Znaleziono 0 artykułów
24.02.2025

Przyjaźń też przechodzi kryzysy. Jak o nią dbać?

24.02.2025
(Fot. Klaus Vedfelt/Getty Images)

Myślę, że dobrze byłoby zredefiniować przyjaźń. Bo zwykle pojawia się w niej takie przekonanie: przyjaciel ma być zawsze dostępny, ma zmieścić moje troski i lęki, a ja muszę mieć taką możliwość, żeby w gorszym momencie zawsze móc do niego zadzwonić. Zaczynamy mylić role i nakładać na przyjaciół rodzinne oczekiwania, a one są niestety dość brutalne – mówi Joanna Flis, psychoterapeutka, w rozmowie o kryzysach w przyjaźni.

Kiedy przyjaźń jest najbardziej narażona na kryzys?

Myśląc o przyjaźni, trzeba uwzględnić dynamikę relacji w ogóle. Bo jeśli popatrzymy na relacje międzyludzkie – poza rodzinnymi, one stanowią wyjątek, ponieważ nie są dobrowolne – to zauważymy, że zwykle na początku mamy skłonność do intensywnego nawiązywania bliskości. Potem następuje faza poznawania się, zachwytu, imponowania sobie nawzajem. Budowania intymności i zaufania. A potem relacje zaczynają zmierzać w kierunku rozłączenia.

Zawsze?!

Tak działa natura: cokolwiek się ze sobą łączy, dąży do rozpadu – przyjaźń nie jest tu wyjątkiem. Podobnie jest z relacjami miłosnymi i koleżeńskimi – trzeba włożyć sporo wysiłku, by ten proces opóźnić. Oczywiście lubimy myśleć, że z przyjaźnią jest inaczej – poznajemy kogoś, kto odpowiada nam swoim stylem bycia, poczuciem humoru, inteligencją. Lubimy jego towarzystwo. Czujemy, że możemy mu zaufać, że ten ktoś nas rozumie, nie ocenia. Czyli w pełni akceptuje. Od przyjaciół zwykle oczekujemy, że będą nas w tym rozumieniu wspierać, że będą naszymi adwokatami. Tak sobie wyobrażamy przyjaźń: jako związek dusz odporny na wycieranie i czas. Tymczasem okazuje się, że on wcale taki nie jest.

Zmieniamy się, przyjaciele też.

Zmieniają się również nasze oczekiwania wobec tej relacji. Często zdarza się, że starzy przyjaciele widzą w nas kogoś, kim już nie jesteśmy. Albo nie chcemy być. A ponieważ naturalnie upraszczamy pogląd na temat ludzi, którzy nas otaczają, z czasem możemy nie zauważyć, że się zmienili. To zdarza się zwłaszcza w przyjaźniach z dzieciństwa – wydaje nam się, że bliski przyjaciel jest dokładnie taki sam jak 10 czy 20 lat temu. A przecież zmieniają się nie tylko cechy naszej osobowości, lecz także style życia: ktoś zostaje na wsi, ktoś inny wyjeżdża do dużego miasta. Jedna osoba chce zajmować się domem, druga – robić karierę. Nasze biografie są zupełnie inne, dlatego trzeba sporo pracy oraz ciągłego zaciekawiania się sobą, żeby przyjaźń utrzymać.

Czasem mamy ograniczoną tolerancję na decyzje życiowe przyjaciela.

Przyjaciel może być naszym portalem do innego życia. Szczególnie kiedy łączy nas wiek albo wspólne marzenia. Moja przyjaciółka nie ma dzieci, ja mam dwoje – dzięki niej mogę zobaczyć, jak wygląda życie zupełnie inne niż moje. Albo: robię karierę, nie mam rodziny, a moja przyjaciółka zajmuje się domem – mogę się w tej sytuacji przejrzeć i dzięki temu głębiej zastanowić nad swoją. Czasem nasze życia nie mają już żadnych punktów stycznych i to jest wielka przeszkoda w przyjaźni – potrzeba dużej dojrzałości, żeby nie pojawiły się zazdrość i porównywanie się. Zwłaszcza że dziś stylów życia jest mnóstwo.

Kiedyś przyjaźniono się z osobami, które fizycznie były blisko, mieszkały obok. To było główne, najbardziej naturalne kryterium.

