Znaleziono 0 artykułów
13.03.2025
Artykuł partnerski

Czy najbardziej ekspercką linię do włosów 2025 roku stworzyła gwiazda popu?

Fot. Materiały prasowe

Słysząc o debiucie kolejnej marki beauty, za którą stoi znane nazwisko, na myśl przychodzi kilka pytań. Czy obliczona jest tylko na wiral w mediach społecznościowych? Ma skusić fanów dbania o urodę czy oddany fanklub gwiazdy? I wreszcie – czy może czymś zaskoczyć? By odpowiedzieć na te pytania, testuję linię do pielęgnacji włosów Typebea, pod którą podpisują się Rita Ora i Anna Lahey, i która właśnie debiutuje na wyłączność w sieci perfumerii Douglas.

Era włosomaniaczek trwa w najlepsze, o czym świadczy historyczna wręcz liczba produktów do pielęgnacji i stylizacji włosów stojących na sklepowych (i wirtualnych) półkach. Trend ma też szerszy wymiar – na fryzurę patrzy się dziś holistycznie, dbając o skórę głowy pod okiem trychologa i wzmacniając kosmyki od wewnątrz specjalistycznymi suplementami przy wsparciu dietetyka. W tym kontekście zasilenie tak rozbudowanej kategorii, jaką są włosy, kolejnymi produktami może oznaczać niezwykłą brawurę albo pewność, że kosmetyki obronią się same. Przed testem marki, za którą stoi Rita Ora, postanawiam więc wiedzieć jak najmniej, zaczynając od jej wyglądu przez koncept po nazwę. Dzięki temu mam pewność, że wystawię obiektywną ocenę. Oto jej efekt.

Fot. Materiały prasowe

Gama produktów do włosów Typebea skomponowana jest analogicznie do szafy kapsułowej

Przez powrót mody na Y2K zapominam, że nie żyjemy w latach 2000., gdzie kosmetyki krzyczą neonowymi opakowaniami z gigantycznymi logo, tylko w 2025 r., gdy standardy designu wyznaczają takie marki, jak Rhode Hailey Bieber czy SKKN Kim Kardashian. Zaskakuje mnie więc wizualny minimalizm Typebea, bo już wiem, że tak nazywa się marka piosenkarki. Opakowania w maślanej żółci i modnym baby blue przywodzą na myśl linię kosmetyków specjalistycznych, a nie aspirujących do stereotypowo luksusowych (białe opakowania, złote korki etc.). Uwagę przyciągają oznaczenia G1, G2, G3, G4, S1, S2 i… tyle, bo cała linia składa się „zaledwie” z sześciu produktów – czterech do pielęgnacji (booster, szampon, odżywka, maska) i dwóch do stylizacji (serum, sól morska). Kolejna rzecz to design, który na pierwszy plan wybija składniki aktywne – doceniam praktykę zaczerpniętą z kategorii skin care – i podkreśla cel, jakim ma być wzmocnienie włosów, czyli efekt, o którym marzą posiadaczki zarówno fryzur długich, jak i krótkich, kręconych i prostych, farbowanych i naturalnych, ale poddawanych częstej stylizacji. Czyni to z Typebea bez wątpienia produkty inkluzywne.

Fot. Materiały prasowe

Szampon, odżywka i maska do stosowania na co dzień

Rytuał zaczynam oczywiście od oczyszczania skóry głowy, mając w pamięci, że to właśnie powinien robić dobry szampon – myć skalp dokładnie, ale delikatnie, nie podrażniając. Na plus natychmiast wybija się jego formuła – G2 Strength + Length Shampoo jest (tak jak lubię najbardziej) przezroczysty i stosunkowo gęsty, a do tego świetnie się emulguje. W składzie opatentowany Baicapil i kwas salicylowy. Do pierwszego mycia nakładam go za dużo, bo jestem przyzwyczajona do innych proporcji. Pachnie niezwykle delikatnie i pozwala mi się naprawdę zrelaksować, gdy powtarzam sekwencję masażu rozluźniającego spiętą skórę głowy. Oczyszcza świetnie, co rozpoznaję po delikatnej tępości pod palcami wyczuwalnej przy skórze głowy i tym, że przy drugim myciu produkt genialnie się pieni, mimo wyciśnięcia na dłoń już dużo mniejszej porcji. Po tygodniu stosowania wiem, że to jeden z wydajniejszych produktów, jakie miałam.

Moje włosy są cienkie, ale intensywnie przetłuszczające się przy skórze głowy. Choć od dwóch lat nie poddaję ich ani rozjaśnianiu, ani koloryzacji, codziennie stylizuję je lokówką. Naturalnie ich końce są więc mocno uwrażliwione, czasem rozdwojone. Od produktu odżywiającego oczekuję więc wygładzania łuski włosów, ale też dodania im objętości, by nie były oklapnięte przy skórze głowy. Z taką myślą sięgam po G3 Strength + Length Conditioner również z opatentowanym Baicapilem, ale i keratyną pochodzenia roślinnego. Miarą jakości w tej kategorii jest dla czas, przez który produkt trzeba przytrzymać na włosach do wygładzenia pasm tak, że mogę bez oporu rozczesać je palcami, jeszcze gdy są mokre. Szczęśliwie na opakowaniu odżywki nie widzę informacji „należy trzymać na głowie trzy minuty”, więc spłukuję ją po kilkudziesięciu sekundach. Po wysuszeniu moje włosy otrzymują ciekawą teksturę: są jednocześnie napowietrzone, jak po produkcie typu volume, ale i przyjemnie wygładzone. W tym momencie powiedziałabym, że duet przemówi bardziej do fanek matowych niż wybłyszczonych wykończeń, ale nie napisałam jeszcze o masce.

