Znaleziono 0 artykułów
14.10.2024

Mieszkaniowe dziedzictwo PRL-u. Czy przetrwało próbę czasu?

Osiedle za Żelazną Bramą w Warszawie (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Budownictwo peerelowskie długo owiane było złą sławą. W ostatnich latach, wraz z początkiem XXI wieku, nasze podejście zaczęło się zmieniać. Mieszkania z czasów PRL-u zaczynają być interesującym tematem, jak i nie najgorszym wyborem na rynku nieruchomości. Anna Cymer, historyczka architektury, opowiada, jak mieszkaniowe dziedzictwo PRL-u sprawdza się w postkomunistycznej Polsce i które osiedla cieszą się powodzeniem, wydając się naprawdę dobrymi miejscami do życia.

Osiedla nazywane blokowiskami to krajobraz, z którym możemy zetknąć się praktycznie w każdym zakątku Polski. Po upadku PRL-u stanowiły przykrą spuściznę przypominającą o ponurych czasach, trudnościach mieszkaniowych, niedoborach. „Kojarzono je z peerelowską bylejakością”, jak pisze Filip Springer na wstępie książki „Źle urodzone. Reportaż o architekturze PRL-u”. Jednak lata mijają, a sytuacja na rynku mieszkaniowym wcale się nie poprawia. Okazuje się nawet, że są peerelowskie osiedla, które zarówno z architektonicznego, jak i funkcjonalnego punktu widzenia cieszą się popularnością. Zarówno te budowane niedługo po wojnie, będące odbiciem modernistycznej myśli o przestrzeni w Europie w pierwszej połowie XX w., jak i niektóre bloki z wielkiej płyty, które zaczęły się pojawiać w latach 70.

Osiedle WSM na Kole w Warszawie, II kolonia. Budynek II Syrkus Helena, Syrkus Szymon, rok 1950 (Fot. Ryszard Ciszek/Muzeum Architektury we Wrocławiu)

Sytuacja mieszkaniowa w Polsce a moda na osiedla z czasów PRL-u

Współcześni 20- i 30-latkowie wchodzą w dorosłość w momencie, gdy ceny mieszkań do zakupu czy na wynajem są szalone, a patodeweloperzy proponują klaustrofobiczne mikromieszkania. Być może dlatego zwracają się w stronę budownictwa peerelowskiego. Mitologizowane czy idealizowane są takie osiedla, jak warszawski kompleks na Szwoleżerów czy Sady Żoliborskie I autorstwa Haliny Skibniewskiej. Które z nich rzeczywiście warte są uwagi?

– W latach 90. peerelowskie osiedla cieszyły się szczególnie złą sławą. Kojarzyły się z dopiero co obalonym wrogim systemem, komunistyczną ideologią – wspomina Anna CymerMinęło jednak trochę czasu i w trzeciej dekadzie XXI w. zaczynamy inaczej patrzeć na to budownictwo. To, że jest wytworem komunizmu, przestało mieć większe znaczenie. – Coraz częściej mieszkań do kupienia czy wynajęcia szukają ludzie, dla których PRL jest prehistorią – zauważa historyczka architektury. To rzutuje na nasz odbiór komunistycznej architektury. Stała się wręcz modna.

Ekspertka podkreśla, że nie można oceniać osiedli, o których rozmawiamy, w oderwaniu od obecnej dramatycznej sytuacji mieszkaniowej w Polsce. – Jesteśmy w katastrofalnej sytuacji, jeśli chodzi o mieszkania w Polsce. Mam wrażenie, że nie oceniamy więc peerelowskich osiedli tylko pod kątem tego, czy są dobrze, czy źle zaprojektowane. Zaczynamy na nie patrzeć pod kątem innej ideologii, czyli tego, że to nie jest ani zły deweloper, który cię oszuka, ani reprywatyzator, który wysiedli cię z kamienicy. Może tam nie przyjdzie ci żyć w otoczeniu najmu krótkoterminowego. To są dziesiątki zagadnień, które dzisiaj się składają znowu na naszą ocenę peerelowskiej mieszkaniówki na równi z jej funkcjonalnością.

