Nawet ludzie, którzy nie mają pojęcia, kim jest, nucą piosenki, przy których pracował. O tym, jak brzmi dziś muzyka pop, decyduje Jack Antonoff, producent Taylor Swift i Lany Del Rey.
Jack Antonoff od dekady z powodzeniem produkuje albumy największych gwiazd. Regularnie otrzymuje nominacje do nagród Grammy, zdobył już osiem statuetek, w tym dwie dla producenta roku. Płyty, przy których pracuje, rozchodzą się w imponujących nakładach, a piosenki, pod którymi się podpisał, biją rekordy odtwarzania w serwisach streamingowych. Był taki moment, że w pierwszej dwudziestce notowania Global 200 „Billboardu” znalazło się aż 12 numerów, które wyszły z jego studia nagraniowego. Czy to już zakrawa na niebezpieczny monopol?
Jack Antonoff współpracuje z Taylor Swift, Lorde, Carly Rae Jepsen
Złośliwi twierdzą, że te wszystkie hiperpopularne artystki, jak Taylor Swift, Lorde, Carly Rae Jepsen czy Lana Del Rey, tak chętnie współpracują z Jackiem Antonoffem wcale nie dlatego, że to najbardziej kompetentny czy utalentowany producent w branży, ale dlatego, że jest bezkonfliktowy. Biorąc pod uwagę skalę nierówności w przemyśle muzycznym, przekroczeń i przemocy, również natury seksualnej, mizoginii, drętwych żartów i powszechnego protekcjonalnego mansplainingu, z którym musi zmierzyć się każda kobieta zajmująca się zawodowo muzyką, miły chłopak może być właśnie tym, czego ta branża potrzebuje.
Jackowi Antonoffowi zarzuca się, że każda jego piosenka brzmi tak samo
– Poszliśmy do jego studia, gdzie zagrał mi progresję sześciu akordów, a ja od razu zapytałam, czy mogę wziąć tę sekwencję na swoją płytę. Była tak piękna – Lana Del Rey w programie radiowym „The Kevin & Bean Show” wspominała jedno ze swoich pierwszych spotkań z Jackiem Antonoffem. – Wariat. Najlepszy. Kocham, jak bardzo pozostaje sobą – opowiadała Lorde w rozmowie z iHeart Radio. – Jego entuzjastyczne podejście do pracy jest zaraźliwe. Dlatego wszyscy go kochają. Osobiście nie ufałabym osobie, która go nie lubi – rozpływała się Taylor Swift w wywiadzie dla „New York Timesa”. Artystki i artyści stoją za nim murem, ale Jack Antonoff nie ma wyłącznie dobrej prasy. Zarzuca mu się, że to przez niego cały pop brzmi dziś tak samo, a pseudointelektualna krytyka straszy zgryźliwą diagnozą postępującej antonofikacji muzycznego mainstreamu. To absurdalne oskarżać o powtarzalność kogoś, kto pracował przy tak różnych płytach, jak dosadna i buńczuczna „Reputation” Taylor Swift, „Melodrama” Lorde, przewrotnie przebojowa w swojej melancholii, czy wreszcie zeszłoroczny album Lany Del Rey „Did You Know That There’s A Tunnel Under Ocean Blvd”, który uwodzi chaosem ekshibicjonistycznej folkowej psychodramy. Jack Antonoff jest biegły w mocnych refrenach, ale też sprawnie porusza się w skromnych aranżacjach i wytrzymuje balladowe tempo. Nie jest producentem, który gwarantuje pierwsze miejsca na listach przebojów, bo często skręca w stronę wytrawnej alternatywy. Jeśli chodzi o najbardziej rozchwytywanych producentów, plasuje się w połowie drogi między ostentacyjnie konwencjonalnym popem Maxa Martina a nowatorskimi wykrętami Pharrella Williamsa. Nie jest tak oczywisty, jak ten pierwszy, ale i nie ma takiego polotu jak ten drugi, choć „brzmienie Antonoffa” jest wystarczająco oryginalne, by zaspokajać rosnący w ostatniej dekadzie apetyt na stylowy pop.
Jack Antonoff w marcu 2024 roku wydaje nową płytę pod szyldem Bleachers
Za jaką muzyką tęskni Jack Antonoff, gdy włącza radio lub nasłuchuje nowości w serwisach streamingowych? Sądząc po albumach, które wydaje pod szyldem Bleachers, najbardziej brakuje mu klasycznego softrocka – aranżacji pełnych przestrzeni, podkręcających nastrój pogłosów, sentymentalnych melodii i tekstów, które mogłyby ułożyć się w scenariusz komedii romantycznej z lat 80. XX wieku. Jack Antonoff kocha Bruce’a Springsteena, pewnie zna na wyrywki płyty R.E.M., a te ikoniczne amerykańskie brzmienia potrafi przenieść do uniwersum współczesnej indierockowej piosenki. Swój autorski projekt Bleachers powołał w 2014 roku, tym samym, w którym ukazało się „1989” Taylor Swift. Od tamtej pory zdaje się funkcjonować w dwóch rolach – tytana popowej produkcji i niereformowalnego romantyka, który nie traci wiary w subtelną moc muzyki alternatywnej. W wywiadach rzadko opowiada o życiu prywatnym, ale pozwala sobie właśnie w piosenkach Bleachers. Pierwsze albumy zdominowały poszukiwania małych radości w życiu naznaczonym dojmującą stratą – młodsza o pięć lat siostra Jacka Antonoffa zmarła na raka mózgu, gdy miała zaledwie 13 lat. Mówi, że dopiero niedawno odzyskał spokój ducha, więc nowy album Bleachers, który ukaże się w marcu 2024 roku, opowie o miłości i równowadze. To zresztą niejedyna z tegorocznych premier, które zapowiedział, bo wspólnie z Charli XCX przygotował ścieżkę dźwiękową do filmu „Mother Mary” i soundtrack do jednego z nowych seriali Apple TV+. Niewykluczone, że znów będzie triumfował na ceremonii wręczenia nagród Grammy. – Mam wrażenie, że skoro w ostatniej dekadzie wypełniłem sobą tyle przestrzeni w muzyce, powinienem dysponować wręcz naukowym uzasadnieniem, dlaczego tak się stało – opowiadał parę tygodni temu w rozmowie z „The Face”. –Nie wiem, może chodzi po prostu o muzykę?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.