Znaleziono 0 artykułów
19.02.2025

Jak być dobrym tatą? W tym eseju Jarek Westermark mierzy się z ojcostwem

19.02.2025
Fot. Aleksandar Nakic/Getty Images

W nowatorskim miksie powieści i osobistego eseju pisarz i tłumacz Jarek Westermark opowiada o ojcostwie, pokusach z nim związanych i walce z kulturą, która zbyt łatwo odpuszcza mężczyznom.

Jakub Wojtaszczyk: Miałeś 31 lat, kiedy wraz z żoną zdecydowaliście się na dziecko. Przymus społeczny czy w pełni świadoma decyzja?

Jarek Westermark: Trudne pytanie, bo społeczne przymusy często są niemal niewyczuwalne, trudne do uchwycenia. Co oczywiście nie oznacza, że nie oddziałują. Wpływ na naszą decyzję na pewno miał nieubłagany zegar biologiczny, ale od samego początku naszego związku byliśmy z żoną zgodni, że kiedyś chcemy zostać rodzicami. Ciążę poprzedziły długie rozmowy, omawianie sytuacji. Czekaliśmy na odpowiedni moment, kiedy na dobre zadomowimy się we wspólnym życiu.

Mam natomiast wątpliwości, czy w ogóle można być „świadomym rodzicem” pierwszego dziecka. To jest zawsze krok w ciemność, w nieznane. Nikt nie wie, na co się pisze, dopóki nie spróbuje.

Czy przez cały czas ciąży i tuż po niej prowadziłeś notatki?

Praca nad „Trutniem” trwała dość długo, łącznie pięć lat, choć z przerwami. Większość tekstu, jego „mięcho”, rzeczywiście powstawała na żywo. Były to fragmenty pisane z doskoku, po trochu, kiedy akurat znalazłem chwilę. Stąd też fragmentaryczność książki, na którą składają się migawki z życia – krótsze bądź dłuższe, ale jednak epizody. Z perspektywy czasu uważam, że to odpowiednia forma pisania o wczesnych etapach rodzicielstwa, bo trudno prowadzić koherentną, długą narrację, kiedy człowiek ledwie żyje z niewyspania, frustracji, ogólnego spadku możliwości kognitywnych. Dlatego też następnym etapem był równie długi proces obróbki całego tekstu. Na chłodno, żeby wykuć z niego fabułę, opowieść.

W „Trutniu” jest taka scena, w której kupujesz test ciążowy. Pojawia się obawa, że aptekarka weźmie cię za spanikowanego typa obawiającego się wpadki. Nie masz wrażenia, że rodzicielstwo kojarzy się właśnie z lękiem przed negatywną oceną?

Zaznaczę tylko, że nie stawiam znaku równości między mną a moim bohaterem, choć posiadamy mnóstwo wspólnych doświadczeń i gdybyśmy się spotkali, na pewno mielibyśmy o czym rozmawiać. Przywołana przez ciebie scena jest jednak autobiograficzna. Pisząc ją, zdałem sobie sprawę, że w popkulturze trudno znaleźć obraz faceta, który kupuje test ciążowy z nadzieją na wynik pozytywny. Takiej chwili przypisane są stereotypowo nerwówka, wielkie napięcie. Dwie kreski oznaczają koniec świata.

Zatem szlifowałeś swoje doświadczenia, by…

…stworzyć tekst, który stanie się głosem w dyskusji o rodzicielstwie w naszym kraju.

To zostańmy przy Polsce. U nas ciąża to przede wszystkim dobro płodu, dopiero później matki.

Mieliśmy ogromne szczęście, ponieważ „nasza” ciąża przypadła na czas jeszcze przed zaostrzeniem prawa aborcyjnego. Pracując nad „Trutniem”, uznałem, że temat praw reprodukcyjnych jest odrębną, ogromną kwestią, zgłębianą przez mądrzejsze i bardziej kompetentne głowy ode mnie. Sam dziękuję losowi, że dla nas okres ciąży nie był obarczony dodatkowymi okrutnymi utrudnieniami, dotykającymi przecież wiele osób w Polsce. Mogę tylko mieć nadzieje, że kiedyś ten koszmar się skończy.