Pawilon handlowy przy ulicy Władysława Broniewskiego na osiedlu "Sady Żoliborskie" w Warszawie. Z prawej widoczny budynek z barem mlecznym Sady. Na pierwszym planie stoi samochód Moskwicz 408 (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Mityczne osiedla

– Wśród warszawskich osiedli z czasów PRL-u Sady Żoliborskie to przykład ikoniczny, aż nieznośny, ciągle przywoływany – opowiada Anna Cymer. – Trzeba jednak pamiętać, że Sady budowano w pięciu etapach. Ten piąty mocno odbiega od pierwszego. I jakby nie było, są to zwykłe bloki, choć nie z wielkiej płyty, bo Halinie Skibniewskiej udało się przed nią obronić. Pamiętajmy, że architektka odpowiadała jedynie za Sady Żoliborskie I. Nie trzeba jednak skupiać się wyłącznie na tym ikonicznym budownictwie. Ekspertka przypomina, że także poza Warszawą są warte uwagi peerelowskie osiedla cieszące się dobrą sławą. Przykładem jest Osiedle Tysiąclecia w Katowicach. – To ogromny kompleks, blokowisko, gdzie są mieszkania z wielkiej płyty. Wprawdzie z jednej strony narzeka się, że w jednym budynku „upchano” masę ludzi. Z drugiej wokół tych ogromnych budynków zachowany został park krajobrazowy. Jest zieleń, woda, przestrzeń do rekreacji, miejsce do zabawy dla dzieci. W XXI-wiecznych rankingach najlepszych miejsc do życia w Polsce osiedle w Katowicach znajduje się zwykle w czołówce. Na Górnym Śląsku jest numerem jeden.

Na przykładzie katowickiego kompleksu Anna Cymer zauważa, że osiedla z czasów PRL-u mają zdecydowaną przewagę nad tymi budowanymi dziś przez deweloperów. Chodzi o lokalizację. Te ostatnie budowane są zwykle na obrzeżach miast. Brakuje ulic dojazdowych. Infrastruktury. Mieszkańcy spędzają dużo czasu na dojazdach. – Peerelowskie osiedla były dużo lepiej zlokalizowane, w mieście, i już na etapie ich planowania – tego źle kojarzącego się centralnego planowania – troszczono się także o to, by były dobrze skomunikowane, łączono je z sieciami transportu publicznego – tłumaczy historyczka architektury, wskazując, że budowało je państwo czy spółdzielnie przez nie w jakiś sposób kontrolowane, według normatywów mieszkaniowych narzucanych odgórnie. – Przykładem mogą być wielkie osiedla z Poznania – Winogrady czy Rataje – z których w 5 minut można dojechać do centrum miasta, w 10 nad Maltę. Do wyboru są autobusy, tramwaje.

Obok włączania nowych osiedli w miejską sieć transportową myślano także o kompleksowej infrastrukturze osiedlowej. – Oczywiście z realizacją tych planów bywało różnie. W ambitnych planach zakładano, że od razu budujemy szkoły, sklepy, przychodnie i całą resztę. Zwykle przebiegało to etapami. Po latach mamy ten komfort, że oceniamy kompleksy, gdzie wszystko zwykle działa zgodnie z pierwotnym zamysłem. Projektując nowe osiedle w sąsiedztwie „starego”, niektórzy deweloperzy nie wahają się używać argumentów, że w okolicy wszystko jest: szkoły, parki, skwerki, przychodnie, sklepy. Tak, jakby to było dziełem danego dewelopera.

Fot. Adrian Slazok/REPORTER/ East News

Idea osiedla społecznego

Osiedle za Żelazną Bramą w Warszawie (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Po II wojnie światowej zaczęła się odbudowa państwa, jak i budowa nowego systemu komunistycznego. Od początku oczywiście mierzono się z problemem braku mieszkań. –Początkowo w PRL-u dominowała jeszcze przedwojenna koncepcja osiedli społecznych, gdzie nie tylko budujemy kubaturę, dajemy ludziom dach nad głową, lecz także aranżujemy przestrzeń do tworzenia się społeczności, nawiązywania sąsiedzkich więzi. Wiadomo, że te idee rozbijały się o realia, o praktykę, jednak część planów udawało się zrealizować. Wśród osób kierujących się tą ideą była Halina Skibniewska. Także osiedle Słowackiego w Lublinie autorstwa Hansenów może być przykładem tego typu realizacji. Do lat 70. czy nawet miejscami do 80. idea była żywa i na nowych osiedlach kreowano przestrzeń wspólną, zieloną, wolną od ruchu drogowego. Tworzono place zabaw, boiska – wylicza Anna Cymer. Na osiedlu Słowackiego Hansen pokusił się nawet o amfiteatr.

