Rodzina patchworkowa jest wyzwaniem, ale przede wszystkim szansą na szczęście
Rodzina patchworkowa to pajęczyna relacji, która wymaga sprawnej komunikacji, otwartości na różnego rodzaju emocje, pogodzenia się z tym, że nie zawsze będzie idealnie. O tym, jak po rozstaniu budować nowe rodzinne zależności, dbając przy tym o dobro dzieci, opowiada Wojciech Harpula, autor książki „Patchworki”.
Patchwork to delikatna materia, jest w nim dużo miejsc narażonych na rozerwanie.
Jedna z moich rozmówczyń, dr Karolina Małek, psycholożka, opisuje patchwork jako pajęczynę relacji. I ja też teraz myślę o nim jak o matrycy krzyżujących się relacji. Ta główna to związek partnerów, którzy tworzą nową rodzinę. Następnie jest relacja kobiety i jej biologicznego dziecka, a także kobiety i dziecka albo dzieci partnera. I na odwrót. Do tego dochodzą relacje między przyszywanym rodzeństwem, a także między rodzeństwem z obu stron i dzieckiem biologicznym pary, jeśli się pojawi. Są też dziadkowie z obu stron.
Bardzo dużo.
Trzeba jeszcze uwzględnić wpływ byłych partnerów, który może być niebagatelny – niszczący, destruktywny, negatywnie oddziałujący na patchwork. Ale może być też stabilizujący i dobroczynny, choć wystarczy, żeby był neutralny. Trzeba przyznać, że jest to matryca wymagająca niezwykłej delikatności i niemalże bezustannego strojenia, ponieważ wszystkie relacje zmieniają się wraz z upływem czasu.
Zwłaszcza z dziećmi.
Prawda? Sześciolatek bardzo różni się od piętnastolatka. Dlatego cała ta pajęczyna w ciągłym ruchu wymaga nadzoru, sterowania i szybkiego reagowania, ale przede wszystkim sprawnej komunikacji i otwartości na emocje. Mówienia wprost i akceptacji każdego elementu tej tkaniny.
Jakie problemy najczęściej mają rodziny patchworkowe w Polsce?
Kiedy zacząłem przyglądać się forom internetowym dla par, które tworzą nowe rodziny, ale wciąż emocjonalnie nie zamknęły poprzednich relacji, byłem przerażony. Skala jadu i złości obezwładniła mnie, nie byłem w stanie zrozumieć pytań typu: „Czy to jest w porządku, że nasze wspólne dziecko nie poznało swojej przyrodniej siostry, mimo iż ma już trzy lata?”. Albo: „Czy to jest OK, że mamy już swoje dziecko, a mój mąż musi płacić alimenty byłej żonie?”. Nie wiedziałem, o co chodzi.
Kiepsko u nas z rozstawaniem się.
Moje rozmówczynie, czyli głównie psycholożki, które są terapeutkami par albo rodzin, mówią przede wszystkim o komunikacji, dojrzałym domykaniu relacji, rozpoznawaniu problemów i radzeniu sobie z nimi w mądry, niekrzywdzący innych sposób. Tymczasem ludzie z rodzin patchworkowych piszą o problemach dnia codziennego – jak podzielić czas, co z pieniędzmi, co robić, jeśli dzieci się nie polubią. Dlatego myślę, że dwa główne problemy na poziomie codziennym, ale też tym głębszym, to ułożenie sobie relacji z byłym partnerem i z dziećmi nowego partnera.
Czytając twoje rozmowy, miałam wrażenie, że wszystkie zawirowania w patchworku wynikają z problemów, które ma para. Dzieci zwykle dostają rykoszetem.
Momentami miałem ochotę wstrząsnąć wszystkimi dorosłymi, którzy wypisują absurdalne pytania w internecie, i krzyknąć: „Halo, myślcie o dzieciach!”. Bo to, że się nie dogadujecie z byłą czy byłym, dość często się zdarza. Ważne, żeby nie krzywdzić przy tym dziecka. Porad dotyczących tego, jak zakomunikować dzieciom rozwód i jak je w miarę suchą stopą przez ten trudny proces przeprowadzić, jest już mnóstwo. Mimo to rozwód po polsku często jest wojną. Czasem wręcz totalną.
Dlatego opieka naprzemienna wciąż dość rzadko się zdarza.
Z szacunków wynika, że opiekę naprzemienną w Polsce ustanawia się w 30 proc. przypadków, podczas gdy na przykład w Szwecji w ponad 90 proc. Po drugiej stronie Bałtyku przyznawana jest właściwie z automatu. Rodzic tam musi być poważnie zaburzony, żeby sąd mu nie przyznał opieki naprzemiennej. Dlaczego w Polsce tak się nie dzieje? Bo sąd nie może jej przyznać w sytuacji konfliktu. A jeśli jedna strona chce, a druga nie, w świetle prawa jest to konflikt. Jeśli nie ma zgody w tej kwestii między rozwodzącą się parą, opieki naprzemiennej nie będzie.
Niestety, brak opieki naprzemiennej to zwykle dopiero początek. Dzieci często są po rozwodzie narzędziami rodziców w ich walce, czasem przemocowej.
Tworzenie negatywnego obrazu drugiego rodzica w oczach dziecka, używanie dziecka jako posłańca, wreszcie izolowanie go zdarza się wcale nie tak rzadko. Zresztą alienacja, o której najczęściej mówią ojcowie, odbywa się z obu stron – czasem rzeczywiście matka robi wszystko, żeby utrudnić dziecku kontakt z ojcem, ale też zdarza się, że ojcowie tracą zainteresowanie kontaktem z dzieckiem po rozwodzie z jego matką. Dorośli w czasie rozwodu i po nim zapominają, że dzieci są najważniejsze. I że na nich powinna się skupić ich uwaga.