Po badaniach dziecka, jeszcze przed porodem, piszesz: „Konkretny lęk ustąpił, robiąc miejsce lękom niesprecyzowanym”. Jakim?

To taki lęk odczuwany, gdy schodzisz do piwnicy, w której nie działa światło. Co może czaić się w ciemności? Olbrzymi pająk w kącie, potwór spod szafy? Zarówno ja, jak i mój bohater mamy w sobie bardzo dużo niesprecyzowanych obaw, pozostałości jeszcze z czasów dzieciństwa czy młodości, które powracają w momencie wejścia w nowe doświadczenie, nieporównywalne z niczym innym. Kiedy istnieje konkretne ryzyko, jak zły wynik w testach prenatalnych, zmartwienie staje się konkretne, namacalne. Mój bohater, gdy nie może uchwycić tego konkretu, boi się, choć nie wie właściwie czego. Bo czuje, że może powinien.

Sam nie mam dzieci, dlatego nie wymądrzam się na ich temat. Natomiast lubię konfrontować moje wyobrażenia ze świeżymi rodzicami, obalać własne zinternalizowane stereotypy. Rodzicielstwo kojarzy mi się ze strachem. Zakładam, że obawy są w pewien sposób uzasadnione, bo kiedy opiekujesz się dzieckiem, patrzysz, jak pełznie po podłodze, wystarczy, że odwrócisz wzrok, a jemu może coś się stać. Później, gdy rośnie, zaczyna wychodzić na dwór, następnie do szkoły… Nowe powody udręki. Wyolbrzymiam?

Słuchając twojego pytania, poczułem, jak ze stresu ściska mi się żołądek. Nie bałem się o syna już od jakiegoś czasu. Pora nadrobić!

Przepraszam!

W moim przypadku niepokój o dziecko jest w miarę permanentny, ale to nie oznacza, że cały czas czuję go tak samo intensywnie. Jeśli pozwolić takim lękom się rozrosnąć, zaczynają naprawdę przeszkadzać w życiu, spędzać sen z powiek. Sztuką jest je w sobie zaakceptować i próbować jakoś z nimi żyć. 

Ciekawe jest to, co powiedziałeś o maluchu, który pełznie po podłodze, a później zaczyna dorastać. Kiedy myślałem o dziecku, nie będąc jeszcze ojcem, najczęściej przeskakiwałem myślami właśnie do chwili, gdy jest ono małym, lecz mobilnym osobnym bytem. Po porodzie zaliczyłem twarde lądowanie – mój syn był przez jakiś czas niczym glista, która leży i właściwie się nie rusza, ale jednocześnie wymaga pełnej uwagi, wywraca całe życie do góry nogami. „Truteń” jest poświęcony właśnie temu najwcześniejszemu etapowi, kiedy mózg czeka na moment, gdy maluch będzie już „tym” dzieckiem, kiedy będzie można patrzeć, jak rośnie, dojrzewa, zmienia się. Tymczasem to kosmita o problemach i potrzebach nieporównywalnych absolutnie z niczym.

Dla mnie siłą „Trutnia” jest właśnie to, że czytelnicy i czytelniczki mogą wyjść z pozycji totalnego laika, następnie podążać za narratorem i wraz z nim badać rodzicielski grunt. W czasie tej podróży twój bohater poznaje innych przyszłych i nowych ojców, np. w szkole rodzenia. Czy taka wspólnota doświadczeń pomaga?

Oczywiście wszystko zależy, na kogo i o jakich poglądach się trafi. Natomiast w pewnych miejscach, jak wspomniana szkoła rodzenia, istnieje większa szansa, że spotkamy przyszłego ojca, który faktycznie chce się zaangażować, być obecny. Stąd bierze się wiara mojego bohatera, że spotykani przez niego mężczyźni są chętni do przełamania stereotypów i współuczestnictwa wraz z partnerkami w opiece rodzicielskiej na zasadach, no, rzeczywiście partnerskich. Mój bohater bardzo chce stworzyć wspólnotę męskiego doświadczenia. Szybko jednak dostrzega, że podobne oczekiwania może włożyć między bajki. Trudno znaleźć osobę myślącą w podobny sposób. Tak zaczyna się jego podróż. Cieszę się, że widać ją w tekście, że można za nią podążać, obserwować przemiany bohatera. Natomiast istotną jej częścią jest uczenie się, by polegać na sobie i swoich doświadczeniach.