Anna Cymer wspomina również o osiedlach w Tychach czy w ogóle na Górnym Śląsku, jak i na Ursynowie, gdzie wprowadzając szkołę w przestrzeń osiedla mieszkaniowego, dbano o to, by po godzinach lekcyjnych była ona dostępna dla mieszkańców. – Skibniewska zaprojektowała na Sadybie taką szkołę tysiąclatkę. Ma ona osobne wejście dla uczennic i uczniów, zamykane po zajęciach. Jednak druga część tej szkoły jest otwarta dla wszystkich mieszkańców do późnych godzin popołudniowych, wraz ze świetlicą, biblioteką czy boiskiem.

Dzieci w piaskownicy na Osiedlu Za Żelazną Bramą w Warszawie (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

W latach 90., w trakcie transformacji systemowej, te miejsca odrzucano. Po tym okresie przejściowym zaczynamy je na nowo doceniać. Korzystamy z osiedlowych placów zabaw, skwerków, bibliotek, domów kultury. Tak jest choćby na osiedlu Zaspa w Gdańsku. – Okazuje się, że na tym ogromnym blokowisku z wielkiej płyty mieszka się fantastycznie – mówi historyczka. – Znam ludzi, którzy mieszkają tam z małymi dziećmi, dla których nie ma lepszego miejsca niż osiedle, gdzie przez dwie trzecie dnia można być na zewnątrz. Urbanistyka peerelowska zakładała sieć dróg, która oplata osiedle, ale nie wchodzi w jego środek. Na gdańskiej Zaspie wciąż funkcjonuje dawny osiedlowy dom społeczny. Są tam zajęcia i dla dzieciaków, i dla seniorów, koncerty czy spotkania autorskie. Było to też bardzo ważne miejsce dla narodzin kontrkultury. Grały tam w latach 80. punkowe zespoły, bo była to przestrzeń, która nie była pod takim nadzorem władz, jak miejskie domy kultury. Poza tym jest blisko do morza, do centrum miasta. Wszystko świetnie skomunikowane: SKM-ka, tramwaj, autobus. Nie trzeba mieć samochodu, nawet mając dziecko. Żłobek, przedszkole, szkoła są dosłownie pod domem albo w zasięgu kilku minut spaceru. Bardzo szybko dziecko będzie mogło samo chodzić do szkoły, bo po drodze nie ma ruchliwych ulic.

Osiedle Gdańsk Zaspa (Fot. Przemek Swiderski/REPORTER/ East News)
Osiedle WSM na Kole w Warszawie, II kolonia. Budynek XII
Syrkus Helena, Syrkus Szymon, 1969 (Fot. Ryszard Ciszek/Muzeum Architektury we Wrocławiu)

Jak wyglądały mieszkania w PRL? Od niskich bloków po wysokościowce z wielkiej płyty

Mieszkania w osiedlach peerelowskich, nawet w mniejszych miastach, są dziś po termomodernizacji, gruntownych remontach. Przeszły modernizację klatek schodowych, wymianę wind, rozmaitych instalacji. – Myślę, że dzisiaj peerelowskie bloki i mieszkania, które się w nich znajdują, wcale nie odstają tak bardzo standardem od nowszego budownictwa. Choć powstawały przy bardzo dużych ograniczeniach, mam mimo wszystko wrażenie, że w dużo większym stopniu uwzględniano przyszłe sposoby ich użytkowania. Bez wątpienia wobec głodu mieszkań estetyka tych osiedli nie była sprawą pierwszorzędną. Dziś te bloki są wyremontowane, kiedyś straszyły szarzyzną, po której niestety nastała faza „pastelozy”. Bardzo szybko okazało się, że nie tędy droga. 

Teraz skłaniamy się ku kolorom bliższym naturze, mniej rażącym w oczy. Jednak architekci z czasów PRL-u starali się na różne sposoby ozdabiać blokowiska. W niektórych miejscach dekoracje się nawet zachowały. – Choćby na Retkinii w Łodzi są jeszcze malunki przedstawiające zachody słońca. Pojawiały się też mozaiki w osiedlowych przejściach, jeśli jakiś architekt miał siłę przebicia. Niestety to nie był standard. Zdawano sobie jednak sprawę, że budowana jest dość monotonna przestrzeńw związku z czym starano się jakoś nadać indywidualny rys tym osiedlom, jak i pomóc mieszkańcom w identyfikacji ich najbliższej przestrzeni. W Warszawie, m.in. przy Międzynarodowej czy na Ursynowie albo w Tychach, organizowane były na potrzeby osiedla plenery artystyczne. Zapraszano głównie rzeźbiarzy. Artyści dostawali rozmaite materiały, czasami wręcz śmieciowe, odpady, z których mieli tworzyć. Takich rzeźb zachowało się do dzisiaj niewiele.

