W reakcji na zamachy w dwóch meczetach w mieście Christchurch, w których zginęło 50 osób, premier Nowej Zelandii ogłosiła zakaz sprzedaży broni półautomatycznej i szturmowej.
– Tym aktem terroru zamachowiec chciał osiągnąć różne cele, w tym zdobyć sławę, dlatego nigdy nie usłyszą państwo ode mnie jego nazwiska – mówiła Jacinda Ardern do nowozelandzkich deputowanych po masakrze w meczetach w Christchurch. – Wzywam was do wymawiania nazwisk tych, którzy stracili życie, a nie tego, który im je odebrał. To terrorysta, to kryminalista, to ekstremista – dodawała premierka. Apelowała także do Google'a i Facebooka o to, żeby uniemożliwiły rozpowszechnianie makabrycznych nagrań z wydarzenia. Podjęła też natychmiastowe kroki polityczne, zmierzające do zmiany prawa. Ogłosiła zakaz sprzedaży broni półautomatycznej i szturmowej, a nowelizacja ustawy ma być przez parlament uchwalona 11 kwietnia. Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych masakry, strzelaniny i zamachy zdarzają się niemal codziennie, a zaostrzenie przepisów związanych z ograniczeniem dostępu do broni, wciąż nie staje się faktem, Ardern jest pewna swoich przekonań i skuteczna w swoich działaniach. Wystarczyło sześć dni, żeby zaczęła wprowadzać potrzebne zmiany. To nie pierwszy raz, gdy premierka Nowej Zelandii udowodniła, że jest polityczką na miarę XXI wieku.
To pierwsza w historii urzędująca głowa państwa, która po narodzinach dziecka wzięła urlop macierzyński. W ślad za jej prywatnym wyborem poszła decyzja polityczna. Ardern wydłużyła właśnie płatny urlop dla wszystkich nowozelandzkich rodziców. Udowadniając, że można, a nawet należy łączyć prywatne z publicznym.
Na wspólnym zdjęciu Jacindy Ardern z Justinem Trudeau widać, że zwróceni do siebie twarzami premierzy uśmiechają się szeroko. Zdają sobie sprawę z tego, że to do nich należy przyszłość. Z kanadyjskim szefem rządu głowę państwa z Nowej Zelandii łączy coś więcej niż młody wiek. Charyzmatyczna osobowość, bezpośrednie zachowanie i lewicowe poglądy nie tylko zapewniają im poparcie w rodzinnych krajach, ale też – wywołują zazdrość mieszkańców wszystkich pozostałych państw, które nie mogą poszczycić się równie postępowymi liderami.
Ardern postępuje nie jak premierka pięciomilionowego państwa, a raczej pani burmistrz pięciotysięcznej miejscowości. Z taką samą sympatią podaje dłoń Elżbiecie II (nota bene ubrana w tradycyjną maoryską szatę kahu huruhuru), co nowozelandzkiej drużynie olimpijskiej. Z wdziękiem wita Baracka Obamę i przedszkolaków podczas wielkanocnej pogoni za jajkami. Ma dobre słowo dla Eda Sheerana i znanego tylko w Nowej Zelandii folkowego duetu sióstr Topp Twins. Nic dziwnego, że poparcie społeczne dla Ardern sięga 76 proc. Więcej bez manipulowania wynikami zdobyć się nie da.
Jacinda lubi się wyróżniać. Jest pierwsza premierką Nowej Zelandii, która wzięła udział w Paradzie Równości. Drugą w światowej historii urzędującą głowa państwa, która została matką (po premierce Pakistanu Benazir Bhutto), a pierwszą, która poszła na urlop macierzyński. – Nie będę jednak pierwszą kobietą, która łączy pracę z wychowaniem dziecka. Jesteśmy multitaskerkami – mówiła, ogłaszając ciążę w mediach w styczniu tego roku. – Kilka razy w środku spotkania służbowego dziecko przypomniało mi o swojej obecności mocnym kopniakiem – dodała.
Partnerowi, Clarke'owi Gayfordowi o tym, że będą mieli dziecko, oznajmiła w rozmowie wideo na Facebooku. Jednak ślubu z prezenterem telewizyjnym, z którym spotyka się od sześciu lat, nie wzięła. Miłość nie potrzebuje formalności. Urodzona 21 czerwca córeczka Neve (od irlandzkiego Niamh – „jasna”) Te Aroha (te słowa odnoszą się do góry, u której podnóża wychowała się premierka oraz maoryskiego określenia „miłości”) nosi więc podwójne nazwisko Ardern Gayford.
Premierka na swój Intagram wrzuciła zdjęcie ze szpitala. Jakby była jedną z Kardashianek, a nie głową państwa. Obaliła tym samym mit, że kobieta, gdy rodzi dziecko, przynajmniej na początku sprowadzona zostaje do biologicznej roli matki. Pozowała bez makijażu, z „cieniami pod oczami”, jak sama przyznała, zmęczona. Ale udowodniła, że odsłaniając intymną chwilę z życia, wcale nie szkodzi swojemu publicznemu wizerunkowi żelaznej polityczki. O równie mocny feministyczny gest naprawdę trudno. W opublikowanym trzy dni później wideo usypia córkę. – Na przemian ją bujam i karmię – śmiała się. „Wyznaczasz dla kobiet nowy kierunek” – pisały jej fanki.