Pogląd na rodzicielstwo i wychowanie polaryzuje, prawda? Jeden ze znajomych wyczuwa lewactwo, kiedy bohater poprawia go, że opieka ojca nad dzieckiem to nie pomoc, bo samo słowo „pomoc” wymusza hierarchiczność.

Nasz sposób myślenia stanowi wynik ciągłej konfrontacji swoich założeń i opinii z rzeczywistością. Z czasem konstruujemy własny, optymalny scenariusz postępowania – utwierdzamy się w przekonaniach, wypracowujemy kompromis albo zmieniamy zdanie. Spotkałem wielu ludzi, którzy patrzą na kwestie okołodziecięce z drugiego końca światopoglądowego spektrum, i przyznaję, że w takiej sytuacji o kompromis jest naprawdę trudno. W „Trutniu” mój bohater rozmawia ze znajomym, który ma dobre intencje, ale pozostaje okopany w założeniach skrajnie stereotypowych. Bohater je rozszyfrowuje i nie zgadza się z nimi. Pytanie tylko, czy dalszy kontakt z osobą, z którą nie zgadza się w tak fundamentalnej kwestii, będzie w ogóle możliwy.

Przez książkę przewija się wielu strażników i strażniczek patriarchatu. Na przykład koleżanka żony dziwi się, że ta puszcza bohatera samego z synem na spacer. Zresztą sam bohater czasami chciałby pobimbać i tylko pomagać przy dziecku.

„Truteń” nie jest poradnikiem, jak żyć, nie ma w nim idealnej wersji partnerstwa. Mój bohater też idealny nie jest. Często czuje się zagubiony. To opowieść o poszukiwaniu odpowiedzi – w sobie, w innych, w świecie. I o niebezpieczeństwach, które pojawiają się, kiedy za wszelką cenę brniemy w utarte schematy, nie zmieniamy założeń prowadzących w niedobrym kierunku.

W książce rzeczywiście pojawiają się osoby, które chronią wdrukowany w nas patriarchat. Podjudzają bohatera, są nastawione do niego antagonistycznie, ale też kuszą go wizją odklejenia się od rzeczywistości, od obowiązków. Z czasem bohater coraz częściej staje na krawędzi i musi naprawdę się namęczyć, pokonać wewnętrznego trutnia, żeby zrobić kilka kroków w tył. Szans na ucieczkę mu nie brakuje, bo przecież mamy w społeczeństwie przyzwolenie na męskie niezaangażowanie w rodzicielstwo, szczególnie w newralgicznym czasie połogu czy pierwszych miesięcy życia dziecka. „Truteń” jest opowieścią o tym, że jeżeli raz, drugi, trzeci sobie odpuścimy, może nam to wejść w nawyk. I potem trudno wrócić.

Bohater sam z sobą dyskutuje i wyzywa się od „cieniasa”, „tchórza”, „konserwy”, kiedy chce uciec od odpowiedzialności. Z drugiej strony jako mężczyzna nie chce okazywać słabości.

Dużą część książki spędzamy w głowie bohatera, razem z nim przepracowując kolejne sytuacje, rozkładając je na czynniki pierwsze. Słuchamy też jego wewnętrznego głosu, tego, który mówi o nim właśnie per „truteń”, wciąż gani go i zmusza do większego wysiłku, ale również złowrogich podszeptów lenistwa i bezwładności. Można by uznać, że siły dobra walczą ze złem o jego duszę, ale w rzeczywistości granice między perspektywami są naprawdę płynne. Głos, który rzekomo chce dobrze, często posługuje się metodami siłowymi, igra z przemocą, podrzucając stereotypowe rozwiązania.