Same mieszkania i ich funkcjonalność zmieniały się na przestrzeni lat. Tuż po II wojnie światowej, przez bardzo krótki, dosyć chaotyczny okres, stawiano bardziej na odbudowę niż budowę. Wciąż żywy był w dużej mierze przedwojenny modernizm. Szybko jednak zapanował socrealizm. – Osiedla socrealistyczne są dzisiaj cenione, bo to „pancerne” budownictwo, metraże są całkiem duże, mieszkania wysokie. Jedynie zwykle nie mają balkonów. Okazało się, że to bardzo kosztowne budownictwo, które nie zaspokoi ogromnych potrzeb – opowiada Anna Cymer. W przedodwilżowych czasach wszystko zaczyna zmierzać w stronę, którą znamy i którą powszechnie rozumiemy pod pojęciem „budownictwo powojenne”. Mowa o osiedlach z przełomu lat 50. i 60. XX w. Zwykle są one małe, z niskimi blokami i autorskimi rozwiązaniami. Znów okazuje się, że budując w ten sposób, nie zaspokoi się głodu mieszkań. Za wolno, za mało. Coraz silniej wprowadzana jest prefabrykacja, prowadząca małymi krokami do wielkiej płyty. Zaczynają się pojawiać dziwne rozwiązania, jak kuchnie ślepe czy umieszczone w przedpokoju. – Nie chcę tego potępiać. Wydaje mi się, że kombinowano, eksperymentowano, próbując pogodzić niedobory z ogromnymi potrzebami. Trzeba było budować jak najtaniej, ale i najszybciej, żeby ludzie mogli w nich zamieszkać. 

Pod koniec lat 60. rozstrzygnięty został konkurs na technologię wielkopłytową – wygrywa W70 opracowana przez Kazimierza i Marię Piechotków, która zacznie mieć swoje warianty regionalne. W tym czasie powstają też pierwsze fabryki domów, początkowo oparte na technologii NRD-owskiej. Przy nich pojawiały się szkoły budowlane, które kształciły fachowców. – Trudności oczywiście sprawiało też to, że architekci byli mocno ograniczeni normatywami mieszkaniowymi, choć w zestawieniu ze współczesną patodeweloperką wcale nie wydają się one aż tak surowe. Nawet jeśli metraże były małe, to starano się wyposażyć je w balkony „rzygowniki”, aby je maksymalnie doświetlić, budować tak, by były ustawne, aby ludzie nie zaglądali sobie w okna. Był to rodzaj rekompensaty za ciasnotę. Z perspektywy lat i miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj, dużo łatwiej bronić tamtych mieszkań. Poza tym, nawet jeśli samo mieszkanie nie jest idealne, to zaczynamy doceniać to, co jest wokół niego. Spędzamy więcej czasu na zewnątrz. Chcemy pobyć w parku, na placu zabaw, w kawiarni i jak najbardziej może to być osiedlowa kawiarnia.

Osiedle WSM na Kole w Warszawie, II kolonia. Budynek XXV
Syrkus Helena, Syrkus Szymon, 1969 (Fot. Ryszard Ciszek/Muzeum Architektury we Wrocławiu)

Choć we Francji, w Wielkiej Brytanii czy w Holandii tego typu osiedla uległy gettoizacji, podupadały, to u nas tak się nie stało. Anna Cymer uważa, że to dzięki polityce państwa, według której mieszkali w nich ludzie z różnych klas społecznych – od robotnika do profesora uniwersyteckiego.

Według ekspertki budownictwo PRL-u oferuje nam dziś całkiem sporo, w tym wartość historyczną i przyjazne otoczenie. – Może nie jest to przestrzeń do życia dla każdego, ale szukając swojego miejsca, warto oceniać nie tylko wnętrze, lecz także okolicę.

Anna Cymer – absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, laureatka Nagrody Dziennikarskiej Izby Architektów RP. Autorka książek „Architektura w Polsce 1945-1989” i „Długie lata 90. Architektura w Polsce czasów transformacji”.

Zobacz także:

Paulina Klepacz
  1. Kultura
  2. Design
  3. Mieszkaniowe dziedzictwo PRL-u. Czy przetrwało próbę czasu?
Proszę czekać..
Zamknij