Jedna z twoich rozmówczyń używa metafory piaskownicy.
Mówi, że dorośli w trakcie rozstania są jak dzieci w piaskownicy – ktoś mi zrobił na złość, skrzywdził mnie, odszedł, więc teraz biorę odwet. Robię to, on też się mści, spirala konfliktu się nakręca, a dziecko zostaje kartą przetargową w odegraniu się na byłym partnerze i zakładnikiem w wojnie o lepsze warunki podziału majątku albo wyższe alimenty. To jest gra dzieckiem, coś okropnego.
Widać to dobitnie zwłaszcza w rozmowie z Katarzyną Tubylewicz, która opowiada, jak to wygląda w Szwecji.
Nie chciałem demonizować obrazu polskiej rzeczywistości, starałem się pokazywać, że 30 proc. par tworzących rodziny patchworkowe wystarczająco dobrze sobie radzi. Jednak wciąż mam wrażenie, że nie potrafimy zadbać w trudnych chwilach o to, co najcenniejsze. Mamy w tym zakresie deficyty.
Szwedzi nie mają?
Po rozmowie z Katarzyną Tubylewicz stwierdziłem, że bardzo dużo zależy od backgroundu kulturowego. W Polsce często mówi się, że rodzina jest najważniejsza, wszyscy chcą ją chronić, ale w kluczowych momentach nikt nie potrafi zadbać o dzieci. Szwedzi w swoim DNA mają wykształconą postawę kooperacji. Zarówno w sferze publicznej, jak i prywatnej unikają konfliktów, uważają je za stratę energii. Nie stawiają sprawy na ostrzu noża, tylko skupiają się na realnym problemie.
I mają inne podejście do związków – nie uważają na przykład, że małżeństwo musi trwać do końca życia.
Wiedzą, że w życie wpisane są zmiana, strata, rozstanie – każdy tego przecież doświadczy. My żyjemy w przeświadczeniu, że związek musi trwać do grobowej deski, a to powoduje, że jesteśmy mało elastyczni, a rozwody wyglądają u nas tak, jak wyglądają. Szwedzi myślą tak: małżeństwo nie jest zobowiązaniem na całe życie, a rozwód to nie jest życiowa katastrofa. Rozpad związku jest częścią życia, nie tragedią.
Z takim podejściem łatwiej potem zająć się dziećmi.
Rozstanie nie wyklucza też przyjaźni byłych małżonków. I uważam, że, niezależnie od tego, jak bardzo dorosły po rozwodzie czuje się poharatany, dla dobra dziecka powinien powiedzieć małemu człowiekowi: „Teraz idziesz do taty, na pewno będzie miło”. A jeżeli mama ma nowego partnera albo tata nową partnerkę, dobrze, żeby dziecko usłyszało: „Spotkasz się z tą panią, będziesz miał nową ciocię. Być może ona jest całkiem fajna?”.
Idealny świat.
Który jest właściwie normą w Szwecji. U nas nie do końca, dlatego chciałbym, żeby moja książka pokazywała, co można zrobić lepiej. Żeby zatrzymała kogoś w pędzie konfliktu, uwrażliwiła na pewne zachowania, zwróciła uwagę na to, co mówimy i jak, pokazała, że wobec dzieci zawsze powinniśmy być dojrzali. Jeżeli dziecko wykrzykuje ojczymowi: „Nie jesteś moim ojcem!”, można odpowiedzieć: „Masz rację, nie jestem. Chodź, napijemy się herbaty”. Jedna z moich rozmówczyń nazywa to zachowaniami z repertuaru 18 plus.
Wygląda na to, że rodzina patchworkowa to ogromne trudności, ale też ogromne szanse.
Jeśli ojczym albo macocha pełnią funkcję tak zwanego dobrego dorosłego, mogą wnieść ogromną wartość w życie dzieci. Pojawia się też nowe rodzeństwo i dziadkowie – to ogromny zasób. Poza tym, myślę, że w świecie pełnym zmienności dzieci orientują się, że nie każdy związek jest na zawsze. I że jedną rzeczywistość można zmienić w inną – inaczej poukładaną, ale równie wartościową. W Szwecji to się udaje.
Na przykład pisarce Camilli Läckberg, której córka z obecnego małżeństwa była na wakacjach z byłą partnerką jej byłego męża. Oraz jej dziećmi.
Jak widać, da się! Camilla Läckberg jest mistrzynią przyjaźni z byłymi mężami, a była partnerka jednego z jej mężów to najwyraźniej bardzo życzliwa dorosła osoba w otoczeniu jej córki. Dlaczego miałoby tak nie być? Przecież każdy mądry człowiek może wnieść coś wartościowego do życia dziecka, jestem o tym głęboko przekonany.
O czym warto pamiętać przed założeniem patchworkowej rodziny?
Dobrze być gotowym na nieidealny patchwork. Na to, że rzeczywistość wyobrażona nie musi stać się realną. W patchworku nie warto iść na żywioł, powinno się natomiast omówić pewne zasady wcześniej, ustalić – kim chcesz być dla moich dzieci, kim ja będę dla twoich? Być przygotowanym na to, że pojawi się wiele emocji i niełatwych sytuacji. Ale wystarczy, że będzie dobrze, nie musi być idealnie.
Wojciech Harpula: dziennikarz i publicysta, były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej”. Nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się jego książka „Patchworki. Jak mądrze i dobrze zszyć nową rodzinę. Rozmowy”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.