O dorastaniu, kobiecości, sile – aktywistki, gwiazdy, influencerki opowiedziały Annie Tatarskiej o swojej drodze. Tak powstała książka „Jak dziewczyna. Inspirujące historie kobiet, które żyją po swojemu”. – Mam nadzieję, że dziewczyny będą ją sobie pożyczać. Chciałabym, żeby je otulała, poklepywała po plecach, pomagała. Działała jak grupa wsparcia – mówi autorka.
Twoje bohaterki opowiadają ci o chwilach radosnych i smutnych, doświadczeniach formacyjnych, rytuałach przejścia. Jak udało ci się podczas rozmów stworzyć intymną atmosferę, pozwalającą na tak osobiste wyznania?
Część bohaterek znałam wcześniej, głównie z pracy, ale żadna nie była moją przyjaciółką. Rozmówczynie wiedziały, że zawsze mogą postawić granice. Niektóre wywiady ostatecznie nie weszły do książki, bo bohaterki uznały, że otworzyły się za bardzo. Nie były gotowe na to, żeby świat je zobaczył z aż tak bliska. A może same nie były gotowe na to, co zobaczyły?
Na każdym kroku podkreślałam, że nie chodzi mi o plotkę, sensację, skandal, tylko o prawdę. O spotkanie w szczerości, bez pozy. Inaczej to nie miałoby sensu.
Nie stosuję żadnych dziennikarskich trików, żeby na siłę otworzyć rozmówczynie. Ludzie po prostu mnie interesują, chcę ich słuchać. A w tej książce, inaczej pewnie niż w codziennej pracy, chcę także mówić. Nie jestem tu przezroczysta, nie ograniczam mojej roli do zadawania pytań, jestem w tej rozmowie razem z bohaterkami. Równie bezbronna jak one.
Drogi bohaterek różnią się od twojej?
Tak, dziewczyny mają inne doświadczenia, jeśli chodzi o relacje z ciałem, związki, macierzyństwo. Z częścią bohaterek łączy mnie przynależność do szeroko pojętego środowiska artystyczno-filmowo-medialnego. Ale wywodzą się z różnych światów. Danuta Stenka, dziś wielka gwiazda, była kiedyś Danusią z kaszubskiej wsi. Nawet jeśli jej dorosłe doświadczenie jest mi bliskie, odebrałam inne wychowanie.
Która rozmówczyni cię zaskoczyła?
Magda Mołek zaskoczyła mnie otwartością. Potraktowała jak partnerkę. Helena Norowicz mnie zainspirowała, bo obala stereotypy wokół dojrzałości. Jej się nigdy nie przestaje chcieć, jest obecna, jest aktywna. Maję Heban i Olę Petrus podziwiam za niezbite przekonanie, że wiedzą, kim są. Ich siła negocjowania tego ze światem, który z jakiegoś powodu nie chce tego widzieć, połączona z wrażliwością, mnie wzrusza.
Nie wartościuję tych rozmów – każda jest dla mnie ważna. Za każdą jestem wdzięczna. To wspaniałe uczucie.
Czytelniczki te herstorie mają otworzyć na myślenie o tym, co je same uformowało?
Tak, i zachęcić do tego, żeby rozejrzeć się wokół siebie. Moją mamę, której zadedykowałam książkę, poruszyła historia transpłciowej Mai Heban. Zastanawiała się, dlaczego, choć uważa się za otwartą osobę, tak niewiele o takim doświadczeniu wiedziała. Tak samo z Olą Petrus. Rozmowa z nią może uczulić na traktowanie osób niskorosłych, bo nierzadko to, co wydaje nam się miłe, jest de facto protekcjonalne. Chciałabym, żeby ta książka uwrażliwiała na różne doświadczenia kobiecości.
Książka nie jest jednak jednoznacznie optymistyczna. Opowiada o zmaganiach z patriarchatem, często bolesnych, a nawet traumatycznych.
Nierzadko także z tego powodu drogi moich bohaterek do samoakceptacji czy samoświadomości były wyboiste. Jak bardzo wyboiste, zależało od przywileju, okoliczności, charakteru. Niektóre wierzyły w siebie mniej, inne bardziej. Dla mnie ten cały zbiór traum, wątpliwości, krzywd, cierpień, trudności, o których jest mowa w tych wywiadach, to dowód odwagi. Nawet starsze kobiety, które mogłyby się bać mówienia o doświadczeniach dyskryminacji, o drodze do decydowania o sobie, do nadawania kształtu swojemu życiu, wreszcie mówią o tym głośno.
Warto widzieć w innych kobietach partnerki we wspólnej odwadze. Taką grupę wsparcia, nawet jeśli to wsparcie anonimowe i przelotne. Tak jak uśmiech na ulicy czy porozumiewawcze spojrzenie.
Dla mnie to kapitał, który jest w kontrze wobec wychowania kobiet do rywalizacji. W przekonaniu, że mamy tylko malutki wycineczek świata, który możemy dla siebie zagospodarować, bo reszta jest męska. I w związku z tym musimy ze sobą konkurować, cały czas do siebie nawzajem porównywać, wygryzać. To wyczerpujące, toksyczne, zabójcze.
A co w tobie zbudowało ten kapitał na przyszłość?