G4 Hydra-gloss Treatment zachwyca mnie swoim aluminiowym opakowaniem (do tej pory nie mogę odżałować, że zrezygnowała z nich pewna polska marka kosmetyków do pielęgnacji twarzy), które pozwala do końca wycisnąć produkt. Nie mniejsze, iście skin care’owe wrażenie robi na mnie skład maski Typebea: biomimetyczny ceramid, kwas hialuronowy, olej arganowy i masło shea. Już wiem, że mogę spodziewać się wielopoziomowego nawilżenia, nawodnienia, odbudowania i zabezpieczenia łuski włosa. Efekt wow naprawdę mnie zaskakuje, zwłaszcza że nie trzymam maski na włosach jakoś szczególnie długo (czas jest dla mnie naprawdę kluczowy). Włosy pięknie się błyszczą, ale wciąż nie tracą swojej lekkiej tekstury. Są satynowe w dotyku, jeśli miałabym do czegoś porównać ich wykończenie.

Fot. Materiały prasowe

Specjalistyczna pielęgnacja nocna 

Wieczorem wracam do produktu w teorii pierwszego do zastosowania (oznaczonego jako G1), czyli Overnight Boosting Peptide – serum z Baicapilem, które ma wspierać wzrost włosów i przede wszystkim ograniczać ich wypadanie (deklaratywnie na poziomie 60 proc. po trzech miesiącach stosowania). Choć wszelkiego rodzaju wcierki zostawiane na noc skazują moją fryzurę na automatyczne mycie jej na następny dzień, peptydowe serum zaskakuje mnie swoją konsystencją – jest jak najlżejsze kropelki do twarzy, które po nałożeniu pipetą równomiernie rozpływają się po skórze. Rozprowadzenie go na całej głowie zajmuje mi dosłownie kilka sekund, nie mam wrażenia, że produkt skumulował się w jednym miejscu, i do tego czuję się wciąż komfortowo – włosy u nasady są mokre, ale nie przetłuszczone. Na serum świetnie wykonuje się też masaż skóry głowy, który dodatkowo wspiera wchłanianie składników aktywnych dzięki pobudzeniu krążenia krwi w okolicy cebulek włosów. Po pierwszym testowym użyciu serum przenoszę z łazienki i stawiam na stoliku nocnym. Chyba nie ma lepszej recenzji.

Stylizacja jak pielęgnacja

Ostatnie dwa produkty to kosmetyki do stylizacji S1 Ultimate Styling Serum oraz S2 Sea Salt Texture Mist. W obydwu przypadkach gwiazdą jest roślinna keratyna, obydwa chronią też zarówno przed działaniem wysokiej temperatury (do 230 stopni Celsjusza), jak i promieniowaniem UV. Serum o mlecznej konsystencji w moim przypadku świetnie sprawdza się przy niesfornych baby hair, lekkim puszeniu się włosów, a przede wszystkim rozdwojonych końcówkach. Używam go także do stylizacji typu sleek bun, gdy chcę włosy zaczesać gładko i spiąć je w ciasny koczek (ulubiona fryzura każdej clean girl) – nie potrzebuję już wtedy lakieru do włosów ani tym bardziej żelu. Natomiast sól do włosów, szczęśliwie przypomina mi bardziej cukier razem ze wszystkimi swoimi najlepszymi właściwościami, tzn. brakiem posklejanych włosów, wrażeniem ich obciążenia i przede wszystkim zmatowienia. Z moich naturalnie prostych włosów trudno wydobyć skręt, ale już bardzo łatwo można stworzyć efekt połamanych fal – wystarczy, że po spryskaniu ich solą Typebea delikatnie pougniatam w dłoni kosmyki podzielone na pasma. Natomiast świetnym patentem (odkrytym przez zupełny przypadek) okazuje się spięcie spryskanych włosów w luźny koczek gumką typu scrunchie na kilka godzin. Po jej ściągnięciu i wyschnięciu włosów mam wspaniałe beach waves. Jest dokładnie tak, jak obiecuje marka: „Jakby z plaży, tyle że lepiej”. 

Fot. Materiały prasowe

Typebea Rity Ory i Anny Lahey to nieoczekiwany projekt, na który być może czekały wszystkie włosomaniaczki

Włosy były zawsze ważną częścią wizerunku Rity Ory, która ma na koncie ponad 10 mln odsłuchań swoich utworów i nagrodę MTV Video Music Award. Osobiście nie czuję, by Typebea była tylko marketingowym wytworem. Wierzę, że piosenkarka brała udział w testach swoich produktów na każdym etapie ich powstawania. Swoistym znakiem jakości jest też jej biznesowa partnerka w tym projekcie, czyli Anna Lahey, znana z marki kolagenowych suplementów Vida Glow, które zadebiutowały dekadę temu i szturmem podbiły rynek beauty. Zaskakująco przemyślane receptury produktów i wybór konkretnych składników aktywnych pozwalają domyślać się, że za marką stoi jeszcze co najmniej kilkudziesięciu naukowców i naukowczyń, a taki mariaż know-how to zawsze przepis na sukces. Czy zatem jedną z najbardziej eksperckich linii do włosów 2025 r. stworzyła gwiazda popu? Moja odpowiedź brzmi: tak.

Kosmetyki do pielęgnacji włosów Typebea dostępne są na wyłączność w perfumerii Douglas i na Douglas.pl.

Agnieszka Zygmunt
  1. Uroda
  2. Premiery urodowe
  3. Czy najbardziej ekspercką linię do włosów 2025 roku stworzyła gwiazda popu?
Proszę czekać..
Zamknij