o sztuce, filozofii, etyce, ale to nie zbliżało do rozwiązania problemu. Nie było rozmowy, jak zrobić konstrukcje, aby nie zawalił się kościół obok. Mocna była strona kreatywno-estetyczna.
A Rumunia?
Miałem tam tak naprawdę wolną rękę, ale właściciel pracowni, w której asystowałem, miał silny dogmat estetyczny i zawsze podkreślał etos pracy. Czułem nad sobą mentora, a tego we Włoszech nie miałem. Na wyjeździe studyjnym dowiedziałem się sporo o rumuńskiej kulturze. Warsztaty miały pokazać dziedzictwo architektury tradycyjnej. W miejscowości Kaczyka okazało się, że pod koniec XVIII w. polskie rodziny zostały przesiedlone z Bochni, by pracować w kopalni soli. Etnicznie większość osób do dziś to Polacy i prawie każdy mówi po polsku. Chodziliśmy po tych wioskach, mierzyliśmy wszystko, robiliśmy wywiady. Okazało się, że ludzie wyrwani z Małopolski zachowali jej fragmenty w architekturze. Jest to dość zabawne, bo pięć kilometrów obok rdzennie rumuńska wioska wygląda inaczej. Ten sam klimat, uwarunkowania, ale ludzie z innym bagażem kulturowym. Dlatego wypracowane rozwiązania architektoniczne były różne.
Wróćmy do pracy w kuchni. Dziś już jesteś przy biurku. Co się stało?
Siekanie cebuli przez wiele godzin nauczyło mnie pokory. Zatęskniłem za pracą za biurkiem i na budowie. Kuchnia jest fajna, bo efekt pracy widać szybciej niż po kilku latach. To bardzo kreatywna dziedzina. Ale mnie z kuchni na pewno wyciągnęło metro, a precyzyjnie rzecz biorąc, konkurs na koncepcję architektoniczną. Wyszliśmy z założenia, że prawdopodobnie nie wygramy, więc chociaż poszalejemy. I tak zrobiliśmy.
Byłeś jednym z projektantów i koordynatorów prac budowlanych stacji metra C06 „Księcia Janusza”, C07 „Młynów” i C08 „Płocka”.
Każda z tych stacji jest bardzo głęboko zakorzeniona w otoczeniu. Namówiłem zespół, aby zagęścić projekt detalami, co w Polsce rzadko się zdarza. To okazało się dobrym pomysłem. Co zabawne, w tym czasie przygotowaliśmy dwie koncepcje na metro w Rosji. Nie wygraliśmy konkursu, ale one powstały, zanim w Polsce skończył się przetarg na stacje metra na Woli. W sumie cały proces trwał osiem lat. Oczywiście, z zazdrością patrzę na tryb administracyjny w Rosji, ale nie zawsze to się przekłada na jakość realizacji. Czasami lepiej poczekać, by projekt dopracować.
Co było ważne w projekcie metra?
Stacje metra są dość powtarzalne pod względem konstrukcji. Ciężko zaproponować coś nowego. Korpus, strefa techniczna, strefy pasażerskie, a w tym lokale handlowe i do tego kilka wyjść tak, by całość była dobrze skoordynowana pod względem ruchu pasażerów. To oczywiście duże uproszczenie, a w praktyce oznacza minimum dwa lata projektowania. Zasady zawsze są identyczne. Każda stacja ma indywidualne ograniczenia, które wynikają z otoczenia. Przy każdym projekcie analizowaliśmy, co się dzieje, zanim zejdziemy pod ziemię. Ważne dla nas były także elementy w tożsamości tych miejsc – to one są kluczowe na przestrzeni historii miasta.
Stacja Księcia Janusza jest najdłuższa, także w porównaniu do innych stacji w Europie.
Jest zlokalizowana pod Górczewską. Pod koniec XIX w. było tam gospodarstwo ogrodnicze C. Urlych. Firma, która specjalizowała się w sadzonkach, miała swoje szklarnie i gigantyczne tereny. A wcześniej były tam tereny łowieckie, więc motyw ogrodniczo-przyrodniczy był największą projektową inspiracją. Założenie na peronie jest takie, że słup rozwija się ku sufitowi jak drzewo. A sam sufit jest zielony z perforacjami, które dają efekt podobny do drzew w gęstym lesie, przez które przenika światło. To, co ją wyróżnia, to właśnie ten efekt lasu i bliskości przyrody. Każda stacja ma neon, który graficznie pasuje do całej architektury stacji. Jest jej symbolem wizualnym – na tej stacji to motyw roślinny.
Stacja C7 (dawniej Moczydło, dziś Młynów) to skojarzenie z basenami.