Dziś większość z nas ma przyjaciół oddalonych o setki kilometrów, mieszkających w innych krajach. Kiedyś to było nie do pomyślenia, trudno było się przyjaźnić z osobą, która mieszkała na drugim końcu miasta. W tej chwili może mieszkać na innym kontynencie. To sprawia, że nasze życia są coraz mniej symetryczne – mniej łączy nas tak zwany zegar społeczny wyznaczający kulturowy rytm życia. Żyjemy za to bardziej różnorodnie. Trudno się nie porównywać. Wszystko zależy od tego, na ile jesteśmy zadowoleni.

Katarzyna Sobczuk w książce „Mała empiria” pisze, że ludzie często doświadczają kryzysu przyjaźni w początkowej fazie starości, około czterdziestki. „To czas, w którym ludzie nie mają złudzeń co do swojego życia, zawartości szczęścia w konstelacji rodzinnej, rangi sukcesu, skali porażki. I nagle świadek tych wszystkich doświadczeń i niespełnień, nasz stary przyjaciel, staje się niewygodny. Stary przyjaciel zbyt dobrze wie, co nam nie wyszło, jak miało być, a jak nie jest, nie chcemy ani jego osądu, ani współczucia. Starzejąc się, wolimy, żeby nikt nas nie rozliczał: miałeś być tłumaczem w Parlamencie Europejskim, a pracujesz w T-Mobile”. Dodałabym, że koło czterdziestki niektórzy są po terapii albo w terapii, a inni nie. I to powoduje rozłam.

Tak zwana klątwa wiedzy i rozwoju: jedna osoba postanawia się zmienić, a druga nie. Albo obie to robią, ale na innym etapie życia. Jeśli właśnie koło czterdziestki przeżywamy czas przeformułowania różnych wartości, mamy potrzebę spojrzenia na siebie na nowo i pójdziemy na terapię, a nasz przyjaciel nie, to oczywiście może być to moment kryzysu, szczególnie gdy wzajemnie trudno nam zaakceptować swoje wybory – zostania przy starym lub poszukiwania zmiany. Taki czas może zapraszać do tego, żeby zmienić wszystko: pracę, partnera, pasję, przyjaciół. Czasem po terapii na pewne rzeczy nie możemy już przymknąć oka. Zaczynamy widzieć różne schematy w postępowaniu bliskich, również naszych przyjaciół, i to może być moment pracy nad zmianą tej przyjaźni lub jej zakończenia. Jedno jest pewne: kiedy się rozwijamy, pozbywamy się złudzeń, które mieliśmy wcześniej. A czasem trzymają nas przy ludziach jedynie złudzenia.

Na przykład?

Że wszystko da się przezwyciężyć, jeśli relacja jest bliska, albo że ktoś się pod naszym wpływem zmieni. Ludzie nie podejmują decyzji o terapii bez powodu, najczęściej coś im w ich życiu, czyli w relacjach z innymi, przeszkadza. Idziemy na terapię, bo chcemy coś zmienić, a jak coś zmieniamy, to nasza rzeczywistość, którą budowaliśmy w starej tożsamości, tej przed terapią, nie jest już kompatybilna z nową jakością, którą chcemy budować. I myślę, że przyjaciele bardzo nas konfrontują z tym, jacy byliśmy wcześniej. Zresztą rodzina i partnerzy najczęściej podważają sens terapii, czyli naszych zmian. To od nich słyszymy, że kiedyś byliśmy inni, lepsi, bardziej ludzcy…

I mieliśmy poczucie humoru.

Bliscy wspierający nasze zmiany w terapii to wartość nie do przecenienia. Niestety z mojego doświadczenia wynika, że rodzina to grupa rzadko reagująca entuzjastycznie na cele terapeutyczne, które ludzie stawiają sobie w gabinetach, ponieważ te cele to najczęściej asertywność i chronienie granic oraz większa koncentracja na sobie. A to niekoniecznie musi wszystkim się podobać. Dlatego żeby móc funkcjonować na nowo, czasem musimy od przyjaciół odejść.

Przyjaźnie trwają często znacznie dłużej niż relacje romantyczne – kilkanaście albo kilkadziesiąt lat, ale rzadko mówi się o rozstaniach w przyjaźni. Dlaczego?

Może przyjaźni jest mniej, niż nam się wydaje? Być może lepiej wychodzi nam fantazjowanie o niej niż działanie? Myślę, że częściej się kolegujemy, bo w koleżeństwie nie ma presji, dlatego nie musimy spektakularnie kończyć tej relacji ani obwieszczać tego światu. Z przyjaźnią jest inaczej, ponieważ ona przypomina związek: jest to rodzaj umowy, paktu. Czasem, w niezdrowych sytuacjach, jest to umowa na wyłączność – mam tylko jedną przyjaciółkę albo jednego przyjaciela. W koleżeństwie nie ma zobowiązania, ono zostawia zdrowe pole do posiadania granic, jakieś takie miedze, które każdy z nas ma. Nie musimy ciągle uprawiać „okienka na bliskość”.