Jestem heteroseksualną ciskobietą z dużego miasta – mam na starcie to ułatwienie, którego niektóre z moich bohaterek nie miały. Gdy zaczęłam jakiś czas temu funkcjonować w mediach wizualnych, usłyszałam, że jestem brzydka, gruba, odpychająca. Ale w tym prawdziwym życiu nigdy nie miałam takich problemów – nie byłam dyskryminowana ze względu na wygląd czy sprawność. Lubię siebie, akceptuję i czuję się atrakcyjna, tak że anonimowe opinie nie mają dla mnie większego znaczenia. Wiem, że to samo słyszą dziewczyny, które niejednemu wydałyby się ideałem. Tak działa sieć.
Zbudowała mnie rodzina, podobnie jak wiele moich bohaterek. To nie musi być oczywiście rodzina biologiczna, tylko ta z wyboru, silna grupa przyjacielska, siatka umocowania. Dla mnie tym umocowaniem była przede wszystkim moja mama, która mi dała takie poczucie, że choć dużo rzeczy mi nie wyjdzie, nie zawsze będę najfajniejsza, to zawsze wszystko jakoś się ułoży. Cały czas się wieloma rzeczami przejmuję, mam wiele wątpliwości, łatwo jest mi sprawić przykrość, ale żadna z tych rzeczy nie sprawia, że staję w miejscu.
Może jeśli ktoś nie dostał w życiowym pakiecie takiej siły, to może gdzieś tam z takich cegiełek, cegiełeczek, takich jak chociażby moja książka, budować potem sobie swój system wsparcia.
Dla ciebie hasło „jak dziewczyna” nigdy nie miało negatywnych konotacji?
Nie. Dzieci widzą, że się różnią, ale nie wartościują tego. Jako dziecko w ogóle nie czułam żadnych ograniczeń. Dopiero potem usłyszałam, że dziewczyna się mazgai, jest emocjonalna, słabsza. Nie rozumiałam tego. Niby dlaczego miałabym być gorsza?
W przebudzeniu pomogły też lektury feministyczne?
Nie byłam licealistką zaczytującą się w Sylvii Plath. Może dlatego, że uwielbiał ją mój biologiczny ojciec, dosyć nieprzystosowany do życia. Feministyczne lektury zaczęłam odkrywać dopiero jako studentka, głównie w kontekście filmu. Gdy zaczęłam zgłębiać feministyczną krytykę filmową, okazało się, że wiele z tych rozpoznań było dla mnie intuicyjnych. Nie musiałam się uczyć, żeby mieć serce po właściwej stronie. Wystarczyło uporządkować wcześniejsze odczucia.
Syna wychowujesz równościowo?
Tak. Pisałam niedawno tekst o Natalie Portman, która powiedziała, że nie mówi dzieciom, że nie ma równości, bo na to jeszcze przyjdzie czas. Ja też nie straszę mojego syna. Ale dbamy w domu o to, żeby utwierdzać go przekonaniu, że płeć, poziom sprawności czy pochodzenie nie przesądzają o jego wartości. Nie jestem rodzicem, który robi aferę, tylko stawia na empatyczne uświadamianie.
Kiedyś mój syn, który wtedy lubił malować paznokcie, wrócił z przedszkola niepocieszony, bo pani zapytała, czy pożyczył ode mnie lakier. Przy okazji następnego zebrania powiedziałam pani, że syn ma swoją własną kolekcję… I tyle. Bez demonizowania. Wydaje mi się, że w wychowaniu przymuszanie, wrzucanie w sztywne ramy, sprawdzanie, czy coś jest aby na pewno w stu procentach zgodne z naszym światopoglądem, czy nie, to niewłaściwa droga.
A dla kogo napisałaś tę książkę?
Dla osób spoza mojej bańki. Dla osób, do których na co dzień kobiecy, feministyczny, równościowy przekaz może nie docierać. Chciałam sięgnąć poza zaklęty krąg – i wybierając rozmówczynie, i myśląc o czytelniczkach. Punktem wyjścia do rozmów były więc doświadczenia – różnice i podobieństwa. I bohaterki, i czytelniczki mogą mieć zupełnie różne, ale jednak coś nas łączy, tworzymy jakąś wspólnotę. I mnie się wydaje, że to jest takie dobre, ciepłe miejsce, uczciwa intencja.
Książka została wymyślona jako przystępna lektura. To literatura użytkowa. Ma się komuś przydać. Chciałabym, żebyśmy sobie tę książkę pożyczały. Żeby nas otulała, poklepywała po plecach, wspierała.
To nie jest encyklopedia kobiecości, którą należy postawić na półce obok wielkich feministycznych dzieł. Może za 10 lat wcale nie będzie precyzyjnie opisywać świata, ba, nawet liczę, że tak się ten świat zmieni na lepsze, że niektóre spostrzeżenia się przedatują. „Jak dziewczyna” jest o tym, co tu i teraz. Zbiera wrażenia promieniujące od tego momentu trochę w przeszłość, a trochę w przyszłość. Znajdujemy się w momencie przejściowym, jakiejś przebudowy, przedefiniowania. Ciekawie jest się temu przyglądać, nie tylko własnymi oczami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.