Tak, i ulubiona stacja dzieci i seniorów. Tu motywem przewodnim jest woda. Ta stacja jest „podziurkowana” i tak są poukrywane m.in. ekrany akustyczne, oprawy oświetleniowe, które dają rozproszone, ale równomierne światło. Motywem kolorystycznym jest niebieski, a wiodącym kształtem – koło. Wszystkie elementy architektoniczne są albo białe, albo niebieskie. Tu także zobaczymy meble, które nie są z blachy czy stali, tylko z corianu. Można na nich usiąść, oprzeć się, a z uwagi na zastosowany materiał są nadal ciepłe. Niektóre z nich są bardzo wygodne dla seniorów, którzy nie lubią rozsiadać się głęboko, bo ciężko im wstać.
Która stacja jest twoją ulubioną?
Stacja C8 Płocka w sąsiedztwie dawnych Zakładów Radiowych im. Marcina Kasprzaka. Motywem wyjściowym była sztuka awangardowa lat 60., bo wtedy w okolicy odbywało się I Biennale rzeźby w metalu. A drugą inspiracją były wnętrza produktów wytwarzanych w zakładach, czyli tranzystory, układy scalone. Na peronie zobaczymy motyw graficzny, którego użyliśmy na suficie wykonanym ze szkła. To jedna świecąca tafla z wbudowanymi pasami z miedzi. Występuje w różnych odcieniach i stopach. Ta miedź będzie się starzeć w zaplanowany sposób, razem z miastem. Zresztą, jak zaczęliśmy projektować, Warszawa też zupełnie inaczej wyglądała. Dziś Wola to najszybciej zmieniająca się dzielnica.
A neon?
Oczywiście narysowałem go tak, by nawiązywał do płyty radioodbiornika.
Czy na metro przełożyły się twoje doświadczenia w pracy w USA?
W Ameryce nauczyłem się, jak ważna jest głęboka analiza i narracja, by projekt był spójny na każdym etapie. Szukaliśmy konkretnego klienta, dla którego robiliśmy hotel butikowy. Przykładowo, jeżeli był nastawiony na nowożeńców, musieliśmy zaplanować przestrzeń dla druhny i rytuałów, które są ważne w kulturze anglosaskiej. Apartament dla pary musiał mieć miejsce dla panny młodej, która może się przygotować do ślubu, a narzeczony jej nie widzi. To wybrzmiało z doświadczenia pracowni i jej wewnętrznego briefu, który przygotowywała dla siebie. Narracja zawsze była najważniejsza, bo klient przekazuje tylko konkretne informacje – na temat budżetu czy liczby pokoi konkretnego typu. A my staraliśmy się zbudować opowieść. Ona też jest istotna w kontekście architektury. Jest też niesamowicie ważna w kontekście projektowania wnętrz.
Jak patrzysz na architekturę w Polsce, to czego ci brakuje?
Chciałbym, żeby budynki, które tworzymy jako architekci, były projektowane mniej ekspresyjnie. Warto pozwolić użytkownikowi zdefiniować pewne rzeczy. Nawet jeżeli estetycznie nie zawsze to jest to, co my jako architekci lubimy. W każdym miejscu, w którym pracowałem, jedna rzecz była wspólna: dogmat estetyczny i poszukiwanie genius loci. Trzeba robić architekturę, która jest ulokowana w pewnym kodzie kulturowym danego miejsca. Mam nadzieję, że tak będzie ze stacjami metra, z których możemy korzystać od kwietnia tego roku.
Jacek Dudkiewicz. Urodzony w 1985 r., inżynier kreatywny, architekt i projektant wnętrz. Absolwent Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej (2008, 2011) oraz Facoltà di Architettura dell’Università degli Studi di Napoli Federico II (2010). Aktywny członek Holenderskiej Izby Architektów (Bureau Architectenregister) oraz oddziału warszawskiego Stowarzyszenia Architektów Polskich. Doświadczenie zawodowe zdobywał m.in. w Suczawie w Rumunii (AGD Suceava s.r.l.), Delft w Holandii (MATH Architecten B.V.), Londynie w Wielkiej Brytanii i Seattle w USA (Dawson Design Associates), w których odpowiadał za plany hoteli i obiektów użyteczności publicznej wybudowanych w Ameryce Północnej i Europie. Jest jednym z koordynatorów projektów wykonawczych i robót budowlanych na stacjach metra C04 „ Ulrychów”, C05 „Powstańców Śląskich”, C06 „Księcia Janusza”, C07 „Młynów” i C08 „Płocka”. Współtworzy kolektyw kreatywny Gorilla Group.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.