Fajnie, że wspomniałeś o tych „męskich” potrzebach – bycia najlepszym, najsilniejszym, o nieokazywaniu słabości. W książce przykładam je do sytuacji rodzicielstwa, opieki nad bardzo małym dzieckiem, która z kolei stereotypowo mężczyznom przypisywana nie jest. Wciąż testuję mojego bohatera. Koleś chce dobrze, ale co i rusz odbijają mu się toksyczne naleciałości.

Ważną figurą w życiu bohatera jest jego ojciec. Głos rozsądku?

Na pewno istotny punkt odniesienia. Najważniejsza w „Trutniu” relacja męsko-męska i kolejna – poza relacją z żoną i dzieckiem – szansa na ukazanie zachodzących w bohaterze przemian. Ojciec jest poniekąd ostoją spokoju. Tyle że mojemu bohaterowi nie jest potrzebny spokój, tylko odpowiedzi. Poradnik, jak nie spieprzyć ojcostwa, partnerstwa. Jak nie zawieść oczekiwań żony, nie zdradzić swoich choćby i naiwnych ideałów.

Istotna jest też popkultura. Rozdziały zaczynasz cytatami m.in. z „Predatora”, „Obcego” i „Terminatora”. Bohater jest głęboko zanurzony w te filmy, co tylko podkreśla pokusę odklejenia się od rzeczywistości.

Filmy science fiction, fantasy, horrory klasy B są ważną częścią tożsamościowej układanki mojego bohatera. I faktycznie lubi w przedstawiane w nich światy uciekać. Dlatego w codziennym życiu również ma predyspozycje do „odklejki”. A kiedy opiekuje się noworodkiem, często widzi w nim przedstawiciela obcej cywilizacji, kosmitę, byt niezrozumiały i niepoznawalny.

Bohater mimowolnie stwierdza, że chciałby mieć syna, bo mógłby go zarazić miłością do fantastyki. Zaraz jednak karci się w duchu, bo przecież płeć nie ma tu żadnego znaczenia.

Właśnie – nie ma! Tym bardziej że zarówno „Terminator”, jak i „Obcy” czy przywoływany w tekście „Dzień żywych trupów” to w zasadzie opowieści feministyczne z silnymi postaciami kobiecymi na pierwszym planie.

Wróćmy jeszcze do tytułowego „Trutnia”. Najbardziej powszechne jego definicje są dwie – samiec pszczoły miodnej, którego jedynym celem jest zapłodnienie królowej, albo osoba leniwa. Idąc tym tropem, można powiedzieć, że stereotypowo ojciec sprowadzany jest do funkcji reprodukcyjnej, po porodzie nie kwapi się do wychowywania dziecka. Widzisz kroczącą zmianę?

Tak, ten paradygmat powoli odchodzi do lamusa. Natomiast zdaniem i moim, i mojego bohatera ta zmiana zachodzi zbyt powoli. Trzeba się bardziej rozpychać! Szykując się do nowej roli, nie trafiłem na poradniki dla młodych ojców opisujące w pełni zaangażowane rodzicielstwo. Czytałem natomiast kilka tytułów, które były absolutnie nie do zaakceptowania, do czego zresztą mój bohater w książce nawiązuje, nie przebierając w słowach. Myślę tu o ojcostwie przedstawianym powierzchownie, z przymrużeniem oka, określanym „szaloną przygodą”, w której „każdy facet da sobie radę”. Nie. Ojcostwo to emocjonalny bałagan. Nie można się po tym bagnie prześlizgnąć, trzeba zanurzyć się z głową.

Materiały prasowe

Jarek Westermark – pisarz i tłumacz m.in. bestsellerowej serii „Szkoła szpiegów” od Wydawnictwa Agora dla dzieci, autor zbiorów „Opowiadania, które napisałem” (Nisza 2016) i „10 opowiadań na krzyż” (Nisza 2021). Publikował m.in. w „Piśmie”, „Znaku”, „Przekroju”, „Elewatorze” i „Wizjach”. Lubi grać na harmonijce i malować figurki.

Jakub Wojtaszczyk
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Jak być dobrym tatą? W tym eseju Jarek Westermark mierzy się z ojcostwem
Proszę czekać..
Zamknij