Co to znaczy?

Spotyka się dwoje ludzi i opowiada sobie o całym swoim życiu. Zaczyna od fotografii dnia, jakiegoś szczegółu z teraźniejszości, a potem opowieść rozlewa się na całe życie, wszystkie sfery: pracę, związek, rodzinę, pasje, wakacje, zdrowie… Każda strona wylewa wszystko, co jej zalega na żołądku, a potem każdy wraca do swojego życia. Tak często wyglądają „przyjaźnie”.

Rozumiem, że nie ma pani przekonania do tej formy relacji?

Myślę, że dobrze byłoby ją zredefiniować. Bo zwykle gdy zaczyna się przyjaźń, pojawia się natychmiast takie przekonanie: masz być zawsze dostępna, zmieścić moje troski i lęki, a ja muszę mieć taką możliwość, żeby w gorszym momencie zawsze móc chwycić za telefon i do ciebie zadzwonić. Krótko mówiąc: w przyjaźni często pojawiają się rodzinne zobowiązania. Ludzie czasem nawet mówią: to jest moja siostra z wyboru. Albo brat z wyboru. To nieporozumienie – zaczynamy mylić role i nakładać na przyjaciół rodzinne oczekiwania, a one są niestety dość brutalne. To są lojalność, oddanie, pełna dostępność, odpowiedzialność za kogoś, nie tylko wobec kogoś.

I brak dobrowolności.

No właśnie. Myślę, że mamy dość wykolejoną wizję przyjaźni, która wynika z tego, że wiele osób w Polsce ma pozabezpieczny styl więzi, a on przekłada się nie tylko na relacje romantyczne, na przyjaźnie też. Odpalają się w nas schematy: poszukiwania akceptacji, zależności, zaborczości, zazdrości, kontroli, rywalizacji, dewaluacji, idealizacji – wszystko, co mamy w repertuarze więzi. Dlatego przyjaźnie często są nie mniej skomplikowane niż relacje miłosne, tylko że do nich mamy bardziej okrojoną instrukcję obsługi. Mniej na temat przyjaźni wiemy.

Na pewno trudno nam w niej przyjąć krytykę. Znacznie łatwiej jest odpuścić sobie relację, spalić za sobą mosty.

Krytyka albo oczekiwanie zmiany jakiegoś zachowania mogą budzić opór, ponieważ one uderzają w fundament przyjaźni, czyli w akceptację i przekonanie, że jeśli się z kimś przyjaźnimy, to bierzemy go w całości, z wszystkimi zaletami i wadami. W rodzinie musimy być jacyś, w społeczeństwie musimy konkretnie się zachowywać, relacja romantyczna też nie jest bezwarunkowa, więc w przyjaźni chcemy mieć pewność, że zostaniemy przyjęci tacy, jacy jesteśmy. Dlatego często myślimy, że w gronie przyjaciół możemy zachowywać się tak, jak chcemy, możemy być autentyczni i szczerzy, niczego nie musimy udawać. Przyjaciele to osoby, które znają nasze dziwactwa i przyjmują je. W narracjach kulturowych na temat przyjaźni zaszyte jest przekonanie, że przy przyjacielu mogę być sobą, że on mnie przyjmie w każdej wersji. Dlatego nie ma tu miejsca na krytykę.

Taka wersja przyjaźni zakłada dziką lojalność.

I dlatego nie może zbyt długo trwać. Im bardziej nakładamy na przyjaźń takie oczekiwania, tym krócej w niej będziemy. Bo to nie może być szczere, z żadnej ze stron. Prędzej czy później orientujemy się, że nasz przyjaciel nie myśli o nas tylko dobrze, my o nim zresztą też nie. A złamanie zasady bezwarunkowej akceptacji oznacza dla wielu osób koniec przyjaźni. Znam niewiele osób, które mają w sobie taką otwartość, żeby usłyszeć od przyjaciela coś na swój temat, przemyśleć to, a potem próbować zmieniać swoje zachowanie.

Warto aktualizować przyjaźń? Raz na jakiś czas powiedzieć sobie uczciwie, co nam nie pasuje?