– To moje największe osiągnięcie – wzruszyła się natomiast, gdy podczas własnego zwolnienia (zastępuje ją przez sześć tygodni Winston Peters) ogłosiła, że przedłużyła urlop rodzicielski dla wszystkich kobiet – z 18 do 22 tygodni od teraz, a do 26 tygodni w 2020 roku. Miała na myśli decyzję polityczną, ale zapewne nie podjęłaby jej bez osobistego doświadczenia. Zadała więc kłam twierdzeniu, że osoba piastująca urząd publiczny powinna niejako wyzbyć się prywatnych interesów.
Życie osobiste liderki Partii Pracy jest marzeniem politycznych PR-owców. To nie przypadek, że urodziła w publicznym szpitalu (pojechała tam swoim elektrycznym samochodem), ani że podziękowała oficjalnie swojej położnej. Jej szczerość nie kłóci się z realizacją postulatów z kampanii wyborczej. Co więcej, właśnie dlatego, że Ardern swoim życiem pokazuje wiarę w poglądy, które wyznaje, zyskuje przewagę nad konkurentami. Jej priorytetami są służba zdrowia, edukacja, klimat, mieszkalnictwo publiczne i sprawiedliwość społeczna. – Kapitalizm to porażka – mówi, określając się jako postępowa socjaldemokratka. Jest zwolenniczką dekryminalizacji aborcji. Wspiera prawa mniejszości, w tym rdzennych mieszkańców Nowej Zelandii. Ale przede wszystkim jest feministką. Wzorem dla innych kobiet. To zarazem niewiele, ale najwięcej, ile od głowy państwa wymagać można. Dzięki niej więcej kobiet ośmieli się, żeby sięgać po wszystko.
Czterdziesta premier Nowej Zelandii, trzecia kobieta na tym stanowisku i najmłodsza osoba sprawująca tę funkcję od 1856 roku, miała szczęście wychować się w kraju, który jako pierwszy na świecie dał kobietom prawa wyborcze. Ponad stuletnia historia emancypacji sprawia, że kilka pokoleń kobiet zapracowało na sukces Ardern.
Helen Clark, która pełniła funkcję premierki od 1999 do 2008 roku, a dla której Jacinda pracowała jako reasercherka, napisała o młodszej koleżance dla „Guardiana”. „Kobiety pracowały i zostawały matkami już od dawna. To, że teraz może to zrobić także premierka, świadczy o tym, że na dobre wkraczamy w XXI wiek. Dla kobiet nie ma rzeczy niemożliwych”. Na łamach tej samej gazety o premierce napisała też Van Badham. „Lewica całego świata patrzy w jej kierunku” – prorokowała, stawiając Jacindzie poprzeczkę wysoko.
Ale premierka jest przyzwyczajona do przerastania oczekiwań. Liderką wtedy jeszcze opozycyjnej Partii Pracy została zaledwie na siedem tygodni przed wyborami. Urodzona w 1980 roku w Hamilton córka policjanta i pracowniczki szkolnej administracji dorastała w Morrinsville i Muruparze. Ukończyła PR i politologię na uniwersytecie Waikato w Hamilton. Wychowana na Mormonkę, Jacinda wystąpiła z kościoła w akcie protestu przeciwko wstecznym poglądom na temat tożsamości seksualnej. Do polityki wciągnęła ją ciotka Marie Ardern, działaczka Partii Pracy. Młodsza Ardern tworzyła jej młodzieżówkę. Od 2008 roku zasiada w parlamencie.
– Chciałabym zbudować kraj, w którym każde dziecko dorasta wolne od biedy i pełne nadziei na przyszłość – mówi premierka. Nowa Zelandia ma być więc nie tylko rajem dla wszystkich, którzy chcą uciekać ze skonfliktowanej Europy, a takich nie brakuje, ale przede wszystkim „krajem, w którym najlepiej jest wychowywać dzieci”.
Sloganem wyborczym nowozelandzkiej Partii Pracy jest „Let’s do this”. To również prywatne motto Jacindy. Tak, kobiety mogą wszystko. Zdobywać szczyty władzy, kochać, wychowywać dzieci. Sama Ardern zdaje sobie jednak sprawę ze swojego uprzywilejowania. Bez partnera, który zdecydował się na urlop tacierzyński, nie mogłaby podjąć decyzji o szybkim powrocie do pracy. Tak jak Jacinda jest wzorem dla kobiet, tak Clarke Gayford jest modelowym mężczyzną XXI wieku. Twórca programu „Fish of the Day” o kuchni i podróżach zawiesza na razie swoją działalność medialną. Para nie chce zatrudniać opiekunki na cały etat. Ani używać jednorazowych pieluch, bo prowadzą ekologiczne gospodarstwo. Życie Jacindy i Clarke’a to spełniony sen o postępowych trzydziestolatkach. Ale nie tych z kawiorowej lewicy ze Zbawiksa, tylko prawdziwych ideowców, którzy każdym codziennym wyborem potwierdzają swoje poglądy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.