Jeśli zależy nam na relacji, to tak. Warto mówić o emocjach, potrzebach, granicach. Jeśli pacjenci w moim gabinecie mówią o przyjaźni, to najczęściej w kontekście rozczarowania spowodowanego naruszeniem granic. To znaczy: przyjaciółka opowiada wszystko o moim życiu swojemu partnerowi, a on swojemu koledze. Dlatego warto pogadać o granicach, o tym, czego konkretnie oczekujemy, a czego na pewno nie chcemy. Co nas wzmacnia, do czego nam bliżej, co nas oddala? To są ważne sprawy, warto je konkretnie nazwać.

Jakie pytania możemy sobie zadać, żeby zrozumieć, czy warto o tę konkretną przyjaźń walczyć?

Zasadnicze pytania brzmią: „Czy gdybym dziś poznała tę osobę, chciałabym z nią pogłębić znajomość?”. „Czy moje zainteresowanie relacją z tą osobą jest aktualne?”. Bo może nie jest, może jadę na zainteresowaniu sprzed lat, które jest już przeszłością? Warto też przyjrzeć się, jak czujemy się po kontakcie z tą osobą – dowartościowani, akceptowani, rozumiani? Nasze spotkania rozwijają mnie czy wręcz przeciwnie – obciążają? Czasem ludzie opowiadają, jak po spotkaniach z przyjaciółmi są zmęczeni, wypompowani, wyczerpani – czują się jak śmietnik, do którego ktoś wrzucił połowę swojego życia. Wyraźnie zauważają, że kontakt z tą osobą nastraja je negatywnie. Dobrze zadać sobie pytanie: w co ta przyjaźń mnie angażuje? Do jakiej części życia mnie zaprasza? Czasami przyjaciel ma za sobą traumatyczne przeżycia i nie leczy się, tylko odtwarza je w relacji z nami.

Pamięta pani przyjaźnie, z których chciała pani wyjść, ale z jakiegoś powodu nie było to łatwe?

Oczywiście, że tak. Jako psycholożka zawsze będę miała w sobie nutkę ratowniczki i to jest wcielenie mnie, którego szczególnie muszę pilnować, żeby nie angażować się za bardzo w problemy innych ludzi. Ale zawsze, zwłaszcza kiedy byłam młoda i mniej świadoma, pojawiali się wokół mnie ludzie, którzy zapraszali mnie do tej roli. Więc dla mnie największym kłopotem było wychodzenie z roli ratownika i stawianie granicy osobie, która pozostawała w cierpieniu.

Kiedyś Ewa Woydyłło powiedziała mi, że w przyjaźni nie można być dawcą krwi.

To bardzo trafne. Ja mam tak, że kiedy rozpoznaję gromadzącą się w brzuchu złość, a wręcz gniew, to wiem, że nie postawiłam granicy i jestem już w swoim repertuarze ratowania. Ludzie chcą być ratowani, nie można ich za to winić. Po naszej stronie jest to, czy krew oddajemy, czy nie. Bo czasem zgadzamy się na rzeczy, których nie chcemy, a potem mamy pretensję do tych, którzy tego oczekiwali. Myślę, że w dawstwie większy kłopot jest z dawcą niż z biorcą. Biorca może prosić o wszystko, dawca może odmówić – stawianie granicy jest po jego stronie.

Ma pani ulubioną definicję przyjaźni?

Przyjaciel to dla mnie osoba, z którą wędruję przez jakiś czas w jednym kierunku i łączy nas więź emocjonalna. Myślę, że przyjaźń jest bardzo podobna do miłości, tylko boimy się głośno o tym mówić. Może przez to, że jest oparta na dobrowolności, ale nie jest relacją romantyczną? Bo jak to? Kochać kogoś, kto nie jest z rodziny i nie jest partnerem? Dziwne! Popularna jest taka myśl, że miłość jest zarezerwowana dla rodziny. Dla mnie przyjaźń to zakochanie – oczywiście nie w wymiarze seksualnym, ale też miłość głęboka i dojrzała, zwłaszcza jeśli trwa długo. To miłość ludzi, którzy idą w tę samą stronę i patrzą przez podobną soczewkę na świat.

Joanna Flis: psycholożka, psychoterapeutka uzależnień i współuzależnienia, prowadzi badania nad rodzinami alkoholowymi. Autorka książek: „Współuzależnieni. Jak zatroszczyć się o siebie i budować zdrowe relacje z osobami uzależnionymi”, „Co ze mną nie tak? O życiu w dysfunkcyjnym domu, środowisku, w Polsce i o tym, jak sobie z tym (nie) radzimy” i „Po dorosłemu”. Autorka podcastu „Madame Monday – po dorosłemu”.

Marta Szarejko
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Przyjaźń też przechodzi kryzysy. Jak o nią dbać?
Proszę czekać..
Zamknij